środa, 30 listopada 2016

I nie było już nikogo: Klasyk Agaty Christie

Tę książkę wygrałam dzięki recenzji Metra 2035, którą opublikowałam na stronie księgarni Tania Książka. Szczerze powiedziawszy było to dla mnie spore zaskoczenie - tekst pisałam na kolanie, wręcz trochę na odwal, bo akurat byłam w pracy wyjazdowej i po prostu nie miałam na to czasu. Ale wyszło i... bardzo się ucieszyłam, gdy okazało się, że dostanę książkę Agaty Christie. Jak wiecie lub nie to moje drugie wyróżnienie w comiesięcznym konkursie tej księgarni, a poprzednim razem przyszły do mnie Furie, które nie bardzo mi się spodobały. A Christie to Christie, klasykę kryminału zawsze warto mieć na półce ;)


Tytuł: I nie było już nikogo
Autor: Agata Christie
Liczba stron: 216
Gatunek: kryminał

Dziesięć osób zostaje zaproszenie na wyspę należącą do tajemniczego pana Owena. Tego na wyspie jednak nie ma... a przy pierwszej wspólnej kolacji dochodzi do śmierci jednego z gości.
Z dnia na dzień trupów przybywa, a goście, przez złą aurę pogodową odcięci od świata próbują rozwikłać zagadkę morderstw. 

Powieści Agaty Christie uchodzą za klasykę kryminału. Do tej pory jednak miałam tylko dwa spotkania z tą autorką - jedno udane, drugie nieco mniej - dlatego nie znam jej warsztatu, ani stylu za dobrze. Liczyłam jednak, że I nie było już nikogo spełni moje niekoniecznie bardzo wysokie oczekiwania.
I jak najbardziej, powieść przypadła mi do gustu, a nawet więcej - dawno tak dobrego kryminału nie czytałam, co po powieściach pana Mroza i pani Bondy, które odebrałam negatywnie, lub neutralnie było bardzo miłym zaskoczeniem.
Przede wszystkim I nie było już nikogo to książka dość krótka, napisana zwięźle, ale dobrze przedstawiając tematykę. Mimo, że bohaterów jest aż dziesięciu i każdy z nich jest na swój sposób istotny są opisani naprawdę dobrze. Mają swoje cechy charakterystyczne oraz motywy, swoje dobre i złe strony. Oczywiście, nie znajdzie się tu pełnej psychoanalizy każdej postaci na kilkadziesiąt stron, ale takie przedstawienie wystarczyło, by te charaktery dobrze przedstawić czytelnikowi i zmusić go do próby samodzielnego rozwikłania zagadki, którą postawiła przed nami autorka.
Książka jest zwięzła, a więc - naprawdę nic z obyczajówki nie ma.  Opisy sytuacji codziennych ograniczone są do minimum, a historia cały czas brnie na przód, nie zatrzymując się ani na chwilę. Przy okazji tempo mimo wszystko wydaje się naturalne i niewymuszone.
Niestety, mimo, że postacie są dobrze przedstawione przy dziesiątce bohaterów trudno od razu wszystkich spamiętać. Na szczęście Christie najwyraźniej zdawała sobie z tego sprawę w miarę często przypominając kto jest kim, dlatego nie tak łatwo się pogubić w postaciach, co w tym przypadku jest dość istotne. Niemniej, gdybym naprawdę chciała zagadkę rozwiązywać w trakcie czytania chyba musiałabym sobie to wszystko i tak i tak rozpisać :)
To, czego nieco mi brakowało w I nie było już nikogo to... klimat. Wprawdzie wiem, że to kryminał, a nie książka grozy, dlatego teoretycznie nie powinnam na to zwracać uwagi, ale... brakło mi tu jakiś większych emocji. Niby bohaterowie się boją, niby nie ufają sobie i to jest przedstawione dobrze, ale sam styl Christie jest tak... krystalicznie czysty i ładny, że ta tragedia wisząca nad postaciami gdzieś zniknęła w natłoku wydarzeń.
I nie było już nikogo to kryminał zdecydowanie warty polecenia. Jest dobrze poprowadzony, nie jest przegadany i przy tym zmusza czytelnika, aby pobawił się wraz z bohaterami w rozwiązywanie zagadki. Jeśli więc tylko szukacie czegoś przyjemnego, co zapewni Wam rozrywkę na jeden, może dwa wieczory sięgnijcie po tę pozycję, bo warto ;)

* * *

Znów wybuchnęła dzikim śmiechem. Armstrong szybko podszedł do niej. Podniósł rękę i uderzył ją w policzek. Zakrztusiła się, z trudem łapiąc, oddech, wreszcie przełknęła ślinę. Stała chwilę bez ruchu, potem odezwała się:
- Dziękuję... już mi lepiej.

Fragment książki I nie było już nikogo Agaty Christe


niedziela, 27 listopada 2016

Pochłaniacz: Profilerka na tropie

Ta książka była moją ogromną wtopą. Nie, nie przez treść, a przez wydanie, które do mnie trafiło - nie zauważyłam, że mam tylko tom pierwszy i chcąc nie chcąc musiałam kończyć ją online ;/ Gratuluje pomysłu tym, którzy postanowili jedną historię dzielić na dwie. Ech... No ale mniejsza z tym. Koniec marudzenia, czas przejść do rzeczy!

