piątek, 28 kwietnia 2023

Ptakologia: książka miłośniczki ptaków


Szukając informacji i książek na temat papug, zaczynam odkrywać, że o ile łatwo jest znaleźć literaturę o ptakach, tak znalezienie czegoś scricte o papugach nie jest już takie proste. Nawet jeśli chodzi o rozdział w książce. „Ptakologia” Sy Montgomery to książka dziennikarki, która w siedmiu rozdziałach opowiada o siedmiu typach ptaków i jeden z nich właśnie jest poświęcony papugom.

Ptakologia
Sy Montgomery
wyd. Marginesy, 2018

Tylko co z tego, skoro nie ma tam niczego, czego bym już nie wiedziała? Autorka skupia się w nim na najpopularniejszych tematach, takich jak gadanie, czy niezwykła inteligencja tych ptaków, podając przykłady, które każdy zainteresowany bardziej papugami po prostu wie. Nie jest to więc coś, co jakoś szczególnie wnosi do mojego życia. Nie widzę w tym też szczególnego waloru edukacyjnego, bo Montgomery buduje obraz papug jako fajne pupile, gdy w rzeczywistości to naprawdę trudne zwierzęta do trzymania w domu.

Poza tym ta książka jest po prostu dość przyjemną, solidnie napisaną lekturą. Montgomery zwykle pisze o swoich doświadczeniach, zręcznie wybierając anegdotki. Widać, że ma wprawę w pisaniu. Rozdziały dotyczą ważnych dla niej zwierząt, sama jest też bardzo zainteresowana tematem. 

Wśród rozdziałów znajdzie się jeden dotyczący kur (głównie jej własnego stada, które nazywa Damami), sokołów (ćwiczyła sokolnictwo), kolibrów (i historii z wychowywania młodych, w czym brała udział), kazuarów, gołębi, czy wron. Tu warto jednak nadmienić, że to mimo wszystko są dość sztampowe wybory i nawet ja, osoba, która czyta jedynie pojedyncze książki tego typu, czuła wtórność. Dlatego że wybór tematów jest niezwykle podobny do książki „Rzecz o ptakach” i jeśli ktoś czytał jedną, nie powinien chyba sięgnąć po drugą, jeśli chce unikać tych samych tematów. 

Zresztą, te dwa tytuły mają bardzo podobną strukturę, z takim zastrzeżeniem, że Montgomery jest wprawniejszą pisarką, dlatego, jeśli ktoś się waha pomiędzy tymi dwoma, to polecałabym jednak „Ptakologię”.

Koniec końców to była całkiem miła lektura. Może niewiele wnosząca mi do życia (spodziewałam się jednak więcej), ale miła. Więc jeśli ktoś po prostu chce zanurzyć się na chwilę w świecie miłośniczki ptaków to jak najbardziej, polecam. Szczególnie że jest naprawdę ładnie wydana. Oprawa jest wprawdzie miękka, ale wewnątrz nie brakuje ilustracji i wydanie dobrze prezentuje się na półce. 


poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Fryne Hetera: unikatowa fantastyczna podróż do antyku

 



Aleksandria, lata 20. XX wieku. Do pewnego poety dotarła informacja, że pewna piękna artystka podaje się za najbardziej znaną ateńską heterę. Spotyka się z nią i w trakcie rozmowy odkrywa, że to naprawdę Fryne. Ta zaś opowiada mu, jak zdobyła nieśmiertelność.


Nazwisko Witolda Jabłońskiego obijało mi się o uszy to tu, to tam, więc w końcu w moje ręce wpadła jego „Fryne hetera” – powieść, której tytuł w pierwszej chwili niewiele mi powiedział, bo jakoś te słowa umknęły mi na lekcjach z antyku w szkole, a nie jestem przecież historykiem. Dzięki tej lekturze poznałam bez wątpienia unikatową powieść wśród innych znanych mi książek fantastycznych, choć jednocześnie niepozbawioną wad.

Fryne Hetera
Witold Jabłoński
wyd. SuperNowa, 2008

Czym w ogóle więc ta powieść jest? Bez wątpienia najwięcej tu historii. Fryne opowiada o swoim życiu. O tym, jak się narodziła i jak stała się heterą, a potem o tym, co w trakcie przeżywała. Jest to więc w lwiej mierze historyczna powieść skupiona wokół obrazu hetery (antycznej kurtyzany) oraz intryg, które rozgrywały się wokół nich. Mamy tu też oczywiście element fantastyczny, jednak nie ma on większego wpływu na fabułę i w gruncie rzeczy, gdyby go nie było, powieść wiele by nie straciła.

