Po tym, jak Lichotka doszczętnie spłonęła, w jej miejscu powstał nowy domek. Zamieszkała w nim czterdziestoletnia lekarka, Oda, wraz z czartem Bazylem. Gdy nadchodzi pierwsza zima, kobieta (która wcale człowiekiem nie jest!) musi po raz pierwszy zmierzyć się z przesileniem, które dla istot nieludzkich jest czasem szczególnie niebezpiecznym.
Przed
czytaniem „Siły niższej” Marty Kisiel obawiałam się, że to już nie będzie to
samo. W przypadku „Oczów urocznych” lęk był jeszcze większy. Opowiadanie „Szaławiła”
od którego zaczęła się historia Ody nie podobało mi się jakoś szczególnie i
wydawało mi się, że w tej historii będę czuła mniejsze lub większe zgrzyty. Ale
na szczęście – absolutnie tego nie odczułam. Choć jak na prozę Marty Kisiel
przystało nie była to lektura szczególnie i nadmiernie ambitna to naprawdę dobrze
się przy niej bawiłam.
„Dożywocie”
i „Siła niższa”, czyli pierwsze książki z tego cyklu, są raczej dość mocno
obyczajowe. Autorka skupia się na pewnych scenach z życia bohaterów i nie
tworzy bardzo jednolitej fabuły. „Oczy uroczne” wyróżniają się zaś na ich tle.
Bo choć wciąż mamy tu sporo obyczajowych elementów, skupionych wokół Ody, jej
szukania tożsamości, czy pracy to jednak w tę powieść wdarła się trochę kryminalna
zagadka. Bo w okolicy COŚ się dzieje; coś złego i mrocznego. Nasi bohaterowie
zaś próbują odkryć, co to takiego, dzięki czemu całość spina się w dość
jednolitą historie.
Nie
jest to zagadka nadmiernie intrygująca i skomplikowana, bo to właściwie tylko
pewien pretekst do opowiedzenia co dzieje się z Odą i wyjaśnienia, kim ta
bohaterka w ogóle jest, ale dzięki nawiązaniu do słowiańskiej mitologii i demonicznym
postaciom „Oczy uroczne” nabierają przyjemnego, czasem wręcz nieco horrorowego
klimatu, mimo że w dalszym ciągu mamy tu do czynienia z lekką komedią. Mam przy
tym wrażenie, że w tej powieści żartu jest odrobinę mniej, niż w poprzednich
częściach z tego cyklu, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało. W końcu nie
wszystko można zatopić w śmiechu.
Sama
Oda to bardzo „równa babka”. Trochę zagubiona w świecie i wciąż szukająca samej
siebie, ale to taka kobieta z krwi i kości, która nie patyczkuje się, gdy coś
trzeba zrobić. Ciepła, ale też taka, która wciąż ma swoje słabości i wady.
Muszę niestety przyznać, że trochę irytował mnie stojący u jej boku czort.
Bazyl sam w sobie jest bardzo sympatyczny i przy tym niezwykle niewinny oraz
słodki, ale jego wada wymowy… Ugh, dialogi z nim w roli głównej były dla mnie
chwilami po prostu bardzo męczące. Musiałam czasem faktycznie przeczytać coś ma
głos, by zrozumieć, co tam dokładnie jest napisane – a to nie jest czynność,
którą mam ochotę wykonywać w trakcie czytania. Ta stylizacja naprawdę mogłaby
być trochę delikatniejsza.
Nie
powiem, aby „Oczy uroczne” zmieniły coś w moim życiu. Dalej też odrobinę
bardziej wolę bohaterów otaczających Konrada Romańczuka. Ale Marta Kisiel
tworzy po prostu bardzo miłe i ciepłe czytadła. Takie „książki akurat” – do
zakopania się pod kocem w zimny dzień, które przyniosą trochę ukojenia po
ciężkim dniu. I „Oczy uroczne” naprawdę nie są wyjątkiem.