Tytuł: Pochłaniacz
Tytuł serii:  Cztery żywioły Saszy Załuskiej
Numer tomu: 1
Autor: Katarzyna Bonda
Liczba stron: 672
Gatunek: kryminał

W 1993 roku dochodzi do tajemniczej śmierci dwójki rodzeństwa. Ich sprawa zostaje nierozwiązana i porzucona, aż do czasu, gdy w 2013 roku profilerka Szasza Załuska wraca do kraju, po czym przypadkiem zostaje wplątana w sprawę kryminalną. Prędko okazuje się, że w sprawie chodzi o coś więcej, niż tylko o zabójstwo znanego muzyka, a bohaterka postanawia odkryć, kto stoi za zbrodnią.

Jako, że książka wpadła w moje ręce przez przypadek nie miałam w stosunku do niej żadnych oczekiwań i wymagań. Ot, byłam ciekawa, bo pani Bonda pisze, bo nigdy wcześniej nie miałam z nią bliższego kontaktu i tyle. Koniec końców okazało się, że trafiła do mnie pozycja dobra, lecz nie wybitna, którą zapewne dość szybko zapomnę.
Bonda ma dość... zwyczajny styl. Pisze poprawnie, w miarę lekko, ale - nie za lekko. Jej opisy raczej się nie dłużą. Potrafi utrzymać napięcie, potrafi poprowadzić historię tak, by czytelnik się w niej nie zgubił, mimo, że w Pochłaniaczu naprawdę szczegółów nie brakuje i niejeden autor mógłby się w tym wszystkim zaplątać. Ale nie pani Bonda! Historia jest klarowna, przemyślana i dobrze ułożona, a przy tym bardzo, ale to bardzo szczegółowa. Niemniej, powieść nie zachwyca magicznym brzmieniem, wydaje się przy tym wszystkim dość szara. Czemu?
Myślę, że sporym problemem Pochłaniacza jest... przegadanie. Powieść ma prawie siedemset stron i sporą jego część zajmują opisy samej głównej bohaterki: opisy jej nałogu, jej córki, jej historii. I choć wielu powinno się to spodobać, mnie, jako osoby, która za obyczajówkami nie przepada to raczej nie ciekawiło. Przy okazji, choć Sasza jest postacią dobrze wykreowaną i choć mamy ją pod względem psychologicznym fajnie opisaną to jest przy tym charakterem bardzo zwyczajnym.
Wiedząc, że Załuska to profilerka miałam nadzieję, że to na jej pracy skupi się jej historia. Niestety, ustalanie profilu sprawcy gdzieś ginie pod natłokiem spraw i tego, co dzieje się wokół. I choć niby ta historia w miarę ciekawi oraz jest dobrze poprowadzona to w żadnym razie mnie nie zachwyciła. Była jak serial kryminalny w TV: niby można go obejrzeć, niby zainteresuje, ale w sumie jutro się o nim zapomni i do naszego życia kompletnie nic nie wniesie.
Pochłaniacz to niewątpliwie gratka dla tych, którzy szukają po prostu kryminału. O dość klasycznej budowie, w miarę rozbudowanego zwłaszcza jeśli chodzi o życie bohaterów poza pracą, dobrze poprowadzonego. Takim osobom zdecydowanie mogę go polecić. Być może i fani obyczajówek uznają powieść Bondy za bardzo dobrą i ciekawą. Dla mnie jednak to po prostu kolejna dość zwykła książka, przeciwko której nic nie mam, ale o której zapomnę lada dzień, gdy tylko sięgnę po kolejną. Ani mnie nie zachwyciła, ani szczególnie nie zniechęciła - odbieram ją po prostu zupełnie neutralnie.

źródło

czwartek, 24 listopada 2016

Miasto złudzeń: Szukając tożsamości



I oto przyszedł czas na kolejną książkę Le Guin. Znów dość długo się do niej zabierałam, ale... chyba już z tą autorką tak mam: mimo, że ją lubię muszę mieć odpowiedni nastrój, by na jej pozycje się zdecydować. Bądź co bądź jest to dość specyficzna pisarka i jej powieści nie są tak codzienne i zwykłe jak choćby te napisane przez Jakuba Ćwieka.

Tytuł: Miasto złudzeń
Tytuł serii:  Ekumena / Sześć światów Hain
Numer tomu: 3
Autor: Ursula Le Guin
Liczba stron: 192
Gatunek: science fiction

Liga Wszystkich Światów rozpadła się, a na Ziemi zapanował chaos - ludzkość podzieliła się na tych, którzy rządzą oraz na tych, którzy uciekają przed władzą. Pewnego razu do osady buntowników trafia Falk - żółtooki niby-człowiek z pustką w głowie. Uczy się funkcjonować w społeczeństwie i zdobywa zaufanie Ziemian. W pewnym momencie postanawia jednak wyruszyć w podróż, aby odnaleźć samego siebie.