Jabłoński ma całkiem sprawny warsztat. W języku ma pewien przyjemny ciężar, nie jest zupełnie lekki, ale w przypadku historii rozgrywającej się w antyku jest to jak najbardziej zrozumiane i wręcz pożądane. W kilku momentach miałam jednak wrażenie, że autor używa pojedynczych, niepasujących słów, choć to mogę zwalić na karb opowieści, którą snuje Fryne żyjąca we współczesności. Część słów po prostu mogła przejść.

Mój największy problem z tą książką polega jednak na tym, że Jabłoński, sięgając po postać kobiecą i robiąc z niej protagonistkę… kompletnie nie potrafi pisać kobiet. Fryne ma takie myśli, jakie raczej nie powstałyby w babskiej głowie. Autor potyka się też gdzieniegdzie na opisach związanych z biologią kobiecego ciała. A to w przypadku książki o żeńskiej bohaterce, i to silnej bohaterce, po prostu bardzo mocno się gryzie. 

Miałam też wrażenie, że autor wciska jakby na siłę pouczenia na temat homoseksualizmu, np. Fryne regularnie wyjaśnia współczesnemu poecie, jak to fajnie było pod tym względem w antyku. Tylko po co? Dużo bardziej wolałabym to widzieć, a nie czytać pouczeń Jabłońskiego, włożonych w usta bohaterki. Ponadto autor jakby nie mógł się powstrzymać przez chrześcijańskimi wstawkami, w historii, która rozgrywa się kilkaset lat przed narodzinami tejże religii. Po raz kolejny spytam: po co? To nie było potrzebne.

Koniec końców, nie była to może najbardziej poruszająca powieść. Nie bawiłam się przy niej jakoś szczególnie dobrze, kilka elementów po prostu nieco mnie drażniło, a tego typu quasi-historyczna literatura to nie jest do końca moja bajka. Niemniej, tematyka jest bez wątpienia ciekawa i naprawdę unikatowa jak na polską fantastykę, dlatego szukając lektury, warto ją wziąć pod uwagę.



czwartek, 20 kwietnia 2023

Księga Strachu 2: nie bardzo jest o czym mówić

 

Mam wrażenie, że „Księga strachu 2” to jedna z tych niewielu książek, wzgędem których nie mam żadnych większych emocji i też właściwie nie mam nic wiele do powiedzenia. Ot, zbiór opowiadań, raczej przeciętnych. To coś, za co może chwycić ktoś zajarany polskim horrorem i fantastyką w mroczniejszych klimatach, ale nawet w tym przypadku nie jest to żaden „must read”.

Księga Strachu 2
Antologia wielu autorów
wyd. Runa, 2007

Jedno z tych opowiadań znałam już wcześniej. Tekst Anny Kańtoch naprawdę lubię i uważam, że jest bardzo klimatyczny, ale lepiej poznawać je poprzez „Światy Dantego”. W towarzystwie moim zdaniem lepszych tekstów, po prostu przyjemniej będzie się je odbierało.

Poza tym jest tu kilka opowiadań z potencjałem, które czytało się po prostu całkiem dobrze, jak np. tekst Anny Brzezińskiej, czy Wita Sztosaka, ciekawy był też tekst fantasy Orlińskiego, ale większość po prostu zupełnie gubi się w tłumie i niczym nie zachwyca. Może być to spowodowane tym, że sama niekoniecznie przepadam za historiami grozy, ale raczej stawiałabym na ogólną mierną jakość tego zbioru.

Przy okazji odkryłam, że Jacek Komuda naprawdę potrafi mnie nudzić i nie interesować. Mam kolejny powód, by nie wracać do jego twórczości.

Nie polecam szczególnie. Jeśli trafi się gdzieś w antykwariacie czy outlecie, przy okazji – za kilka złotych można kupić. Ale to nie jest coś, czego warto specjalnie szukać.


niedziela, 16 kwietnia 2023

Dziki Mesjasz: sekta w podziemnym mieście



W Vakkerby pojawił się Dziki Mesjasz. Wokół niego krąży coraz więcej wyznawców, którzy ślepo podążają za jego słowami. Wkrótce świat, w którym żyją, ma ulec zupełnej przemianie.


