Gdyby
nie konkurs u Charlotte prawdopodobnie nigdy nie sięgnęłabym po kolejną książkę
Maas. Udało mi się jednak wygrać dwa tomy, więc mogłam się z nią zapoznać.
Lubię
konkursy, wiecie? :D Dzięki nim czasem udaje mi się dorwać książki, po które
inaczej bym w żadnym razie nie sięgnęła. Poza tym zdarzało mi się w ten sposób
odkrywać małe perełki, jak było np. z „Prawem Mojżesza” Harmon.
Tytuł serii: Dwór
cierni i róż
Numer tomu: 1
Autor: Sarah J. Maas
Tłumaczenie: Jakub
Radzimiński
Liczba stron: 524
Gatunek: romans,
fantasy młodzieżowe
Wydanie: Uroboros,
2016
Gdy
los odebrał rodzinie Feryi cały dobytek, dziewczyna musi sama utrzymywać swojego
ojca i dwie starsze siostry. Nauczyła się polować, by mieli co jeść. Podczas
srogiej zimy niełatwo jest jednak znaleźć odpowiednią ofiarę. Pewnego dnia
przypadkiem zabija wilka, który okazuje się jednym z nieśmiertelnych Fae. W
zamian za jego życia ma oddać własne i spędzić je na włościach Tamlina, księcia
Dworu Wiosny.
Nie
sądziłam, że autorka „Szklanego tronu” może napisać cokolwiek, co
przypominałoby w miarę sensowną książkę. Naprawdę, nie sądziłam. A jednak:
udało się. Choć „Dworu cierni i róż” nie nazwałabym lekturą dobrą to na tle
innych młodzieżówek wypada po prostu przeciętnie, czego o debiucie tej pani
zdecydowanie powiedzieć nie mogłam.
Jak
na tłumaczoną z angielskiego młodzieżówkę fantasy przystało całość ma bardzo
typowy, lekki styl. Przeczytanie pięciuset stron w jeden wolny dzień naprawdę
nie stanowi problemu: tę książkę się pochłania. Tekst nie jest piękny, ale
przez jego prostotę pochłania się go w błyskawicznym tempie. To zdecydowanie
zaleta tego typu książek, zwłaszcza, jeśli sięgamy po nie tylko dla
rozluźnienia i relaksu.
Przy
okazji warsztat Maas w porównaniu do jej debiutu zdecydowanie uległ poprawie.
Autora już wie, czym jej powieść ma być: w miarę porządnie i klarownie prowadzi
fabułę. Nie próbuje nam na początku wmawiać, że dostaniemy książkę o
wojowniczce, a potem skupia się na romansie. Przy okazji miałam wrażenie, że
MIMO promowania jako romans właśnie tego było w tej powieści mniej, niż w
„Szklanym tronie”. Ten wątek został ograny zdecydowanie subtelniej i
delikatniej, mimo, że był głównym tematem powieści. Za to Maas zdecydowanie
należą się brawa. Nie sądziłam, że ta pani może być do tego zdolna.
„Dwór
cierni i róż” mocno nawiązuje do baśni. Z resztą, promowany jest jako nowa
wersja „Pięknej i Bestii”, choć i nawiązań do „Kopciuszka” w niej nie brakuje.
Jednak nie to zwróciło moją uwagę. Maas mocno czerpie z irlandzkiej mitologii,
do której mam słabość przez „Daninę. Nowoczesną baśń” Black. Nie udało jej się
jednak zrobić tego tak dobrze, jak zostało w tej właśnie powieści, jednej z
moich ulubionych młodzieżówek, w której to mroczny klimat nadaje historii
niezwykłego smaczku. Maas pisze zbyt lekko i zbyt zwyczajnie, by tej historii
nadać odpowiedniego pazura.