Tym razem Le Guin zabiera nas na wycieczkę po Ziemi. Ta jednak zmieniła się nie do poznania: ludzkość jest rozbita. Nie istnieją miasta, nie ma większych skupisk ludności. Za to mamy ogrom małych plemion, które przemykają przed Władcami - tymi, którzy przybyli nie wiadomo skąd i pilnują, aby nikt nie stworzył większej cywilizacji.
Autorka znów wykorzystuje science-fiction do tego, by poruszyć filozoficzne tematy. Tym razem skupia się na tym, czym jest ludzkie życie? Kiedy możemy zabijać, a kiedy nie? Co jest tak naprawdę zabójstwem i czym jest moralność? Nie będę wyjaśniać Wam jak to robi, byście nie stracili chęci na lekturę, niemniej uwierzcie mi, że jej rozważania nie tylko są na tyle delikatne, by nie zburzyć klimatu historii, ale są również na tyle widoczne i na tyle... trafne, że nie da się wokół nich przejść obojętne.
Jak na Le Guin przystało styl jest na jak najwyższym, literackim poziomie. Miasto złudzeń napisane jest w typowy dla niej sposób - przypomina bardziej baśń, niż powieść. Świat jest bardzo rozbudowany, opisy tego, co otacza bohatera są naprawdę piękne, a przy tym na samą historię, którą nam opowiada patrzymy jakby z boku. Jak zawsze, uważam, że nie każdemu może to do gustu przypaść, bo do takiej opowieści trzeba na swój sposób dojrzeć, ale mimo to sądzę, że autorka naprawdę dobrze przekazuje czytelnikowi to, co uznała za najważniejsze, a o to chyba w powieściach chodzi, prawda?
Falk to jedyna postać, jaką poznajemy naprawdę blisko. Obserwujemy, jak uczy się żyć na Ziemi, jak przestaje być mentalnie dzieckiem i jak zmienia się w mężczyznę, który trafił znikąd w sam środek rozgardiaszu panującego na naszej planecie. Musi sobie z tym poradzić, a to nie jest wcale prostym zadaniem, gdy nie wie, która ze stron konfliktu ma racje i nie ma pojęcia komu może ufać, a komu nie. By nie było, to nie kolejna historia o tym, jak człowiek znikąd ratuje wszechświat. Nie. Miasto złudzeń to opowieść o szukaniu samego siebie, a nie kolejna wielka, epicka historia. Działania Falka oddziałują właściwie tylko na niego, co uważam za bardzo dobry zabieg. Za dużo mamy w fantastyce historii, gdy od jednego losowego bohatera zależy życie całej nacji.
Mimo wszystko muszę przyczepić się do samego bohatera właśnie. Falk, jako jedyny bohater historii jest zbyt... zwyczajny i szary, bym mogła go uwielbiać. Le Guin wprawdzie dobrze nakreśla jego historię, ale gubi przy tym coś, co sprawiłoby, że postać wyróżniłaby się na tle innych książkowych bohaterów. Ale myślę, że bardziej wynika to z samego specyficznego stylu autorki, a nie z tego, że coś zrobiła nieumiejętnie.
Cóż ja mogę zrobić poza poleceniem Wam kolejnej części Ekumeny? Może jeszcze dodać, że jeśli nie czytaliście poprzednich części spokojnie możecie sięgnąć po tę - poza kilkoma wspólnymi punktami (jak rozbita Liga Światów) Miasto złudzeń nie łączy się fabularnie z dwoma poprzednimi częściami, dlatego nikt nie powinien pogubić się w tej historii :) Jeśli więc tylko macie na tę pozycję ochotę bez wahania po nią sięgajcie.

* * *

Któregoś ranka, kilka dni po jego przybyciu, doszedłszy do miejsca, w którym kończył się wzór tkanego przez nią materiału, Patrh pozostawiła w ogrodzie powarkujący z cicha, napędzany energią słoneczną warsztat i wspięła się na osłonięty parawanem balkon, gdzie umieszczono Falka. Nie spostrzegł jej. Siedział na sienniku, wpatrując się uważnie w zasnute mgiełką letnie niebo. Blask wypełnił jego oczy łzami, więc otarł je energicznie ręką. I wówczas, zobaczywszy swoją rękę, utkwił w niej wzrok, oglądając grzbiet i wnętrze dłoni. Marszcząc brwi, zginał i rozstawiał palce. Potem znów uniósł twarz w stronę blasku słońca i powoli, niepewnie, wyciągnął ku niemu rękę z rozpostartymi palcami.
— To jest słońce, Falk — powiedziała Parth.  —Słońce...

