Jest rok 1998 roku. Policja odnajduje
młodego chłopaka, który mówi, że zabił własną matkę, a jego imię wcale ni jest
jego imieniem. Rok później w Pogańskim Młynie, leśniczówce w okolicy Rudnika,
ktoś morduje cztery osoby. Sprawę przejmuje Krystyna, która ledwo dwa tygodnie
wcześniej straciła męża.
„Wiosna zaginionych” Anny Kańtoch była
pierwszym realistycznym kryminałem od dawna, który naprawdę mi się podobał.
Styl autorki był świetny, a fabuła naprawdę trzymała mnie w napięciu. Dlatego
oczywistym było, że po „Lato utraconych”, drugi tom z trylogii, także sięgnę. I
nie żałuję.Lato utraconych
Anna Kańtoch
wyd. Marginesy, 2021
Krystyna Lesińska, t. 2
Przyznam, że początkowo trochę się
pomyliłam, co do fabuły. Byłam przekonana, że Kańtoch cofa się w przeszłość
głównie po to, by skupić się na sprawie z młodości bohaterki, która sprawiła,
że Krystyna postanowiła zostać policjantką. Myliłam się. „Lato utraconych” co
prawda do tego nawiązuje i pojawiające się wątki sugerują, że ten temat wróci w
trzecim tomie, jednak w gruncie rzeczy to po prostu zupełnie odrębna historia.
Wydaje mi się nawet, że te dwie książki można byłoby czytać osobno, gdyby ktoś
miał tylko drugi tom pod ręką.
Mam wrażenie, że sama zagadka w tomie drugim jest bardziej rozbudowana. Autorka
podsuwa czytelnikowi więcej tropów, a przy tym mniej skupia się na sprawie rodzinnej.
Przez to „Lato utraconych” wydaje mi się konkretniejsze i być może nawet
lepsze, niż pierwszy tom, choć nie powiem tego z ręką na sercu.
Tak naprawdę w przypadku tej książki
trudno cokolwiek więcej napisać. To w końcu kryminał i zbyt wiele informacji
może zdradzić fabułę, a przecież właśnie o to chodzi, by tą odkrywać samemu. Na
pewno jednak muszę wspomnieć o sposobie narracji Kańtoch.
Autorka zdecydowała się – ponownie – na narrację pierwszoosobową, przynajmniej
w lwiej części powieści. Jednocześnie perspektywa Krystyny jest bardzo
osobista. Dzięki temu jest nie tylko bardziej wiarygodna, ale po prostu
ciekawsza. Dowiadujemy się, co z czym się kojarzy, obserwujemy świat jej
oczami. W ten sposób zdecydowanie łatwiej da się wczuć w klimat, choć chwilami
miałam wrażenie, że jednak to wszystko idzie odrobinkę za daleko.
Jednocześnie warsztat w „Lecie utraconych” jest na tyle dobry, że taka narracja
nie wpływa negatywnie na fabułę. Kańtoch wie, kiedy coś przemilczeć, albo kiedy
urwać scenę, aby jeszcze prze chwilę potrzymać czytelnika w niepewności.
Jeśli nie znacie książek tej autorki to ja jedyne, co mogę zrobić, to po prostu je polecić. W tej chwili mam ich za sobą już osiem i tylko jedna (będąca debiutem) okazała się raczej przeciętna. Ten kryminalny cykl z kolei bez wątpienia będzie wśród moich ulubionych powieści tego typu.