wtorek, 14 lipca 2020

Cyrk ze zwierzętami czy bez? - nie czytam, więc piszę


Czytanie w ostatnim czasie znów „nie idzie” mi tak jak powinno, a że to mnie do bloga zwykle motywuje to nic dziwnego, że zaczęło się tu pojawiać mniej treści. Niemniej, na pewno wkrótce coś się w tym temacie „ruszy”, a w międzyczasie uznałam, że mogę napisać przecież o czymś innym, skoro o książkach i kulturze jako takiej po prostu nie mam ochoty.

Mam wrażenie, że ostatnio Internet wrze – czy to z powodu wyborów, czy to z powodu tego, co ostatnio miało miejsce w „Nowej Fantastyce”. Wrze też z powodu dram związanych z zagranicznymi influencami oraz z powodu obławy na pumę. O polityce czy opowiadaniu Komudy nie mam zamiaru jednak pisać. Nie dość, że to ogólnie rzecz biorąc duże bagno to na dodatek nie czuje się kompetentna, nie śledzę tematu wystarczająco i nie interesuje mnie on na tyle, by wychodzić poza bardziej prywatne dyskusje i rozważania. Inni robią to lepiej ode mnie. Influcencerzy to też raczej nie jest temat „poważny”, który interesuje mnie inaczej niż w formie ciekawostki. Ostatnio jednak męczy mnie jeden z tematów związany ze zwierzętami. Pumy wprawdzie dotyczyć nie będzie, albo będzie dotyczyć jedynie pośrednio, ale wydaje mi się, że wzbudza co najmniej równie gwałtowne emocje.

Chodzi mi mianowicie o kwestię zwierząt i cyrków. Nim jednak przejdę do sedna sprawy, wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy:

·       Moi rodzice to hodowcy psów rasowych – mam więc regularny kontakt ze sporym stadem zwierzaków.

·       Poza psami pod swoją opieką w życiu miałam papugi (w tym przez chwilę „zawodowo”), króliki, kury, owce, żółwia, rybki, kota i jeszcze jakieś ptaszki. Jeździłam też konno i z resztą bardzo chciałabym do tego wrócić.

·       Chętnie zbieram informację na temat zwierząt. Wydaje mi się więc, ze z teorii opieki nad nimi jestem całkiem niezła.

·       Nie jestem wegetarianką, nigdy nawet nie czułam pokusy, aby takową zostać. Zwierzęca krew czy mięso nieszczególnie mnie „rusza” – tak, zdarzało mi się asystować przy zabiegach i „drobnych” operacjach weterynaryjnych (nie mam wykształcenia kierunkowego).

·       Nie jestem profesjonalistą w temacie. Po prostu to wchodzi w obszar moich zainteresowań.

 

Powyższe punkty wydają mi się istotne, byście zrozumieli z jakiej perspektywy to pisze. Jestem zainteresowana – ale staram się nie kierować tylko emocjami w tym względzie. Mam zaplecze związane z hodowlą zwierząt. Z resztą, gdy miałam dosłownie kilka lat moi dziadkowie hodowali kury czy mięsne króliki. Wychowałam się więc z jednej strony w szacunku do zwierząt (nikt nie pozwoliłby mi bić czy umyślnie krzywdzić jakieś żywe stworzenie z powodu kaprysu – co to, to nie), z drugiej strony rozumiejąc, że ich świat to nie koniecznie same tęcze, jednorożce i radość. To wydaje mi się kluczowe w przypadku tego tematu, jako że osoby wypowiadające się na te tematy łatwo popadają w skrajności powiązane z ich wrażliwością i kierowania się emocjami.

Postaram się więc też zachować jak największy obiektywizm, ale że „pełny” jest niemożliwy do zrealizowania, a moja wiedza (jak każdego człowieka) jest ograniczona – z góry przepraszam za ewentualne błędy i skróty myślowe.

Po tym przydługim wstępie zacznijmy więc przechodzić do sedna sprawy.

 

Cyrk jako pewna idea

Żeby zrozumieć w pełni problem, najpierw musimy się zastanowić nad tym czym jest cyrk sam w sobie. Przyznaję, że nie interesuje mnie tego typu rozrywka i ostatnio w takim przybytku byłam mając zaledwie kilka lat. Sama idea współczesnego cyrku wydaje mi się jednak dość prosta. To trupa mobilnych artystów, którzy mają zapewnić widowni rozrywkę. Samo założenie cyrku jako działalności nie jest więc na pewno czymś złym. Przeciwnie, powiedziałabym, że jest wręcz pozytywne. W końcu rozrywka jest kulturą. Może być lepsza, może być gorsza, ale każdy jej element możemy badać i analizować na wiele różnych sposobów. Cyrk traktowany jako idea, a nie konkretne miejsce jest więc tylko kolejnym elementem, o którym możemy mówić, którym możemy się cieszyć, ocenić, krytykować. To coś, co w swoim założeniu może nas w jakimś stopniu rozwinąć, a przynajmniej ja w ten sposób widzę każdy element kultury rozrywkowej.

