Choć
nie napisał zbyt wiele, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców
polskiej fantastyki. Mimo tego zaczęłam go czytać stosunkowo późno, bo (jeśli
pamięć mnie nie myli) uczęszczałam wtedy do szkoły średniej. Nie zmienia to
faktu, że Jarosław Grzędowicz stał się dla mnie jednym z ważniejszych polskich
twórców. Głównie dlatego, że był jednym z pierwszych osób z naszego rodzimego
fandomu, którym się zainteresowałam.
Teraz,
po tych paru latach, mam za sobą już cały jego dorobek. Dziś więc post
poświęcony temu panu: zarówno jego twórczości, życiu, jak i mojej „relacji” z
jego dziełami.
Jak go poznałam?
Po
raz pierwszy o tym panu usłyszałam… grając w League of Legends. To było gdzieś
na przełomie gimnazjum i liceum. Razem ze znajomymi mieliśmy stworzyć sobie
drużynę rankingową (bardziej dla fanu, niż „na serio”) i szukaliśmy dla niej
nazwy. Wtedy padła propozycja związana z „Panem Lodowego Ogrodu”, bodajże – Drakkainen.
Zostało mi wyjaśnione skąd wzięło się to słowo. Dowiedziałam się wtedy, że
tylko ci „ogarnięci” ludzie będą wiedzieć o co chodzi i usłyszałam, że po cykl
Grzędowicza powinnam sięgnąć.
Ale
jak to bywa, książek jest zawsze dużo, a wtedy nie miałam zbyt wielu funduszy
na kupowanie nowych. W związku z czym po ten cykl sięgnęłam po dłuższym
czasie. Najpierw kupiłam tom pierwszy. Kolejne trzy – rok później. Pamiętam, że
któryś z nich czytałam w trakcie Intel Extreme Masters w 2015 roku. I tak, zdarza
mi się być na imprezie masowej i czytać, zamiast cieszyć się wydarzeniem. W
ramach dygresji mogę dodać, że właściwie nie był to dla mnie najciekawszy z
eventów, a po kilku dniach obserwowania wielkich ekranów oczy bolały mnie
niemiłosiernie.
„Pana
Lodowego Ogrodu” polubiłam i tak jakoś z czasem ubzdurałam sobie, że chcę mieć
na swojej półce wszystkie dzieła Grzędowicza. Parę lat minęło… i po prostu je
mam, choć z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie jestem tak wielką
wielbicielką twórczości tego autora, jak myślałam, że będę te parę lat temu.
Kim jest Grzędowicz?
Choć
raczej nie ma go w social mediach to wydaje mi się, że w polskim fandomie
Jarosław Grzedowicz jest postacią dość znaną. Często bywa bądź bywał na
konwentach, a przy promocji nowych książek bez problemu można go spotkać na
spotkaniach autorskich. Sama byłam na jednym. Szanowny pan autor wydał mi się
osobą całkiem konkretną i inteligentną. Nie rozgaduje się nadmiernie, nie jest
może nadzwyczaj żartobliwy, ale po prostu dobrze się go słuchało. Podobne
wrażenia miałam w trakcie oglądania nagrań z nim pochodzących z konwentów i
wywiadów. Jedno z nich wykorzystałam nawet w pracy magisterskiej. Czemu? Bo
Grzędowicz debiutował jeszcze przed 1989. Zaczynał więc swoją karierę w innym
systemie, o czym czasem mimo wszystko mówi, a to fantastyki w „tamtych czasach”
dotyczyła moja praca.
Jeśli
chodzi o same suche fakty: Grzędowicz urodził się w 1965 roku, we Wrocławiu.
Jego żona to także dość znana polska pisarka fantastyki, Maja Lidia Kossakowska
(właść. Maja Lidia Korwin-Kossakowska Grzędowicz). Z tego co mi wiadomo, mają
lub mieli koty, jeśli dla kogoś to interesująca ciekawostka. Autor debiutował
opowiadaniem „Azyl” na łamach łódzkiego, lokalnego tygodnika „Odgłosy”. Jest
też dziennikarzem. W 1990 założył (wraz z innymi pisarzami) magazyn „Fenix”,
który po dziś dzień cieszy się w polskim fandomie sławą wyjątkowego pisma. Sama
nigdy nie miałam go w rękach: mimo wszystko, jestem na to za młoda.
Autor
ma na swoim koncie parę nagród, m. in. Zajdla, czy Śląkfę.
Co napisał?