Wiele książek wydawanych przez Fabrykę Słów po prostu mi nie siada. Są „zbyt męskie”, często przy tym bardzo prostolinijne, skupiające się na mordobiciu i opierające się na prostych schematach. I nie żeby to zawsze było złe. Po prostu osobiście, jeśli mam sięgnąć po lekką lekturę to raczej nie w takiej tematyce. Ale „Dziki Mesjasz” jest pod tym względem trochę wyjątkowy. Choć owszem, to raczej typ męskiej literatury, ze sporą dawką mordobicia to po prostu widać, że Orkan potrafi pisać.

Dziki Mesjasz
Rafał W. Orkan
wyd. Fabryka Słów, 2009
cykl Paramythia Vakkerby, t. 2

Koncept autora na świat może nie jest najbardziej innowacyjny, ale bez wątpienia jest po prostu interesujący, zwłaszcza bądź co bądź w dość rozrywkowej fantastyce. Styl Orkana ma dobry ciężar i buduje dobry, dość mroczny klimat.

Nie jest jednak idealnie. Mam wrażenie, zwłaszcza po lekturze dwóch tomów, że mimo wszystko widać brak pewnej wprawy Orkana w pisaniu. Bywa nieco chaotyczny. Widzę w tej historii też potencjał na coś więcej, niż ostatecznie wyszło. Wolałabym mimo wszystko, aby było tu nieco mniej rozrywkowo, a za to by autor skupił się nieco bardziej na tworzeniu świata czy bohaterów. W tej formie po prostu zbyt łatwo da się wyłapać np. postacie, stworzone tylko po to, by pokazać brutalność świata przedstawionego.

Drugi tom to już po prostu powieść. Pierwszy był opowiadaniami, które stopniowo przeradzały się w jedną historię, tu zaś książka jest zdecydowanie bardziej jednolita. Autor miał też ciekawy koncept wyjściowy na fabułę: mimo wszystko nieczęsto czytam fantastykę o buntującej się sekcie. Doceniam też trochę zagranie na nosie takiemu czytelnikowi jak ja, który po tytułowym bohaterze wcale nie spodziewał się obrania właśnie takiego kierunku, jaki obrał pomiędzy tomami. Albo może po prostu byłam nieco naiwna…

„Dziki Mesjasz” to solidna powieść rozrywkowa. Być może nie burzy trzeciej ściany, nie jest czymś zupełnie świeżym dla gatunku, ani nie jest perfekcyjna warsztatowo, ale naprawdę wyróżnia się na tle innych. I trochę szkoda, że na razie nowych powieści od Orkana ani widu, ani słychu…



środa, 12 kwietnia 2023

Więzy krwi: mroczne opowiadania z odrobiną „Zmierzchu”

 

Ostatni raz nową (dla mnie) powieść Kossakowskiej czytałam w 2019 roku i był to wówczas nowy tom „Bram światłości”. W 2022 czytałam ponownie „Siewcę wiatru”, ale jednak reread to trochę inna bajka: trudno podejść w pełni obiektywnie do książki, z którą ma się nostalgiczne wspomnienia. Ale po latach na moją półkę trafił jej zbiór opowiadań, „Więzy krwi”, więc w końcu mogłam odświeżyć sobie jej twórczość i to, co o niej sądzę.

Ten zbiór to głównie Kossakowska z lat 1996-2005. Opowiadania raczej starsze niż nowsze, w tym jej debiut. I choć poruszają różnorodne tematy, to mam wrażenie, że ich klimat jest generalnie bardzo mocno do siebie zbliżony. Są raczej po tej mrocznej stronie, raczej z większą ilością krwi, niż mniejszą. Często poruszają tematy związane z wiarą, życiem i śmiercią, zwykle w sposób pozbawiony większej nadziei. Część myśli Kossakowskiej zawarta w tekstach jest trafna, ale jednocześnie mi osobiście kojarzą się klimatem troszeczkę z młodą osobą, która ma chwilowego hopla na punkcie tzw. mhroku i krwi. 

Więzy Krwi
Maja Lidia Kossakowska
wyd. Fabryka Słów, 2007

I szczerze mówiąc, ten ogólny klimat całego zbioru sprawia, że nie potrafię go uwielbiać. Choć Kossakowska ma w swoich tekstach parę dobrych pomysłów, a taka debiutancka „Mucha” była zadziwiająco fajnym (choć również mhrocznym) jednostrzałem to te teksty, postawione jeden obok drugiego, dobitnie przypominają mi, czemu nie sięgam po książki Fabryki Słów zbyt entuzjastycznie. 