 

Zwierzęta jako inteligentne stworzenia

Drugim elementem sporu związanego z cyrkami są zwierzęta. Dlatego tu musimy sobie też pewną rzecz wyjaśnić. Większość ssaków i ptaków oraz niektóre gady to stworzenia inteligentne. Istoty, które w naturze wykorzystują swój intelekt do skutecznego zdobywania pokarmu (to chyba w większości przypadków zajmuje im najwięcej czasu), do obrony swojego terytorium i do ogólnie rozumianego przeżycia. Ile razy widzieliście kota czy psa, który czekał, aż samochody na ulicy przestaną jechać, aby mógł grzecznie i bez problemu przejść! To właśnie element dostosowywania się zwierząt do środowiska, wynikające z uczenia się.

Jeśli jednak zamykamy zwierzęta w przysłowiowej klatce to zwykle zapewniamy im pożywienie (nie muszą więc szukać), bezpieczeństwo (nie muszą więc uciekać) i „zdrowie” (bo opieki weterynarza nikt dzikiemu stworzeniu nie zapewni). Żyją więc dłużej, ale każdy kto kiedykolwiek miał zwierzę mądrzejsze od żaby czy węża wie, że jeśli zapewnimy swojemu podopiecznemu tylko „klatkę” z jedzeniem to zwierzę prędko popadnie w apatię, czy nawet depresje. Bo wiele gatunków nie jest głupie i aby w pełni funkcjonować musi mieć zapewnioną możliwość myślenia. Nie bez powodów psom zapewniamy maty węchowe, nie bez powodu kupujemy kotom zabawki itd.

W ten sposób dochodzimy do kwestii z cyrkiem związanej niemal bezpośrednio, bo do sprawy związanej ze szkoleniem, „tresurą” zwierząt. I tą podzieliłabym na dwie kategorie. Po pierwsze, celem szkolenia może być dostosowanie naszego podopiecznego do bezpiecznego i spokojnego życia. W końcu jeśli mamy psa kluczowym jest nauczenie go, aby nie skakał po meblach kuchennych, aby nie wylał się na niego wrzątek. Kluczowe jest nauczenie go załatwiania się na zewnątrz, aby nie brudził nam i sobie przestrzeni życiowej. To chyba nie budzi żadnych większych kontrowersji i jest w pełni zrozumiałe dla wszystkich. Aby zwierzę mogło żyć bezpiecznie, dalej pozostając sobą, musi rozumieć pewne reguły związane z życiem w ludzkim społeczeństwie.

Drugą kategorię określiłabym mianem „rozrywki”. W końcu sztuczek uczymy zwierzęta po to, by móc się tym cieszyć, prawda? Po co pies ma podawać łapę, jeśli nie po to, by wywołać na naszej twarzy uśmiech? Jednocześnie jednak należy tu zwrócić uwagę na to, że jeśli wykorzystujemy tzw. pozytywne metody szkoleni zwierząt (bazujące na nagrodach, nie karach) to ta rozrywka jest obustronna. Jak wspominałam wcześniej, zwierzęta są inteligentne. W naturze uczą się, aby przetrwać. W „domowych” warunkach nie muszą tego robić, ale przecież siedzenie w kącie przez cały dzień jest wbrew ich naturze. Praca z człowiekiem również i dla nich może być rozrywką. Zakładając oczywiście że relacja trenera i zwierzęcia bazuje na pozytywnych metodach.

 

Dzikie zwierzęta w niewoli = coś złego?

To chyba kolejna kwestia, nad którą należy się zastanowić. Kluczowym wydaje mi się pytanie, czy osoba trzymająca zwierzę w niewoli jest w stanie zapewnić mu adekwatne warunki.  Takie, w których stworzenie zachowa zdrowie psychiczne i fizyczne. Dlatego np. trzymanie węża będzie stosunkowo proste (nie wymagają wiele miejsca, są raczej dość „głupie”, nie potrzebują wiele stymulacji), ale tygrysa niezwykle trudne (wymagają olbrzymiej ilości wiedzy i miejsca, specjalistycznego sprzętu itd.). Jeśli jednak dysponujemy odpowiednimi warunkami i wiemy, jak te dobre warunku zapewnić… to czemu niemielibyśmy sobie na owego „tygrysa” pozwolić? To w moich oczach wygląda wręcz jak bardzo dobra symbioza. Człowiek czerpie radość z trzymania zwierzęcia i opieki nad nim, zaś zwierzę otrzymuje bezpieczny dom, w którym nie musi się martwić o pożywienie czy psychiczną stabilność.

Oczywiście zdaje sobie sprawę, że powszechna zgoda na trzymanie tego typu zwierząt może prowadzić do masy nadużyć. Chce jedynie wskazać, że sama idea trzymania zwierząt w niewoli jest co najwyżej neutralna. To, czy uczynimy ją dobrą albo złą zależy już od osoby trzymającej takie stworzenie.

