Viv to orczyca, najemniczka i poszukiwaczka przygód. Postanawia jednak zakończyć swoją karierę, próbując czegoś nowego. Opuszcza swoją drużynę, aby otworzyć kawiarnię w mieście, które nawet nie wie, co to kawa.
Legendy i latte Cykl Legendy i latte, t. 1 Travis Baldree wyd. Insignis, 2023 |
Przytulna, lekka fantastyka, która przy okazji trzyma pewien poziom to coś, co sprawdza się doskonale zawsze, nie tylko jesienią. Jednakże nie łatwo jest znaleźć taką, która przy tym byłaby po prostu naprawdę dobrą i wciągającą książką. „Legendy i latte” Travisa Baldree chyba jednak nawet nie próbowały ponad pewną przeciętność wyjść, w związku z tym, choć to lektura całkiem sympatyczna, to jednak chciałabym, aby było w niej troszeczke więcej „czegoś”.
To doskonały przykład obyczajowego fantasy. Takiego, który opisuje po prostu zwykłe życie niby magicznych stworzeń. Dostajemy więc raczej generyczny świat wyjęty z rozgrywki RPG, którego nie trzeba szczególnie przedstawiać, bo to nie on jest tutaj istotny. Autor wyraźnie wie, z czym to się je i dobrze czuje się w takich realiach, więc przedstawia je wystarczająco dobrze, skupiając się na głównej bohaterce oraz na tym, jak rozwija ona swój interes.
„Legendy i latte” to nie jest powieść o jakiejś bardzo skonkretyzowanej fabule, która w jakiś sposób trzyma w napięciu. To naprawdę prosta, obyczajowa historia, w której Viv po prostu tworzy kawiarnie. Obserwujemy najpierw jak ją kupuje, remontuje, zatrudnia kolejne osoby, sprzedaje kawę… W międzyczasie zaczyna zaprzyjaźniać się z częścią postaci, a w tle pojawia się prościutka intryga, która pozwala autorowi nieco podkręcić akcję na samym końcu i domknąć powieść jako całość.
Biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia z debiutem, historia jest napisana naprawdę poprawnie. Czyta się ją lekko i miło. Baldree stawia przy tym raczej na ogólnie poczucie ciepła w tekście, niż na rzucacie żartami, jak to robi na przykład Marcin Mortka w „Nie ma tego złego”.
Niemniej, jak już wspominałam, mi w tej historii po prostu brakuje „czegoś”. I „tym czymś” mogłoby być naprawdę wszystko: bardziej wyrazisty styl, lepsza chemia pomiędzy bohaterami, nieco mocniej zawiązana intryga. Coś, co naprawdę wyróżniłoby tę powieść na tle podobnej fantastyki i sprawiłoby, że trudno o niej zapomnieć. Coś, dzięki czemu „Legedny i latte” byłyby czymś nieco więcej, niż książkowym symulatorem zakładania kawiarni, w trakcie którego odblokowuje się kolejne rodzaje kaw i ciasta, które można dodać do menu.
Co chyba warto zauważyć, choć to pierwszy tom z serii to powieść sama w sobie jest zamkniętą całością. W związku z czym bez problemu można potraktować ją po prostu jako jedyne spotkanie z bohaterami, jeśli akurat ktoś nie przepada za cyklami.
Z tego też powodu w moim odczuciu to kolejna dość generyczna historia, która niewiele do mojego w życia wnosi i w którą nie wkręciłam się na tyle, aby móc o niej powiedzieć, że zagwarantowała mi sporo dobrej rozrywki. Nie oznacza to jednak, że inne osoby się w nią nie wkręcą i nie będą się przy niej dobrze bawić, także jeśli przedstawiony przeze mnie opis powieści Wam odpowiada to być może „Legendy i latte” akurat Wam sprawią trochę radości.