środa, 31 maja 2023

Dzień drogi do Meorii: trzecia szansa dla Oramusa


„Dzień drogi do Meorii” to moje trzecie i jak na razie prawdopodobnie ostatnie spotkanie z powieścią Marka Oramusa. Tak jak dwie jego książki, które czytałam wcześniej, i ta jest przesiąknięta nieprzyjemną atmosferą, w której nic nie pozostawia nadziei na lepsze jutro i chociaż ja doskonale wiem, że taki właśnie był zamiar, to jednocześnie nie jest to literatura, po którą po prostu chce sięgać z rozrywkowych względów.

Dzień drogi do Meorii
Marek Oramus
wyd. Iskry, 1990

To powieść zakończona w 1988 roku, a wydana w 1990. Ma formę satyrycznej fantastyki socjologicznej, w której właściwie wszyscy bohaterowie są w jakiś sposób obleśni i niemrawi, w których system deprawuje ludzkość i sprawia, że z pokolenia na pokolenie jesteśmy coraz głupsi. Przerysowana, acz czasem błyskotliwa. Niektóre rozmowy bohaterów czy ich stwierdzenia naprawdę można by podawać w ładnych cytatach rodem z Orwella. Bo co jak co, ale Oramus całkiem ładnie układa obok siebie słowa.

Z tym że całość jest po prostu przytłaczająco beznadziejnie smutna, a ogólny klimat nie zestarzał się raczej najlepiej. Wydaje mi się też, że dziś satyra nie jest zbyt chętnie czytana i po prostu wielu osobom, w tym mi, przez taką formę po prostu czasem trudno przebrnąć. Mam też wrażenie, że o ile ta książka mogła być istotna pod koniec lat 80. i na początku lat 90. XX wieku, tak obecnie, 45 lat po jej napisaniu, już spora część z tematów się przedawniła. Nie, że one nie istnieją i nie są zagrożeniem: po prostu istnieją w nieco innej formie, względem której ta powieść nie jest adekwatna.

Ponadto pod względem fabularnym czy też przedstawionego ustroju nie jest to nic nadzwyczajnego. Ten, kto już ma za sobą parę książek z kategorii fantastyki socjologicznej, nawet bez problemu przewidzi zakończenie, a sama fabuła przynajmniej dla mnie jest ogólnie trudna do śledzenia, bo męcząca, tak po prostu.

Ogółem, nie polecam, przynajmniej jeśli ktoś szuka literatury do poczytania rozrywkowo. Mam wrażenie, że to proza, po którą można sięgnąć, jeśli człowiek chce świadomie zbadać polską szkołę fantastyki socjologicznej, ale poza tym — trochę mija się to z celem. Na rynku mamy obecnie wiele przyjemniejszych książek, a nawet w tej kategorii da się znaleźć tytuły, które po prostu czyta się lepiej i łatwiej, mimo trudnej tematyki. 




niedziela, 28 maja 2023

Droga królów: nie jest źle, ale...


Po śmierci króla rozpętała się wojna. Kaladin, syn chirurga i były żołnierz, trafia do niewoli i zaczyna pracę jako mostownik w armii. Młoda Shallan robi zaś wszystko, by stać się uczennicą u pewnej szanowanej historyczki, zaś Adolin, następca tronu, walczy i dowodzi wojskami u boku swojego ojca.



Po latach znów dałam szansę Sandersonowi w jego najbardziej klasycznym wydaniu: napisanej z rozmachem powieści fantasy. I choć to książka dobra, zwłaszcza pod kątem rozrywkowym, to zdecydowanie nie nadzwyczaj nowatorska, ani nie bez wad. A szkoda, bo część z nich dałoby się naprawdę w prosty sposób poprawić.

Droga królów
Brandon Sanderson
wyd. Mag, 2014
cykl Archiwum Burzowego Światła, t. 1

Historia obraca się wokół trzech głównych wątków, z czego jeden (Adolina) nie interesował mnie właściwie wcale. Z kolei dwa pozostałe są całkiem interesujące i może na początku to na nich się skupmy.

