Kiyoko
straciła ojca jeszcze nim zdążyła go dobrze poznać. Choć niewykształcona, została
nauczona pisma. Dokumentuje więc to, o czym słyszy w górskich stoczniach, w
których tworzona jest niezwykła armia składająca się z latających maszyn.
Naprawdę
trudno pisze się o takich książkach, jak „Imperium chmur” Jacka Dukaja (którą otrzymałam dzięki współpracy z Tanią Książką). A
przynajmniej mi, zwłaszcza, że to pierwsze moje pełne spotkanie z tym autorem.
Poprzednio porwałam się z motyką na słońce, próbując przeczytać w całości jego
„Lód”, co okazało się kompletnym fiaskiem. Choć styl Dukaja był wyśmienity to
przynajmniej w tamtym czasie po prostu nie potrafiłam przez tę powieść
przebrnąć.
Bo
czym jest w ogóle „Imperium chmur”? Wedle gatunku to fantastyka; alternatywna
historia nawiązująca (według wydawcy) do „Lalki” Bolesława Prusa. I choć z
jednej strony ten opis nie mija się wcale z prawdą to z drugiej: ta książka po
prostu nie jest typowym, rozrywkowym dziełem. Po prostu.
Dlatego,
że w tej powieści kluczowa zdaje się być forma, o czym z resztą mówi sam
autor. Dukaj zdecydował się na bardzo,
bardzo mocną inspiracją haiku, co samo w sobie jest wręcz wspaniałym pomysłem.
Jeśli chcemy oddać klimat Japonii to najlepiej sięgnąć po coś co będzie się
kojarzyło właśnie z tym krajem, nie tylko w formie nawiązań kulturowych do
innych bogów, strojów czy rodzajów broni. A skoro haiku jest formą, która od
razu przywodzi na myśl Kraj Kwitnącej Wiśni to ten wybór zdaje się z jednej
strony oczywisty, z drugiej – trudny do realizacji. To bez wątpienia ogromne
wyzwanie dla pisarza.
I
muszę przyznać, że w tych elementach, w których to nawiązanie jest widoczne
najbardziej, czyli w opisach przyrody, ta forma sprawdza się doskonale.
Niektóre akapity aż proszą się o to, aby włożyć je w ramkę i gdzieś powiesić.
Nie czytałam wielu książek dotyczących Japonii, ale z nich wszystkich „Imperium
chmur” miało najbardziej nietypowy i najbardziej kojarzący się z tamtymi
rejonami świata klimat. Zwłaszcza, że autor zdaje się mieć dużą wiedzę na temat
rejonu, o którym pisze.
Jednakże
przy tym wszystkim: gdyby to była powieść obyczajowa o życiu w Japonii chyba
podobałaby mi się po prostu bardziej. Wolałabym skupienie się na drobnych
dniach życia codziennego, na zabawie formą z delikatną, miłą fabułą. Bo ta
forma jest tu już tak duża, że dodanie do tego jakiejś technologii, postaci z
polskiej literatury, jakiejś próby stworzenia większej historii po prostu w
moim odczuciu umyka. Fantastyka wymaga bardzo dobrej ekspozycji. Tak aby
czytelnik mógł dobrze zrozumieć świat i nawiązania. A mam wrażenie, że aby to
zrobić w pełni musiałabym tę powieść przeczytać jeszcze kilka dobrych razy. Zastanawiam
się, czy nie mamy tu odrobiny przerostu formy nad treścią, ale nie czuje się na
tyle kompetentna, aby to ocenić.
Co
mnie jednak zaskoczyło to fakt, że przy tak specyficznej formie Dukaj wcale nie
rezygnuje chwilami z żartu. Aby go dostrzec, trzeba się dość mocno wczytać, ale
on tam jak najbardziej jest. Niemniej, muszę przyznać, że czasem miałam jednak
problemy, aby przebić się przez poetyckość języka oraz dialogi nie tylko
oznaczane w sposób anglosaski, ale też często znajdujące się w jednej linijce
(tj. zapis wygląda tak: „Witaj” „Witam” „Co robisz?”).
Spotkanie
z „Imperium chmur” na pewno było dla mnie rozwijającym doświadczeniem. Sama
najzwyczajniej w świecie nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł, aby wykorzystać
tak specyficzną poezję do pisania prozy i jeszcze zrobić to z takim taktem.
Dawno nie czytałam czegoś tak artystycznego i zdecydowanie nie napisanego z
myślą o sprzedanych egzemplarzach. Jednocześnie jednak mam bardzo mocne
poczucie, że osoby bardziej zainteresowaniem tematyką Japonii czy nawet po
prostu „Lalki” Prusa wyciągną z niej więcej, niż ja. Aby ten tytuł naprawdę
dogłębnie ocenić trzeba byłoby chyba (w moim odczuciu) skupić się na analizie
obrazu tego kraju w powieści Dukaja, a ja po prostu nie mam narzędzi, aby tego
dokonać.