W
dorobku Grzedowicza znajdziemy na tę chwilę zaledwie 9 pozycji, z czego trzy to
zbiory powiadań, a cztery to jego najpopularniejszy cykl. Nie jest więc tego
nadmiernie dużo, choć (z tego, co mi wiadomo) ten autor jest jednym z niewielu
polskich twórców fantastyki utrzymującym się z pisania właśnie. Teoretycznie
tak mała ilość wydawanych dzieł powinna rzutować na jakość tekstów i choć w
pewnym sensie się z tym zgodzę (Grzędowicz zdecydowanie grafomanem nie jest) to
jednak jak na tak duże przerwy pomiędzy kolejnymi pozycjami, autor wcale nie ma
AŻ tak dobrych rzeczy wśród swojego dorobku. No to po kolei!
„Pan
Lodowego Ogrodu” (2005-2012)
Czterotomowy,
najpopularniejszy cykl (a raczej powieść w czterech tomach) Grzędowicza.
Opowiada o Vuko, który zostaje wysłany jako ekspedycja ratunkowa na obcą
planetę. Miejsce zamieszkuje antropoidalna cywilizacja i przepełnione jest
magią. Historia ta jest więc przygodówką utrzymaną w klimatach science-fantasy.
Jak wspominałam już wcześniej, to od tej powieści zaczęła się moja przygoda z
tym autorem i przez to wspominam ją chyba z największą nostalgią.
W
trakcie czytania nie narzekałam na absolutnie żaden szczegół. Ponadto to „Pan
Lodowego Ogrodu” pokazał mi, że podgatunki fantastyki można swobodnie łączyć,
tworząc z nich coś absolutnie unikatowego. Obecnie nie wiem, jak odebrałabym tę
historię. Widziałam wiele opinii dotyczących tego, że kolejne tomy są
porozwlekane i nie trzymają poziomu. Ja, w czasie gdy historie poznawałam, nie
miałam na tyle dużej wiedzy, aby to stwierdzić, a czasu na wracanie do całości
najzwyczajniej w świecie nie mam. W każdym razie, wspominam miło i polecam: te
książki warto sprawdzić, choćby przez wzgląd na ilość sprzedanych egzemplarzy.
Co
ciekawe, „Pan Lodowego Ogrodu” ma na swoim koncie sporo nagród. Pierwsza część
zdobyła aż cztery, a kolejne części także były nagradzane. Jeśli kogoś
uniwersum Grzęowicza interesuje to jeśli trochę poszuka bez problemu znajdzie
grę planszową, bazowaną na tej historii.
„Księga
Jesiennych Demonów”
Lubię
tytuł tego zbioru opowiadań. W moich uszach brzmi naprawdę przyjemnie i choćby
dlatego bardzo, bardzo chciałam, by mi się ta książka bardzo podobała. Choć
jednak zbiera dobre opinie to jednak zbiór nie jest chyba dla mnie.
Nie
dlatego, że jest technicznie zły. Zawarte w nim opowiadania pamiętam jako
dobre, choć detale ich fabuł po prostu mi się zatarły. Wydaje mi się, że to
książka, która przypadnie do gustu szczególnie nieco zmęczonym życiem panom w zupełnie
dorosłym wieku. Wiecie, takim z praca, dziećmi, rodziną. Nieco zmęczonym
życiem. Odnoszę wrażenie, że ja najzwyczajniej w świecie nie jestem targetem.
Chyba też spodziewałam się czegoś innego. Miałam nadzieję na teksty, w których
faktycznie będą pojawiać się demony, mieszające w życiach ludzi. Że opowiadania
będzie coś łączyć, trochę tak jak w „Necrosis” Jacka Piekary. Niestety, jeśli
właśnie czegoś takiego szukacie to w tym zbiorze akurat tego nie znajdziecie.
„Popiół
i kurz”
Skończyłam
tę książkę czytać w 2018 roku – nie było to więc aż tak dawno. Wystawiłam jej
na Lubimy Czytać 7/10…i uwierzycie, że niewiele z niej pamiętam? Nie że w ogóle
i nic, ale jednak… mocno zatarła mi się w pamięci. Nawet sama z siebie nie
jestem w stanie podać Wam zarysu fabuły i muszę otworzyć jej opis. W każdym
razie ta powieść stoi gdzieś na pograniczu horroru i urban fantasy, opowiadając
o mężczyźnie, który przenosi się do świata zmarłych, przeprowadzając dusze na
drugą stronę. Motyw ciekawy, ale… naprawdę, ja z tej książki obecnie prawie nic
nie pamiętam.
„Wypychacz
zwierząt”
Kolejny zbiór opowiadań Grzędowicza, tym
razem nieco inny w swojej formie. Dłuższe teksty przetykane są bardzo krótkimi,
które autor pisał dla „Faktu” albo innego pisma tego typu. Tu znów, oceniłam
książkę na 8/10 wg. skali portalu Lubimy Czytać i pamiętam z tych tekstów
niewiele. Szczerze przyznam, że bardziej kojarzy mi się z obrazkiem, które
Fabryka Słów (wydawca autora) opublikowała na swoim Fanpage. Znajdowała się na
nim nowa okładka „Wypychacza…”, na której jakiś człowiek wypychał zwierzęta z
pociągu. Choć to był Prima Aprillis, długo wierzyłam, że tytułowe opowiadanie
właśnie tego dotyczy. Mały spoiler: to nie o takie wypychanie chodziło.