Jak
już jednak wspominałam, obiektywnie nie jest to powieść dobra, na co cierpi
większość powieści młodzieżowych. Autorka dalej nie nauczyła się porządnie
opisywać realiów: choć znów mamy świat kreowany na średniowieczny to coś
takiego jak tapeta, albo puszka z farbą tu występuje i nikogo nie dziwi. Przy
okazji jej przedstawienie świata mocno kuleje: opisy często są naciągane, brak
w nich lekkości. Doskonale widać, w którym miejscu Maas na siłę chciała wcisnąć
ekspozycję świata, tłumacząc nam, czemu coś wygląda tak, a nie inaczej.
Przy
tym mimo prostej fabuły nie udaje się autorce sprawić, by wszystko grało
pięknie i bez zarzutów. Rodzina Feyry to skończeni idioci, którzy w
pseudo-średniowiecznych realiach już dawno powinni umrzeć. Poza tym samo
porwanie jej z domu rodzinnego wypadło w moich oczach wręcz komicznie. Nagle do
chaty wpada wielka bestia, rycząc: „MORDERCY! MORDERCY! KTO ZABIŁ MOJEGO KUMPLA
MUSI ZGINĄĆ!”, by chwilę później głaskać główną bohaterkę po główce i być dla
niej po prostu miłym. Tak wielki przeskok naprawdę nie wyglądał naturalnie.
Innych
podobnych zdarzeń w historii nie brakuje, choć przyznaje: ten najbardziej
zapadł mi w pamięć. W porównaniu jednak
do „Szklanego tronu” świat i tak wypada całkiem realistycznie.
Sami
główni bohaterowie wypadają w moich oczach dość.... neutralnie. Ferya to
głupia, zadziorna dziewucha, która zdaje się nic nie rozumieć i jest po prostu
wredna. Przykład? Dostaje, co chce, a potem niszczy książki dobrodzieja,
uznając, że skoro ten jest tak płytki, że daje jej i swojej służbie wszystko to
nie zrobi mu to różnicy. No i gdzie tu dobra, miła dziewczynka, hm? W każdym
razie, nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle innych bohaterek tego typu,
dlatego udało mi się na nią przymknąć oko. Tamlina i dwóch pozostałych męskich
bohaterów (którzy jako jedyni poza bohaterką mają jakkolwiek zbudowane
charaktery) traktuje zupełnie neutralnie. Po prostu są, nie różniąc się
szczególnie od siebie, poza tym, że jeden jest bardziej dobry, drugi bardziej
nielubiący Feryi, a trzeci bardziej zły.
Nie,
nie stanę się fanką Maas. „Dwór cierni i róż” to nie jest dobra książka. Ale
raczej nie krzywdzi i sprawdza się jako czytadło, bo raczej nie ma w niej nic,
co mogłoby szczególnie czytelnika zirytować. Fani powieści dla młodzieży pewnie
poczują się bardziej usatysfakcjonowani ode mnie: dla mnie to jest po prostu za
mało.
* * *
– Słucham? –
zapytałam wyrwana z zamyślenia.
– Czy Ci
się podoba? – spytał ponownie, nie przestając się uśmiechać.
Odetchnęłam i
rozejrzałam się wkoło.
– Tak.
Zachichotał.
– To wszystko?
Zwykłe "tak"?
– Czy mam
paść ci do stóp, książę, i dziękować uniżenie za przywiezienie mnie tutaj?
– Ach, suriel
nie powiedział ci nic ważnego, prawda?
Jego uśmiech
obudził we mnie uśpioną dotąd śmiałość.
- Powiedział
też, że lubisz być szczotkowany, a jeśli będę sprytna, to
wytresuję cię, karmiąc smakołykami.
Tamlin odchylił
głowę do tyłu i wybuchnął głośnym śmiechem. Wbrew sobie również się lekko
roześmałam.
- Niech skonam!
- zawołał siedzący za mną Lucien. - Feyro, ty zażartowałaś.
Fragment „Dworu cierni i róż” Sarah J. Maas