Jednocześnie w tym całym mroku przebija się pewien specyficzny romantyzm Kossakowskiej i jej zamiłowanie do typowo babskich tropów. Mamy w tym zbirze na przykład dłuższe opowiadanie, czy też mikropowieść „Zwierciadło”, które jest typową historią o kobiecie zakochanej w „Edwardzie” – kolesiu, w którym zakochać się nie powinna i który pewnie sprowadzi na nią zagładę. I choć tekst zdecydowanie jest mroczniejszy i poważniejszy niż paranormalne romanse to w dalszym ciągu bazują na podobnych schematach i osobiście odbieram go po preostu jako fantazję Kossakowskiej. Tak samo, jak fantazją byli przystojni skrzydlaci ze wspaniałymi torsami i długimi, kolorowymi włosami.

Mam wrażenie, że dawniej zachwycałabym się stylem Kossakowskiej. Dziś raczej odbieram go ze znudzeniem niż radością i ekscytacją. Mam wrażenie, że to już nie są treści kierowane dla mnie, nawet jeśli nastoletnia ja je uwielbiała. Poza tym po prostu wolę Maję w tym radośniejszym wydaniu, jak choćby „Grillbar Galaktyka” czy „Ruda sfora”, która jest naprawdę solidną powieścią dla młodzieży. Ten zbiór to po prostu nie są już moje opowieści i nawet romans ze wspomnianego już „Zwierciadła” nie wzbudził we mnie żadnych emocji, a przecież dawniej takie treści napisane przez tę autorkę naprawdę robiły na mnie wrażenie.

Niemniej, dobrze było zapoznać się z tekstami autorki, zwłaszcza z tym pierwszym, debiutanckim. Lubię wiedzieć, z jakiego miejsca startowali polscy autorzy, a wcześniej nie miałam okazji „Muchy” przeczytać. I żałuje jedynie, że moja bezkrytyczność i miłość do jej twórczości jakoś nie do końca przetrwała próbę czasu.




sobota, 8 kwietnia 2023

Szóstka wron: o dziwo, pozytywne zaskoczenie


Kaz, członek podziemia portowego miasta handlowego, dostaje ofertę nie do odrzucenia. Jeśli włamie się do nieosiągalnego miejsca, stanie się bogaczem. Zbiera więc sojuszników i wspólnie przygotowują się do skoku.




„Szóstka wron” to moje naprawdę duże, pozytywne zaskoczenie. Już dawno nie czytałam amerykańskiego młodzieżowego fantasy, które czytałoby się po prostu jako fantasy, a nie spis nastoletnich dram, fantazji i romansów. Choć to w dalszym ciągu dość prosta historia to w kategorii lekkich, rozrywkowych powieści naprawdę trzyma poziom.

Szóstka wron
Leigh Bardugo
wyd. Mag, 2016
Cykl Szóstka wron, t. 1

Leigh Bardugo to bez wątpienia autorka, która po prostu przede wszystkim potrafi pisać. W stylu widać pewien ciężar, który czaruje fantastyczną rzeczywistość. Widać sprawne kreowanie rzeczywistości fantasy. Autorka sprawnie radzi sobie również z kreacją bohaterów i relacjami między nimi, w mądry sposób prowadząc ich historie, opowiadając o ich przeszłości. Daje im też często czas sam-na-sam, łącząc ich w pary i pokazując czytelnikowi, jak wyglądają relacje nie tylko całej grupy razem, ale też poszczególnych bohaterów.

Choć nie powiedziałabym, że bohaterowie mają przy tym najlepszą chemię na świecie, to bez wątpienia trochę jej między nimi jest. A to w przypadku tego typu historii jest niezwykle istotne. W końcu mamy tu do czynienia z powieścią awanturniczą, w której bohaterzy mają swoje za uszami i aby im to móc wybaczyć, musimy rozumieć ich motywacje i przede wszystkim po prostu lubić.

Ta powieść ma jednak jeden, główny problem: wiek bohaterów. Niestety, nie jestem w stanie uwierzyć, że postacie, mające 15-18 lat byłyby w stanie być istotną częścią półświatka, z własnym majątkiem i wtykami. To jest po prostu zbyt młody wiek. I nawet, jeśli założymy, że nasz głównodowodzący Kaz trafił na ulicę, mając lat 10 i niemal od razu zaczął budować swoje małe imperium, to w dalszym ciągu ja po prostu nie jestem w stanie wyobrazić sobie dziecka, które byłoby w stanie podejmować tak dojrzałe decyzje. Na dodatek 6 lat w świecie ulicy to dalej po prostu dość mało.

