Minął
niemal rok odkąd w Hawkins doszło do zaginięcia Willa (Noah Schnapp). Życie
mieszkańców miasteczka pozornie wróciło do normy. Im jednak bliżej jest do
Halloween, tym bardziej niespokojnie robi się w okolicy. Prędko okazuje się, że
Will nigdy do końca nie opuścił Drugiej Strony.
„Stranger
Things” to serial, który okazał się niezwykłym hitem. Nie dziwię się temu: sama
naprawdę lubię go za lekkość i rodzinny ton, połączony z mroczną zagadką. Sezon
drugi lubię nie mniej, niż pierwszy, chociaż należy przyznać, że kontynuacja
zdecydowanie różni się od niego pod względem swojego tonu.
„Stranger Things”, sezon 2 serial familijny, horror, science-fiction |
Dlaczego?
Pierwszy sezon to przede wszystkim horror. Mamy zwykłe, małe miasteczko,
zaginionego chłopca i zło, które stopniowo przebija się do naszego świata. Nie
wiemy co to, nie wiemy po co to, jak i dlaczego. W drugim sezonie mamy to mniej
więcej wyjaśnione, dlatego serial traci na tajemniczości. Idzie za to bardziej
w stronę akcji, rozwija też nieco bardziej wątki romantyczne. Nie jest to
jednak jego wada: osobiście nie wyobrażam sobie, by twórcy mogli zachować ton z
poprzedniego sezonu, nie tracąc na samej historii. Największy atut tej historii jednak został niezmieniony. Dalej
główną rolę odgrywa paczka przyjaciół, którzy są gotowi oddać za siebie życie.
Wprawdzie ich relacje nie są już nam tak mocno wyjaśniane, ale w końcu już
wiemy, jakie zależności między nimi panują. Relacje Willa, Mike’a (Finn
Wolfhard), Lucasa (Caleb McLaughlin) i Dustina (Gaten Matarazzo) dalej chwytają
za serce, podobnie jak ich związek z Jedenastką (Millie Bobby Brown). Pojawia
się tu nam jednak nowa bohaterka, Max (Sadie Sink), której relacja z resztą
moim zdaniem nie wybrzmiewa już aż tak dobrze, ale ta ruda nastolatka jest
pretekstem do kilku sympatycznych scen.
Poza
naszą paczką dzieciaków mamy jednak jeszcze dwie inne grupy bohaterów, tak samo
jak w części poprzedniej. Nie możemy przecież zapomnieć o starszym rodzeństwie
Willa i Mike’a, Nancy (Natalia Dyer) i
Johnatanie (Charlie Heathon). Ich relacja w tym sezonie jest w bardzo przyjemny
sposób budowana, mają też swój własny wątek, nie związany aż tak bardzo z
głównym nurtem fabuły. Za to do głównej akcji wplata się chłopak Nancy, Steve
(Joe Keery), który doskonale sprawdza się jako opiekun naszej paczki
dzieciaków.
Oczywiście,
fabułę najbardziej do przodu popychają dorośli, z mamą Willa, Joyce (Winona
Ryder) w roli głównej. W porównaniu do części poprzedniej, to w niej zaszło
najwięcej zmian: nie jest już wiecznie na skraju załamania nerwowego. Jest
spokojniejsza i skupiona na pomocy swojemu synkowi.
Jak
wspominałam przed chwilą, mimo tak dużej ilość młodych bohaterów, to dorośli
podejmują te najbardziej istotne decyzje. Fabuła ma przede wszystkim dwa główne
wątki. Ten „większy” z nich dotyczy właśnie dorosłych, „mniejszy” zaś to
działania młodszej grupy, która wspiera i pomaga tej pierwszej. Uważam, że to
jeden z lepszych zabiegów w tej serii, bo dzięki temu całość naprawdę zyskuje
na realizmie. W końcu to nie dzieci ratują świat, a dorośli przy wsparciu
dzieci.
Niestety,
moim zdaniem najgorzej wypada wątek Jedenastki. Wprawdzie jej relacja z paczką
jest cały czas cudownym wątkiem, ale autorzy postanowili pokazać, jak nasza
bohaterka poszukuje siebie, co doprowadza do kilku przygód nie związanych w
ogóle z główną linią fabularną. Miałam wrażenie, że ktoś wcisnął to trochę na
siłę... bo w końcu musimy się na jakiś czas pozbyć najsilniejszej postaci z
głównego wątku, bo inaczej zaraz uratowałaby wszystkich i byłoby po kłopocie,
prawda? Gdyby tylko ten zabieg został zrobiony nieco subtelniej!
Chociaż
„Stranger Things” nie jest najbardziej ambitną produkcją, to po prostu ogląda
się ją z niezwykłą przyjemnością. Jeśli tylko nie wymagacie od filmowej
twórczości zupełnej powagi to jak najbardziej polecam zapoznać się z obydwoma
sezonami serialu, a jeśli macie za sobą tylko pierwszy, nie obawiajcie się
kolejnego. Choć różni się od poprzednika, naprawdę nie jest od niego gorszy.