Już od lektury „Z mgły zrodzonego” wiem, że co jak co, ale Sanderson potrafi pisać tragiczne postacie. I doskonałym przykładem na to jest też główny bohater tej książki, czyli Kaladin. To jemu autor poświęcił najwięcej stron. Zależnie od części, Adolin i Shallan wymieniają się w narracji, ale wątek Kaladina spaja wszystko w całość. To bohater, który jest stawiany w najbardziej tragicznych sytuacjach, ale na tyle dobrze rozpisanych, że po prostu ciekawych i wiarygodnych. Z samym bohaterem mam tylko jeden problem: jego wiek. Nasz mostownik/chirurg/wojskowy ma zaledwie 19 lat, a jego historia, umiejętności i posłuch, który wzbudza, sugerują, że jest jednak przynajmniej o 5-6 lat starszy.

Na to jednak mogę przymknąć oko. Problem z jego wątkiem nie tkwi jednak w samej postaci, a w narracji Sandersona, która jest po prostu okrutnie przegadana. Większość retrospekcji bohatera można by wyciąć, nie tracąc nic. Zresztą, to ogólny problem całej tej powieści: wiele akapitów można by skrócić bądź usunąć, a powieść jedynie by zyskała.

Ale wracając do postaci: o ile preferuje Kaladina jako postać to uważam, że wątek Shallan został poprowadzony lepiej. Jest krótszy i bardziej zwarty, ale jednocześnie na tyle rozwinięty, aby plot twisty naprawdę uderzały. Jest też w nim nieco więcej przygody, a mniej męczennictwa, więc to przyjemny oddech po smutnych losach naszego dziewiętnastolatka.

Sanderson całkiem dobrze rozpisuje też dialogi między postaciami, które są po prostu ciekawe, a wszystko wydaje się być dość, powiedzmy, stabilne i porządnie rozpisane, acz nienadzwyczajne. O ile „Z młgy zrodzony” zachwycił mnie systemem magicznym, o tyle tutaj mamy dość klasyczny świat, w którym naprawdę nie widzę niczego nadzwyczaj nowatorskiego.

Także podsumowując, „Droga królów” to całkiem przyjemna i solidnie napisana powieść w klimacie klasycznego fantasy, acz okrutnie przegadana i trzymająca się znanych schematów, niewprowadzająca do gatunku niczego więcej. Sanderson w ciekawy sposób prowadzi niektóre wątki, wie, jak zbudować postacie tak, by czytelnikowi na nich zależało i ma lekkie pióro. Ale jednocześnie to jednak trochę za mało, by ta konkretna powieść trafiła do moich totalnych ulubieńców.



czwartek, 25 maja 2023

Rodzina Monet. Skarb: hit Wattpada w druku

 



Mama i babcia Hailie, jej jedyna rodzina o której istnieniu wie, giną w wypadku samochodowym. 14-letnia dziewczyna dowiaduje się, że ma pięciu przyrodnich braci, z których najstarszy stał się jej opiekunem prawnym. Wyjeżdża z Anglii do USA, aby rozpocząć nowe życie.



Kto by pomyślał, że hit Wattpada, którego zaczęłam kiedyś czytać i po chwili porzuciłam, zostanie wydany i stanie się hitem książkowych mediów społecznościowych… A jednak się stało. „Rodzina Monet. Skarb” zasypała wszystkie portale i uznałam, że być może warto sprawdzić, co w trawie piszczy. I jeśli było warto, to tylko po to, by wiedzieć, o czym się mówi. Zdecydowanie zaś nie dla samej lektury.

Rodzina Monet. Skarb
Weronika Marczak
wyd. You&YA, 2022
Cykl Rodzina Monet, t. 1

To opowiadanie z Wattpada, nie powieść profesjonalisty i to widać szczególnie na samym początku. Bo kogo na tym portalu obchodzi trauma bohatera wynikająca z utraty bliskich? Kogo interesuje jakikolwiek realizm, kwestie prawnego przekazania opieki czy cokolwiek takiego? Nikogo. Więc po 2-3 stronach opisujących dramat Hailie, przechodzimy do rzeczy i już jesteśmy w USA. Gdyby to chociaż było zgrabnie rozegrane językowo, ale nie. Po prostu na początku dostajemy super streszczenie i od razu przechodzimy do rzeczy, czyli do naszego życia z bogatym „boys bandem”.