— Słońce — powtórzył, wpatrując się w nie ze skupieniem, tak jakby próżnia i pustka jego istoty została wypełniona światłem słońca i brzmieniem określającego je słowa.
Tak rozpoczęła się jego nauka.
Fragment z Miasta złudzeń Ursuli Le Guin

wtorek, 22 listopada 2016

Keal'thas w oliwskim parku

Miałam niezwykle długą przerwę od robienia zdjęć...  to znaczy, jasne, byłam na kilku zleceniach, jednak od czerwca nie wykonałam żadnej sesji zdjęciowej, którą sama bym zorganizowała. Po części przez wyjazd do Holandii, a później przez studia: sierpień i wrzesień minął mi na oczekiwaniu na wyjazd, a potem musiałam się zaaklimatyzować.
Na szczęście w końcu nadszedł czas na coś nowego! Ponieważ obecnie stacjonuje w Gdańsku skontaktowałam się z Denisem: cosplayerem z tego miasta, którego kojarzyłam dzięki Pyrkonowi. Okazało się, że ma na stanie nowiutki cosplay Kael'thasa z Warcrafta. Sesja odbyła się na terenie parku na Oliwie: przepięknego ,wręcz magicznego miejsca, które gdzieniegdzie wyglądało niemal dokładnie tak jak spaczenie z WoWa ;) Przy wszystkim wzbudzaliśmy spore zainteresowanie, zwłaszcza dzieci od których w parku się roiło. Od jednego z maluchów dowiedzieliśmy się nawet, że Denis nie jest prawdziwym elfem, bo... nie ma skrzydeł :D Jak na listopad przystało było dość zimno, ale daliśmy sobie radę.

Zanim zerkniecie na zdjęcia zapraszam na nasze fanpage: 















niedziela, 20 listopada 2016

Lśnienie: Podobno najlepszy horror Kinga. Ale czy na pewno?


Nie lubię horrorów Kinga o czym już Wam tu pisałam. Mimo to jak mogłam nie kupić Lśnienia, skoro było po 9zł w Biedronce...? No jak? Przecież skoro mogę to wypadałoby to chociaż poznać, nie...? A skoro już poznałam to chce Wam zdać z tego relacje. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko :D

Tytuł: Lśnienie
Tytuł serii:  Lśnienie
Numer tomu: 1
Autor: Stephen King
Liczba stron: 543
Gatunek: horror

Jack Torrance to ojciec, były alkoholik i niegdyś nauczyciel, a obecnie ktoś, komu marzy się pisarska kariera. Szukając spokoju znajduje pracę w Panoramie - odciętym od świata hotelu w samym środku gór, gdzie w czasie zimy ma wszystkiego dopilnować. Przybywa na miejsce wraz z rodziną: swoją żoną oraz pięcioletnim synkiem Dannym licząc, że skończy swoje dzieło, przy okazji zapewniając im bezpieczny i spokojny czas, który spędzą razem. Niestety, nawet nie wie jak bardzo się mylił...


Lśnienie to moje czwarte już podejście do powieści Kinga. Do tej pory przeczytałam dwa jego horrory - Christine oraz Czarny Dom - które raczej mi się nie spodobały oraz Oczy Smoka, które uznałam za całkiem fajną, lekką pozycje. Liczyłam, że i tę uznam za przynajmniej przyjemną, ale niestety... okazało się, że ja i Lśnienie zdecydowanie się nie polubiliśmy.
Ale dobra, zacznijmy może od pozytywów. A właściwie jednego. Mianowicie, King chcąc nie chcąc potrafi budować napięcie. Sceny, w których coś naprawdę się działo były całkiem niezłe i potrafiły mnie w jakimś stopniu zainteresować. Problem polega na tym, ze tych scen w Lśnieniu wcale tak dużo niema. Czemu? 
Jak część z Was pewnie wie horror to gatunek łączący fantastykę z obyczajowością. Historię możemy nazwać więc horrorem w chwili, w której coś niezwykłego dzieje się na zwykłym, codziennym tle; w naszej szarej rzeczywistości. I tak, Lśnienie to horror w pełnym tego słowa znaczeniu. Tyle, że obyczajowości jest w nim taka ilość, że po prostu historia przez większą część czasu mnie nudziła.
Jeśli po tę pozycje sięgnie ktoś, kto czyta raczej powieści obyczajowe i szuka odrobiny emocji to nie wątpię, że Lśnienie mu się spodoba. Niestety, ja szarej codzienności w książkach obserwować po prostu nie lubię, a King wciska jej tu od groma. Opisuje swoich bohaterów bardzo dokładnie, całe rozdziały poświęcając na opisy chwil z ich żyć. Dobrze opracowuje ich charaktery, a każde ich zachowanie jest w jakiś sposób uzasadnione. Tak, zdecydowanie - on potrafi dobrze poprowadzić psychoanalizę. Niestety, z tego powodu przez większą część książki obserwujemy Jacka Torrenca który pije, który rozmawia z kumplami i który zastanawia się nad tym, jakim powinien być ojcem. Jego żona też wcale nie jest pod tym względem lepsza, a wszystkie te scenki razem wzięte po prostu cholernie mnie wynudziły. 
Synek Torrenców, Danny, to chyba jedyna ciekawa postać z tej trójki. Bo tamci, choć dobrze zbudowani są po prostu do bólu zwyczajni, a w nim... jest coś więcej. Budzi zainteresowanie i sprawia, że zaczęłam mu chwilami kibicować, zwłaszcza, gdy historia przechodziła z monotonnego życia w akcje. Mimo to nawet on nie zdołał całej historii dla mnie uratować. Czemu? Po poza toną niepotrzebnych i nudnych opisów sama historia jest w tym momencie bardzo, ale to bardzo sztampowa.
Owszem, gdy Lśnienie wychodziło zapewne było czymś nowym. Nowy pomysł, nowa wizja na horror. Teraz jednak te wszystkie motywy są już tak znane i tak popularne, że trudno się nie domyśleć końcówki już na starcie historii. Nie zaskakuje i z dzisiejszej perspektywy jest po prostu zwyczajna.
A co z klimatem? A no jest. Tyle, że to nie jest ten rodzaj klimatu, który lubię i który sprawia, ze powieść jest dla mnie przyjemna. Śmierdzi mi on brudnymi latami '80 i choć niektórym owszem, może to odpowiadać to dla mnie jest zbyt surowy i po prosu nudny.
Bardzo chciałabym polubić horror Kinga, ale niestety - nie potrafię. Lektura nie wywołała u mnie praktycznie żadnych emocji poza irytacją i czytanie jej naprawdę zajęło mi ogrom czasu. Musiałam się porządnie zmusić do lektury, by przez nią przebrnąć. Osobiście więc nie mogę jej polecić... Niemniej, wiem, jak wiele osób tę książkę lubi, dlatego jeśli mieliście ochotę po nią sięgnąć, albo po prostu lubicie Kinga i jeszcze nie macie jej za sobą - czytajcie. Niemniej, jeśli się Wam nie spodoba ja umywam od tego ręce.  

