Gdy w buncie androidów Quinn stracił
swoich ludzi i niemal sam zmarł, przez kilka lat leżał pogrążony w śpiączce. Po
przebudzeniu wraca do policji i prędko zaczyna pracować nad serią morderstw.
Jednocześnie nie potrafi wybaczyć Mai, sztucznej inteligencji, która zdradziła
go podczas buntu i robi wszystko, aby odnaleźć ją i dokonać na niej zemsty.
Tytuł: Łzy Mai
Tytuł serii: Czarne Światło
Numer tomu: 1
Autor: Martyna Raduchowska
Liczba stron: 460
Gatunek: cyberpunk, kryminał
Wydanie: Fabryka Słów, Lublin 2015
|
Martynę Raduchowską poznałam już dawno,
jako autorkę komediowego urban fantasy,
którym zadebiutowała: mowa oczywiście o „Szamance od umarlaków”. Gdy w moje
ręce trafiły więc „Łzy Mai” byłam ciekawa, co znajdę wewnątrz. W końcu opis
wcale nie zapowiadał komedii, a cyberpunk to nurt, który wymaga jednak nieco
innego sposobu pisania. W trakcie lektury odkryłam, że to całkiem sprawnie
napisany kryminał science-fiction, któremu jednak do doskonałości jednak trochę
brakuje.
Zacznijmy od tego, że Raduchowska wzięła
na tapet temat bardzo popularny w literaturze science-fiction dotyczący
rozważania na temat tego, kogo i kiedy możemy nazywać człowiekiem, jeśli mamy
do czynienia ze sztuczna inteligencją. Nie jest to absolutnie nic oryginalnego,
jednak… jako tło wydarzeń sprawdza się całkiem nieźle. Zwłaszcza, że „Łzy Mai”
to przede wszystkim kryminał, a nie powieść filozoficzna i tak naprawdę świat
przyszłości jest tu po prostu wymówka do poprowadzenia zagadki.
Styl Raduchowskiej nie jest
zachwycający. Nie boli wprawdzie, ale też niczym nie zachwyca: ot, raczej lekko
napisana książka, którą całkiem sympatycznie się czyta i… właściwie tyle. Muszę
się jednak przyczepić do sporej ilości zwrotów w języku angielskim: wprawdzie
owszem, samo używamy go na co dzień w nadmiarze i rozumiem, że to
prawdopodobnie jest język przyszłości, ale po prostu w książce autorstwa
polskiego twórcy jednak wolałabym, aby było takich rzeczy jak najmniej. W
takiej sytuacji oryginalna książka zaczyna mi przypominać tłumaczenie, a tego
zdecydowanie nie lubię. W każdym razie to moje, osobiste odczucia i całkiem możliwe,
że nikomu poza mną takie wyjście przeszkadzać nie będzie.
Jak już wspominałam, świat przyszłości to
w tym przypadku tylko wymówka do opowiedzenia historii kryminalnej, która –
gdyby się postarać – wcale nie musiałaby być fantastyką. Oczywiście, ten watek
dodaje książce nieco kolorytu, ale jednocześnie Raduchowska po prostu kopiuje typowe dla kryminałów
schematy, przez co nie jest to dla mnie lektura wyjątkowa: nie ma w niej nic
szczególnie zaskakującego. Po prostu musimy rozwiązać zagadkę, która
poprowadzona jest całkiem sprawnie, choć jednocześnie bazuje na sporej ilości szczęśliwych
zbiegów okoliczności.
Poza tym to jest wyraźnie początek cyklu:
kryminały często, nawet jeśli mamy do czynienia z jakąś serią, możemy czytać w
dowolnej kolejności, bo każda powieść to osobna zagadka z tym samym, bohaterem.
W tym przypadku tak nie jest. Do poznania kolejnego tomu na pewno będzie
konieczność przeczytania pierwszego.
Nasz główny bohater, Quinn, to po prostu
policjant po przejściach. Jest rozwinięty na tyle, by można było go polubić,
jednak moim zdaniem nie ma jakiś bardzo charakterystycznych cech. Choć dobrze
gra w całości to jednocześnie wiem, że nie zapadnie mi na długo w pamięć.
Muszę dodać, że przy tym wszystkim „Łzy
Mai” absolutnie nie są komedią: to powieść utrzymana w poważnym tonie, w
przeciwieństwie do poprzednich książek Raduchowskiej.
Cieszy mnie to, ze autorka wyraźnie
rozwinęła się od czasu swoich dwóch poprzednich książek, ale jednocześnie…
chyba większą sympatią pałam jednak do Idy Brzezińskiej. Bo choć ta książka
jest zdecydowanie lepsza historią to jednocześnie sama mam do niej bardzo
neutralne nastawienie. Ale cóż, zobaczymy, jak moja relacja z historia Quinna
rozwinie się w trakcie czytania kolejnych tomów.
* * *
Jeśli
udajesz kogoś, kim nie jesteś, to znaczy, że masz coś do ukrycia i nie kierują
Tobą uczciwe zamiary.
Fragment „Łez Mai”
Martyny Radychowskiej”