Rozbraja mnie w ogóle jak bardzo autorka, składając te swoje słowa i myśli w całość, uznała, że śmierć matki bohaterki jest nieistotna, ale ważne jest np. to, że jej pomadka znajdowała się na dnie bagażu, albo to, jak wyglądał drogi zegarek jej brata, którego widzi po raz pierwszy w życiu. To powinno zostać poprawione w trakcie procesu wydawniczego, zdecydowanie.

Brak profesjonalizmu widać też w ogólnym braku fabuły. Ogółem to powieść polegająca na tym, że nasza bohaterka ma przestrzegać zasad życia w domu z pięcioma chłopakami, co oznacza zero wychodzenia na randki, niewchodzenie w bójki, niewtrącanie się w bójki braci, niewchodzenie do skrzydła biurowego itd. I chociaż Hailie to grzeczna nastolatka, która lubi książki i siedzenie w domu to jakimś cudem w kółko te zasady łamie, bracia ją ochrzaniają, mamy chwilę spokoju i znów się dzieje. Niby w drugiej połowie zaczynają się dziać jakieś niby porwania i mocniejsze akcje, ale w gruncie rzeczy to nie ma większego znaczenia. Także przede wszystkim ta książka jest cholernie nudna.

Ponadto pokazuje dość toksyczne relacje, bo oczywiście Hailie jest po prostu przez braci kontrolowana: jest śledzona 24/7 (na żywo i w sieci), nie może pogadać z żadnym chłopakiem, nie może sobie sama wybrać telefonu itd. I choć owszem, protagonistka się na to wkurza, to ostatecznie okazuje się, że „bracia mieli rację”, np. chłopak, w którym się zauroczyła, faktycznie nie okazał się względem niej fair. 

Jednocześnie, o dziwo, nie uważam, by ta powieść była szczególnie problematyczna. To na tyle odrealniona historia, że nie wierzę, aby nastolatek tego nie wyłapał. Ta książka jest bają, fantazją o życiu w ładnym domu z przystojnymi chłopcami. I choć oczywiście może trafić się osoba, która będzie traktować tę historię jak prawdziwe życie, to mimo wszystko wierzę, że osoba powyżej 12 roku życia (a taki target sugeruje nazwa imprintu Muzy) zazwyczaj jest już na tyle dojrzała, by to rozpoznać. Acz oczywiście to chodzenie po grząskim gruncie i mimo wszystko wolałabym, by jednak powieści dla młodzieży były pod tym względem bardziej „ogarnięte”.

Pod względem samego stylu: mamy tu rzemieślniczy, prosty i łatwy w przyswojeniu język polski. Taki, przez który się „płynie”. Nie jest więc to poziom „selfów”, w których czasem nie wiadomo, o co chodzi. Ale jednocześnie trudno mówić, by ta książka pod tym względem brylowała. A że tu nie ma też za bardzo fabuły…

W ogóle mam wrażenie, że autorka chciała bardzo napisać romans, ale że nie mogła się zdecydować na jednego z bohaterów, to zrobiła z tej piątki postaci braci. Dlatego też dostajemy np. dokładne opisy ich wyglądu, tego, jak są przystojni, czy też po jakiejś kłótni mamy „cute” scenki, które mają sprawić, że młody czytelnik zrobi „aww” i wszystko tym przystojniakom wybaczy (którzy, tak btw. nie mają jakiś wielkich różnic w charakterach i część z nich zlewa się w jedno).

Nie polecałabym tej książki nigdy jako dobrej lektury. Ale jeśli ktoś szuka czegoś na rozluźnienie i tego typu fantazja mu to zapewni – have fun, tylko bardzo proszę, nie bierzcie przykładów z rodziny Monetrów proszę.


PS Czy tylko ja, wpadając na tę książkę po raz pierwszy w formie papierowej, myślałam, że to historia o rodzinie Claude Monet w jakiejś młodzieżowej wersji?


Nomida zaczarowane-szablony