* * *

Świat to trudne miejsce. Jemu nie zależy. Choć nie żywi nienawiści do ciebie i do mnie, nie darzy nas też miłością. Dzieją się na nim rzeczy straszne, których nie można wytłumaczyć. Dobrzy ludzie umierają w zły sposób i pozostawiają tych, co ich kochali całkiem samych. Czasem się wydaje, że tylko złym ludziom dopisuje zdrowie i powodzenie. Świat cię nie kocha (...). Pamiętaj jednak robić swoje. Takie masz zadanie na tym trudnym świecie, musisz podtrzymywać swoją miłość i robić swoje, żeby nie wiedzieć co. Bierz się w garść i po prostu rób swoje.

Fragment z książki Lśnienie Stephena Kinga



piątek, 18 listopada 2016

Motywy: Niepokonany bohater

Dzisiejszy post z serii o motywach powstał po części dzięki KittyAlly, która rzuciła pomysł na jego temat :) Jak pewnie widzicie po tytule dziś biorę pod lupę pozycje w których możemy znaleźć bohatera niepokonanego, któremu zawsze wszystko wychodzi i który chcąc nie chcąc sięga po władze, mimo, że niekoniecznie ma ku temu jakieś większe predyspozycje.

UWAGA! Jeśli nie wiecie czym jest seria koniecznie kliknijcie najpierw w link powyżej nim przejdziecie do posta.

Przede wszystkim - gdzie szuk ać takiej postaci?
Bardzo często występują one w powieściach młodzieżowych, zwłaszcza tych fantastycznych, w których widzimy taki schemat: młody bohater dowiaduje się, że ma w sobie coś niezwykłego (moc, wiedzę, urodzenie, przedmiot) po czym wyrusza, by się szkolić i przy okazji walczyć z wielkim złem, które zazwyczaj ogarnia cały jego świat. Poza tym takich bohaterów można znaleźć też w sporej ilości typowo hollywoodzkich filmów, które zostały nagrane specjalnie z myślą o większej rzeczy ludzi. Także jeśli szukacie takiego charakteru grzebcie w takich dziełach :D


Książki

 Trylogia Czasu Keristin Gier
Gwen pojawia się w wielkiej rozgrywce nagle, wyrwana ze swojego zwykłego, szarego życia. Równie nagle grozi jej niebezpieczeństwo, a przy okazji jest jedyną osobą, która zdaje sobie sprawę tego że wielki i zły pan hrabia jest rzeczywiście złą i podłą istotą. Zdecydowanie, ta postać jest idealnym bohaterem, który po prostu umrzeć nie może.






 Szklany tron Sarah J. Maas
To, że Caleana jest niepokonana nie powinno nikogo zaskoczyć. W końcu mimo drobnej budowy ciała spędziła ponad rok w obozie pracy, by później bez problemu jechać konno i zamiast jedzeniem zachwycać się szczeniaczkami, przy okazji będąc podobno najlepsza we wszystkim. Chcecie niepokonanego bohatera? Po tę pozycję sięgnąć musicie na pewno.






Czerwona królowa Victorii Aveyard
Mary jest trochę jak Gwen. W obydwu książkach pojawia się ten sam motyw: młoda dziewczyna niespodziewanie ma w sobie coś niezwykłego i bierze udział w rozgrywce na śmierć i życie, która nie może skończyć się inaczej, jak tylko jej zwycięstwem. 