Z tego powodu osobiście przez cały tom „udawałam”, że bohaterowie są gdzieś przed trzydziestką. To dalej wystarczająco dużo, by członkowie innych gangów nazywali ich „gówniarzami”, ale na tyle dużo, bym po prostu była w stanie w to uwierzyć.

Poza tym naprawdę nie mam tej historii nic do zarzucenia i aż sama się sobie dziwie. Oczywiście, nie jest to żadna nowość w gatunku, żadne ponadczasowe dzieło, ale solidna powieść rozrywkowa – na pewno już tak.



wtorek, 4 kwietnia 2023

Upadek Lewiatana: w końcu koniec!

Załoga Holdena ma teraz nowych członków, nastoletnią Teresę oraz jej psa. Gdy chcą odstawić dziewczynę do szkoły z internatem, zostają zaatakowani przez kobietę, która ma zamiar odebrać córkę jednego z kluczowych przywódców. Wkrótce okazuje się, że to był najmniejszy z ich problemów.



Na Merlina, w końcu to koniec. Jak mi ulżyło!

Mam wrażenie, że o tym cyklu napisałam już wszystko, co mogłam i że właściwie nie ma o czym mówić. „Upadek Lewiatana” to kolejny schematyczny i moim zdaniem stosunkowo nudny (choć nieco mniej niż poprzedni) tom cyklu duetu skrywającego się przed pseudonimem James S. A. Corey. Wyróżnia się jednak tym, że jest ostatnią powieścią w ramach tego cyklu i nie ukrywam, naprawdę niezmiernie mnie to raduje.

Przebudzenie Lewiatana
James S. A. Corey
wyd. Mag, 2022
cykl Ekspansja/The Expanse, t. 9

Tu nawet nie ma czego do końca podsumowywać. Te dziewięć grubych tomów to tak naprawdę co najwyżej rozwleczona trylogia, o której już i tak napisałam zbyt dużo słów. Ale to nie mogła być trylogia, jako że autorzy chcieli chyba pokazać upływ czasu pomiędzy początkiem a końcem całej przygody. Moim zdaniem dużo lepiej całość mogłaby wyjść, gdyby stworzyli z tego trzy trylogie, każdą z inną ekipą i w nieco większym odstępie czasowym. 

Dlaczego? Akcja cyklu rozgrywa się gdzieś pomiędzy Jimem Holdenem w wieku lat 20-paru a Jimem w wieku lat 60-70-paru. I choć to długi czas dla człowieka, to dla ludzkości podbijającej kosmos już niekoniecznie. Dlatego też z jednej strony cykl jest fabularnie rozwleczony, by ten czas mógł minąć, z drugiej to w dalszym ciągu za mało, abym uwierzyła w to, gdzie jest ludzkość po tych kilkudziesięciu latach. Trzy trylogie, każda po np. 40-50 latach od poprzedniej dałaby lepsze wrażenie upływającego czasu oraz potencjalnie ciekawsze konflikty oraz linie fabularne.

Jednocześnie takie krótsze opowieści są chyba mniej męczące dla pisarzy, a mam wrażenie, że to akurat tutaj miałoby spore znaczenie…

W każdym razie ostatni tom nie zaskoczył mnie niczym. Takiego zakończenia mniej więcej się spodziewałam, zwłaszcza biorąc pod uwagę tytuł pierwszego i ostatniego tomu. Dzieją się rzeczy i jest dramatycznie, niby trochę bardziej, niż w poprzednich częściach, ale i tak całość napisana jest na schemacie konflikt->eskalacja->trudne wybory i bitwa w kosmosie. Rozwiązania „zagadki” spodziewałam się niemal od początku i właściwie nie jest ono niczym szczególnie oryginalnym. Ot, cieszę się z dotrwania do końca, nie z tego, jak całość została poprowadzona.

Nie wiem, czy polecam ten cykl. Mam do niego nostalgię, lekko się go czyta i jeśli ktoś szuka takiej niewymagającej zbyt dużego skupienia, ale jednocześnie militarnej rozrywki to proszę bardzo. Ale jednocześnie znam sporo lepszej fantastyki naukowej, nawet w rozrywkowej kategorii…

(i tak, przede mną jeszcze opowiadania, ale to jednak trochę inna bajka)


Nomida zaczarowane-szablony