W każdym razie, opowiadania czytało mi się
miło. A że niewiele z nich pamiętam? Przy krótkich tekstach tak po prostu bywa.
Trudno przy opowiadaniu przywiązać się do bohaterów, a jeśli coś nie jest
absolutnie wyśmienite to prędko z mojej głowy wylatuje. Przypomina mi się
teraz, że opowiadanie „Buran wieje z tamtej strony” miało naprawdę dobry
klimat. Iii… to chyba byłoby na tyle.
„Hel 3”
Po „Panu Lodowego Ogrodu” Grzedowicz
dłuuugo nie wydawał absolutnie nic. Aż w końcu przyszedł „Hel 3”, którego
kupiłam bez zastanowienia. Ta powieść czerpie trochę z fantastyki
socjologicznej, jest jednak w głównej mierze powieścią akcji, ukazującej
stanowisko Grzędowicza do spraw związanych z gospodarką, rynkiem i ogólną budową
społeczeństwa. Tyle tylko, że (w moim odczuciu) to powieść trochę wymęczona.
Słyszałam plotki, że autor sam „nie miał weny” i faktycznie książkę pisał długo.
„Hel 3” ma więc dobre scenki, a niektóre fragmenty czyta się wyśmienicie, ale
ostatecznie to powieść bardzo nierówna, z niekoniecznie satysfakcjonującym
zakończeniem.
Ponadto,
choć poglądy autora są mi w pewnym sensie bliskie, jest tu jednak trochę za
dużo o polityce i gospodarce. To wszak miała być rozrywkowa powieść, a nie manifest
poglądów autora.
„Azyl”
Ten
zbiór opowiadań był swoistą niespodzianką dla fanów Grzędowicza. W tej książce
znajdziecie starsze teksty autora, publikowane na łamach pism i magazynów. Tytułowy
tekst to właśnie debiut pana Jarosława, który podobno przed laty zaginął… ale jak
się okazało – jednak nie. Fabryka Słow jakoś do niego dotarła i opublikowała w
zbiorze.
I
jego określiłabym mianem dobrego i całkiem ciekawego, ale nie wybitnego. Dobrze
było poznać pierwsze teksty autora, a komentarz pisany po latach jest dla mnie
zawsze cenny, ale i tu nie poczułam się zachwycona. W trakcie czytania tego
zbioru miałam akurat drobną „fazę” na naszego cudownego Zajdla, dlatego
szczególnie podobał mi się tekst, będący właściwie krótką powieścią z gatunku
fantastyki socjologicznej. Wprawdzie to dzieło raczej wtórne, (jak sam autor
przyznaje) pisane na zajdlowskiej fali, ale było przyjemne w odbiorze.
Na koniec...
Jak
widzicie, po wyśrodkowaniu moich opinii uznałabym Grzedowicza za autora „dobrego,
ale bez szału”. Lubię, przeczytam… ale nie zapada mi w pamięć na dłużej, mimo
że „Pana lodowego ogrodu” naprawdę uwielbiałam. Szczerze mówiąc, obecnie
chętniej wzięłabym udział w prowadzonej przez niego prelekcji niż wyczekiwała
szczególnie na jego kolejną powieść czy opowiadanie. To w końcu autor, który
przeżył dwa systemy, zdobył sporo nagród, prowadził pismo i zna wiele osób z
polskiego fandomu. Nie wątpię, że ma do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy.
Wydaje
mi się, że jestem w stanie na pewne kwestie związane z Grzędowiczem przymknąć
oko, jako że światopoglądowo chyba więcej nas łączy niż dzieli. Muszę jednak
przy tym przyznać, że „Hel 3” wydaje mi się dość emocjonalne i „gimnazjalne”
pod kątem prezentacji w nim tez autora. Gdyby jeszcze ta powieść była poważna w
tonie! To mogłoby uzasadnić tak intensywne analizy aktualnego systemu. Niestety, nie jest; to dalej powieść akcji, stworzona w stosunkowo
podobnym stylu, co inne powieści „Fabryki Słów”.
Sprawdzić
Grzędowicza zdecydowanie warto. To jest istotny dla polskiej fantastyki pisarz
i takich ludzi warto znać. Daleko mi jednak do wywyższania go na piedestały.
Mimo wszystko, są lepsi twórcy od niego, tak po prostu.