Zły Jednorożec Platte F. Clarke
Jeśli szukacie książki, która nie sili się na bycie poważną, aby dodać do swojej pracy nieco smaczku postawcie na tą. Zły Jednorożec to pozycja dla dzieci, nic więc dziwnego, że główny bohater, Maks będzie niepokonany we wszystkim co zrobi. Wygra nawet z mechanicznym jednorożcem, mimo, że kompletnie nie ma pojęcia co się wokół niego dzieje.






Pan Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza
Z dotychczas przytoczonych przeze mnie książek ta jest na zdecydowanie najwyższym poziomie. Ba - jest jedną z tych, która znajduje się na liście moich ulubieńców. Ale bądź co bądź, Vuka również możemy podpiąć pod niepokonanego bohatera, zwłaszcza patrząc na wszystkie cztery tomy. Potrafi więcej niż tubylcy, ma trochę gadżetów, a przy okazji dochodzi do pewnej... władzy mimo, że wcale jej nie chce. Mimo to i tak uważam, że takim typowym bohaterem nie jest, niemniej możecie o nim w swoich pracach wspomnieć.




Trylogia Imperium Rymonda E. Feist i Janny Wurts
Bardzo lubię tę serię, ale właśnie niepokonany bohater, a raczej - bohaterka - to coś, co sprawiało, że nigdy nie potrafiłam w nią do końca uwierzyć. Mara może nie jest aż tak przerysowana jak żeńskie postacie z młodzieżówek, ale to, że praktycznie wszystko jej się udaje i to, że nie zginie do końca trylogii jest właściwie pewne od początku. Wystarczy znać nazwy wszystkich części by domyśleć się zakończenia...





Kroniki Świata Wynurzonego Lici Torsi
Nihal to kolejna postać z serii młodych, którzy są głupi, a mimo to mają w sobie dość niezwykłego i osiągają sukces w tym, co robią. Z tym, że w tej trylogii nie obserwujemy roku z życia bohaterki, a wiele, wiele lat, od jej dzieciństwa, po dorosłość co sprawia, że w historię po prostu łatwiej jest uwierzyć. Niemniej, Nihal po prostu nie da się pokonać i czytelnik jest tego świadom już od pierwszych stron.





Seria Harry Potter J. K. Rowling
Tego pana oczywiście nie mogło tu zabraknąć! Harry to sztampowy przykład bohatera, którego nie da się pokonać, ani zabić, któremu zawsze wszystko na końcu wychodzi i który jest właściwie nieśmiertelny. Jakby mogło być inaczej? :D





Trylogia Gobelin Henry'ego H. Neffa
Skoro mówimy o Potterze to muszę wspomnieć o Gobelinie. Czytałam tylko dwa tomy z tej serii niemniej z ręką sercu mogę powiedzieć, że przypadek Maxa jest bardzo zbliżony do przypadku Chłopca, Który Przeżył i jeśli szukacie czegoś podobnego sprawdźcie tę pozycję.

 Seria Dziedzictwo Paoliniego
Biedny chłopak - coś niezwykłego - uzupator - nauka  - walka - zwycięstwo. Eragon perfekcyjnie wpisuje się w ten schemat. Nie da się go zabić, jest niepokonany i od początku wiemy, że wszystko skończy się jego zwycięstwem. Czy muszę tu cokolwiek dodawać?









Film i serial
 Serial Gra o tron
Książki Martina w życiu nie pokazałabym Wam w tym zestawieniu, ale serial mogę ze spokojnym sumieniem. Przyjrzyjcie się Jonowi oraz - przede wszystkim - Dany. Te postacie mają tak silny plot armor, że właściwie nie ma opcji, by którejś stała się większa krzywda... Przy okazji nasza przesłodka khaleesi to wręcz schematyczny niepokonany bohater... Jest nikim, po czym przez swoje głupie wybory staje się KIMŚ i mimo, że cały czas robi głupoty cały czas jest na szczycie... Fajnie, nie?




Gwiedne Wojny IV-VI w reż. Georga Lucasa
Luke to klasyczny przykład schematu o którym napisałam na początku posta. Ba, jego wersja fantasy - czyli Eragon - już przecież pojawił się powyżej. Naprawdę, te dwie historie są do siebie bardzo, ale to bardzo zbliżone :) Pisząc o bohaterze, którego pokonać się nie da pamiętajcie także o tym klasyku.






Zwierzogród (2016)
Bardzo lubię tą bajką. Naprawdę lubię! Uważam, że jest niezwykle ciepła i przyjemna. Niemniej jak na bajkę przystało głównej bohaterki po prostu skrzywdzić się nie da. Na starcie wiesz, że Judy wygra wszystko, mimo, że jako królik nie powinna być policjantką. Ale że to bajka... akurat jej to w pełni wybaczam. Jeśli szukacie czegoś co będzie zawierało ten motyw i co obejrzy się z czystą przyjemnością poświęćcie czas na tę animację. 