 

Zwierzę i cyrk

I tak powoli dochodzimy do sedna. Czy zwierzęta powinny występować w cyrku?

Chyba Was nie zaskoczę, jeśli napiszę, że moim zdaniem… to zależy. Bo ta sprawa w żadnym razie nie jest czarno-biała.

Zależy, bo każde zwierzę jest inne. Nie każdy osobnik nada się, by występować przed publicznością, ale zwierzęta o konkretnym charakterze, o dobrej socjalizacji może traktować to zupełnie neutralnie. Przecież chociażby niektóre psy regularnie biorą udział w np. konkurach czy pokazach agillity, wykonując cyrkowe sztuczki i jeszcze nie spotkałam się ze stwierdzeniem, że te zwierzęta (ogólnie ujmując) są przez to męczone i zestresowane. Przeciwnie, zwykle na takich pokazach widzimy entuzjazm tych psiaków.

Zależy, bo wszystko zależy od cyrku. Wyobrażam sobie istnienie cyrków, które podchodzą do swojego zadani typowo zarobkowo, wykorzystując i zwierzęta, i pracujących tam ludzi. Ale wyobrażam sobie też cyrki prowadzone z pasją, które chcą ludzi bawić i być może także edukować; które są zgraną „rodziną” i które zwierzęta jako „rodzinę” traktują.

Zależy, bo nawet przy najlepszych chęciach możemy mieć problem ze znalezieniem odpowiednich ludzi i zwierząt do prowadzenia takiego miejsca.

To naprawdę całkiem złożony problem. I uznawanie, że wszystko zamyka się w twierdzeniu „Cyrki bez zwierząt” jest najzwyczajniej w świecie niezwykle naiwnym podejściem.

 

I tutaj, trochę na zakończenie, chcę się odnieść do trzech, nazwijmy to, źródeł, które trochę mnie do tego wpisu zainspirowały.

Zacznijmy może od serialu dokumentalnego dostępnego na Netflixie. „Król tygrysów” opowiada o ludziach z USA, którzy hodują tygrysy, często w niekoniecznie dobrych warunkach, tworząc coś w stylu interaktywnych ogrodów zoologicznych. Takich, gdzie możemy np. spędzić czas z małym tygrysiątkiem. Serial oczywiście nie ukrywa, że owe tygrysy traktowane są karygodnie, z czym w dużej mierze się zgadzam. Ci negatywni bohaterowie jednak to całkiem charyzmatyczne jednostki, które używają często wcale nie najgorszych argumentów. Uznając, że na przykład możliwość zobaczenia tygrysa na żywo, wzbudza w ludziach empatię i chęć pomocy dzikim, wymierającym gatunkom. I z tym akurat trudno mi się nie zgodzić. Jeśli kogoś chcemy czegoś nauczyć i faktycznie zainteresować problemem to jeśli możemy tę osobę zżyć z tematem w sposób emocjonalny prawdopodobnie osiągniemy lepsze efekty. I cyrk – taki prowadzony wzorcowo, z pasją i wiedzą – ma szansę w ten sposób działać.


Kolejna inspiracją jest małżeństwo prowadzące na Youtube kanał BirdTricks. Te osoby mają doświadczenie zarówno w pracy z papugami problematycznymi, jak i tymi, które biorą udział w różnego rodzaju show. Obydwoje brali udział w cyrkowych przedstawieniach ze swoimi zwierzętami, dodatkowo Dave jest magikiem. Znają więc ten świat od podszewki. Ich papugi zaś są zwierzętami bardzo zadbanymi, a ich podejście wydaje mi się całkiem racjonalne. W którymś z materiałów opowiadali historię słoni z cyrku, które „odratowane” trafiły do zoo… prędko popadając w depresje. Bo tam po prosty się nudziły. Jeśli znacie angielski – bardzo polecam się zapoznać z ich materiałami, bo chyba doskonale pokazują, że można łączyć cyrkowe zaplecze i edukowanie innych w kwestii zwierząt oraz tego, że nasi podopieczni przede wszystkim są właśnie zwierzętami, nie ludźmi. Mają więc swoje własne potrzeby. Powyżej rzecz jasna pokaz właśnie w wykonaniu owego duetu.

Ostatnią jest fanpage na Facebooku – „Cyrk ze zwierzętami”. I tutaj chyba ta inspiracja była najmocniejsza, choć jednocześnie to źródło, nomen omen, uważam za najmniej wartościowe. Bo choć idea jest dobra (wyjaśnienie społeczeństwu, że cyrk =/= krzywdzenie zwierząt), o tyle wykonanie już gorsze. Bo nawoływanie do „zniszczenia zielonej zarazy” trudno nazwać merytorycznym podejściem do tematu, który ma faktycznie ich racje udowodnić. Warto tam zerknąć – choć prowadzący tego miejsca chyba powinni ostrożniej dobierać słowa, publikując treści.


Nomida zaczarowane-szablony