Jako sierota bez majątku, Jane Eyre nie
ma zbyt dobrych perspektyw na przyszłość. Po ośmiu latach nauki w szkole
zostaje zatrudniona jako guwernantka. Jej pracodawcą jest nieco specyficzny,
ale dobroduszny stary kawaler, pan Rochester. Między nim a młodą dziewczyną
stopniowo zaczyna rodzić się uczucie. Jaką tajemnicę skrywa ukochany Jane?
Klasykę literatury nie-fantastycznej
dawkuje sobie powoli i bardzo stopniowo, choć z roku na rok znam takich tytułów
coraz więcej. Żaden jednak ze mnie specjalista w tej dziedzinie: ot, zwyczajny
czytelnik, który po prostu chce być świadomy tego, jak mniej więcej
kształtowała się powieść. I tak trafiły do mnie „Dziwne losy Jane Eyre”
Charlotte Bronte. To stosunkowo długi, bo mający w moim wydaniu ponad 550 stron
romans z XIX wieku. Jak wypadł na tle innej podobnej literatury?Dziwne losy Jane Eyre
Charlotte Bronte
Wyd. Świat książki, 2020
Na tle historii stworzonych przez Jane
Austen, czy choćby „Wichrowych Wzgórz” pióra siostry Charlotte, Emily, ta
powieść w moim odczuciu wypada nadzwyczaj… zwyczajnie. Ale zwyczajnie w ten
bardzo pozytywny sposób. Bronte serwuje nam narrację pierwszoosobową, przez co
możemy zagłębić się w osobowość i myśli Jane. Opowieść jest przez to znacznie
bardziej naturalna, swobodna. Nie tak teatralna i patetyczna, co potrafi mnie
odrzucać między innymi od prozu Austen. Dodatkowo, mimo kryjącej się w tle
tajemnicy, nie jest tak smutna i szara jak „Wichrowe wzgórza”, co również
odpowiadało mi znacznie bardziej.
Tym, co zdecydowanie przetrwało dobrze
upływ czasu, jest też sama Jane Eyre. To bohaterka zaskakująco wręcz
współczesna. Inteligentna i sympatyczna, ale mająca swój charakter i swoje
przywary. Nie daje sobą pomiatać, czasem mówiąc słowo za dużo, ale przy tym
dalej pozostaje bardzo kobiecym charakterem. Przyznaję, że często brakuje mi
takich postaci nawet w literaturze współczesnej.
Jednocześnie nie da się ukryć, że… „Dziwne
losy Jane Eyre” są romansem. Napisanym wprawdzie językiem piękniejszym, niż te
współczesne, ale jednak stosunkowo sztampowym. Nie ma się czemu dziwić. W końcu
to klasyka, która stworzyła podwaliny do dzisiejszych powieści. Nie zmienia to
jednak faktu, że sama za tradycyjnym romansem raczej nie przepadam i trudno
sprawić, aby mnie taka historia zaskoczyła lub zauroczyła sama w sobie. Tu nie
był inaczej.
Wracając jeszcze na chwilę do stylu
Bronte, muszę przyznać, że jednak mimo wszystko owa „teatralność” czasem się
gdzieś wkradała. O ile początkowo relacja Jane i jej pracodawcy jest wygrywana
dość subtelnie to z czasem, gdy dochodzi do wielkich monologów o miłości,
często miałam poczucie, że czytam całe strony o tym samym. Oczywiście w
powieści jest sporo dość mądrych, humorystycznych oraz naprawdę budujących
relacje rozmów między postaciami, ale w moim odczuciu ta historia była naprawdę
lepsza przez swoją pierwszą część.
Muszę też dodać, że właściwie tę
opowieść bez problemu dałoby się skrócić, nie tracąc wiele na fabule ani
klimacie. Osobiście nie przeszkadzają mi opisy przyrody czy całych dni bohaterki,
ale nie da się ukryć, że dość dużą ilość treści można byłoby po prostu z tej
historii „wyrzucić”.
Lektura takich książek to dla nie zawsze pewna nauka oraz zaspokojenie literackiej ciekawości. Nie inaczej było tym razem. Nie zakocham się raczej w tej opowieści i nie będę do niej zbyt często wracać myślami, ale samo czytanie było całkiem przyjemnym i pouczającym procesem.