World War Z (2013) w reż. Marca Forestera
Gerry, jak na bohatera akcyjniaka, jest nieśmiertelny, nie ważne co się stanie i ile ran odniesie, a że swoją misję wypełni powinno być dla nas wiadome na starcie. Jego postać jest tak papierowa jak tylko się da i właściwie dzięki temu jest perfekcyjnym przedstawieniem tego motywu. 







Mad Max: na drodze gniewu (2015) w reż. Georga Millera
Wprawdzie zniszczonego świata zbawić się nie da, ale Max do pokonanych bohaterów nie zalicza się na pewno. W końcu cała seria filmów opowiada o legendach z postapokaliptycznego świata, a on, jako ich część nie umiera nigdy.









Jeśli chodzi jeszcze o filmy sprawdźcie takich aktorów jak: Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Bruce Willis, czy Chuck Norris. Grali w naprawdę wielu filmach, których bohaterów po prostu nie da się zabić.

Liczę, że po tym poście mając temat na wypracowaniu pokroju kult jednostki wybitnej dacie sobie z nim radę bez problemu :) Wiem, że pewnie większość z Was przynajmniej jeden z powyższych tytułów zna, ale teraz liczę, że jesteście w 100% świadomi jaki motyw można znaleźć pod ich głównymi bohaterami. Oczywiście, jeśli znacie inne książki, filmy, czy gry z takimi postaciami dzielcie się nimi poniżej, a jeśli macie jakiekolwiek pytania, czy wątpliwości - pytajcie śmiało.

środa, 16 listopada 2016

Dystopia i antyutopia - jak to ugryźć?


Dziś zapraszam Was na dość szybki, spontaniczny post, który ma być swego rodzaju uzupełnieniem do wpisu o gatunkach fantastyki. Jak widzicie po tytule rozchodzić się będzie o dystopie i antyutopię. W ostatnim czasie przeczytałam parę książek utrzymanych w takim właśnie klimacie (recenzje pisane są ze sporym wyprzedzeniem: pojawią się za jakiś czas) i chcąc nie chcąc wzięło mnie na małą refleksje na ten temat.

Przede wszystkim dystopia czy antyutopia może, ale nie musi być fantastyką. Jasne, będzie temu bliżej do niej, niż do obyczajówki, ale odkryłam, że często takie dzieła są trochę jak awangarda: niby nierzeczywiste, ale jednak... jej też do mojego ukochanego gatunku nie zaliczymy, prawda? Dlatego dystopia/antyutopia sama w sobie nie oznacza, że mamy do czynienia z fantastyką. Niemniej, wystarczy, że autor da nam przyszłość z fajnymi wynalazkami, albo jakieś magiczne umiejętności bohaterów: i już daną powieść możemy nazwać fantasy, albo SF, zależnie, jakie elementy tam przeważają.
Przykładowo, większość młodzieżówek utrzymanych w tych klimatach będzie fantastyką. Igrzyska Śmierci - jako science-fiction, Czerwona Królowa - jako mieszanka dwóch głównych nurtów. Przy tym część książek dla dorosłych będzie można nazwać fantastyką, jak np. Furu.re, które jest wyraźnie powieścią syfy.



Drugą kwestia jest... nazewnictwo. W poście, do którego linka macie powyżej pisałam, że antyutopie i dystopie możemy rozdzielić; że antyutopia to podgatunek dystopii. Z tym, że teraz nie jestem tego taka pewna...
Antyutopia to po angielsku dystopia. Z tego by wynikało, że spokojnie możemy traktować to jako jeden gatunek, zwłaszcza, że założenia przecież są właściwie takie same. Jednakże i tego tak pewna obecnie nie jestem, bo w zanadrzu mam jeszcze jedną małą teorię.
Teoretycznie możemy rozdzielić to w jeszcze inny sposób, niż podałam Wam wcześniej. Dystopią możemy nazywać powieści, które są wyraźnie fantastyczne, ale przy tym mają wszystkie elementy antyutopii, zaś antyutopią wszystko, co tej magii, czy technologii w sobie nie ma. W tym momencie pierwsze słowo byłoby określeniem literatury fantastycznej, a drugie byłoby zupełnie odrębnym gatunkiem. 

Co o tym sądzicie? Oczywiście, pamiętajcie, że ze mnie żaden polonista, ani znawca: mogę się mylić. Może różnice między tymi gatunkami już dawno zostały ustalone, a ja (nie czytając takiej literatury) po prostu ich nie widziałam? To dość prawdopodobne. W każdym razie zapraszam Was do dzielenia się swoim zdaniem, bo biorąc pod uwagę jak popularne są teraz dystopie pewnie macie jakieś swoje zdanie na ten temat ;)

wtorek, 15 listopada 2016

Zieleń szmaragdu: I wyszło jak zawsze


Tak, zrobiłam to - przeczytałam całą trylogię w całości. Ale raz na jakiś czas chyba mogę sobie na to pozwolić, nie? A ze recenzje lecą jedna za drugą to przynajmniej szybko się z tym na blogu uporam :D A więc nie przedłużając zapraszam do recenzji. Jeśli jednak nie zapoznaliście się z poprzednimi z tej serii znajdziecie je w spisie po prawej ;D

Tytuł: Zieleń Szmaragdu
Tytuł serii:  Trylogia Czasu
Numer tomu: 3
Autor: Kerstin Gier
Liczba stron: 456
Gatunek: powieść młodzieżowa, fantasy

Na szyi Gwen zaciska się pętla, która może prędko pozbawić ją życia.
Dziewczyna musi pozbierać się po tym, co zrobił jej Gideon, a przy okazji musi rozprawić się z hrabią, który stanowi dla niej śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy młodej podróżniczce w czasie uda się pozbierać emocjonalnie i przeżyć?

Nie lubię zbyt długich serii - takich, które wyraźnie są tak długie tylko po to, by naciągnąć czytelnika na zakup kolejnych części. Z drugiej jednak strony są pozycje, które mają tych tomów zdecydowanie za mało i takim właśnie dziełem okazała się Trylogia Czasu Gier. I nie, nie mówię tego, jako absolutna fanka, która chce więcej :)
Opisanie w trzech tomach tak trudnego wbrew pozorom wątku jakim jest podróż w czasie, mając bohaterów, którzy nie tylko muszą bardzo mocno się rozwinąć, przy okazji spędzając część czasu na słodkich rozmówkach to zdecydowanie za dużo, co sprawiło, że cała historia tak dobrze zarysowana w pierwszym tomie po prostu zaczęła pędzić jak głupia przed siebie nie pozwalając czytelnikowi na poczucie klimatu i cieszeniu się możliwościami, jakie podróże w czasie dają. Naprawdę, to chyba mój główny zarzut co do tej książki. Gier nie miała czasu, by na spokojnie nam wszystko opowiedzieć, dlatego całość skończyła się po prostu nijak. O ile początkowo byłam zainteresowana poczynaniami Gwen tak z czasem powoli traciła moją uwagę i poparcie, podobnie jak Gideon. Całość została potraktowana po łebkach.
Wiecie, co między innymi sprawia, że wielu tak kocha Pottera? To, że obserwujemy jak główny bohater dorasta i z dziecka, które nie wie co się wokół niego dzieje staje się świadomym mężczyzną. Początkowo trafia do świata, którego nie rozumie, ale przez siedem tomów poznaje go bardzo dobrze w spokojny i niewymuszony sposób. A tu co? Minęło ledwo parę tygodni, a Gwen już czeka starcie życia, mimo, że właściwie nic nie wie o tym, co ją otacza. To przez to Potter długo nie będzie zapomniany, a o Trylogii Czasu już jest cicho, mimo, że to zdecydowanie nowsza seria.
Postacie tak jak w poprzedniej części są raczej proste i za bardzo się nie rozwijają, jednakże nie mogę im wiele zarzucić. No, może poza nową - Xemerius, który jeśli pamięć mnie nie myli pojawia się właśnie w tym tomie i zdecydowanie jest jedną z bardziej irytujących postaci, jaka mogła się w książce pojawić, mimo, że chyba miał być tym radosnym elementem, który sprawi, że będziemy się w trakcie lektury śmiać...
Nie mam tu raczej wiele do dodania. Zieleń Szmaragdu to prosta historia z prostymi bohaterami i takowymi relacjami między nimi, która zdecydowanie straciła swój klimat z tomu pierwszego, przy okazji na siłę próbując całość w pełni zamknąć. I choć zamyka całkiem poprawnie to ja czuje tu spore rozczarowanie, bo mojego zainteresowania do końca nie dała rady utrzymać. 
Fanom serii jasne, polecam - sporej części z Was książka pewnie się spodoba, zwłaszcza, jeśli szukacie lekkiej młodzieżówki. Ja sama choć skończyłam całą trylogię zadowolona się nie czuje, ale... biorąc pod uwagę mój gust książkowy to chyba po prostu nie mogło skończyć się inaczej :D W końcu młodzieżówki rządzą się swoimi prawami, prawda?

* * *

.. Nie chcemy żeby twoja wścibska ciotka dorwała nas, kiedy znajdziemy diamenty.
- Jakie diamenty?
- Raz pomyśl optymistycznie - Xemerius już odlatywał z łopotem - A co byś wolała? Diamenty czy zgniłe szczątki rozwiązłej pokojówki. To wszystko kwestia nastawienia. Spotkamy się przed grubym wujem z chabetą.

Fragment Zieleni Szmaragdu autorstwa Kerstin Gier


sobota, 12 listopada 2016

Dream About Books TAG

Witajcie :) Chciałabym Was dziś zaprosić na nieco luźniejszy post, a mianowicie na tag książkowy - Dream About Books do którego nominowała mnie misBOOKs z bloga Na półce i w sercu.
Mam nadzieję, że taki przerywnik się Wam spodoba :D

BYĆ MŁODYM. Książka o nastolatkach/dzieciach.
Bez wahania mogę tu podać cudowne Atramentowe Serce Corneli Funke oraz Króla Złodziei tej samej autorki. Te książki są po prostu magiczne i polecam je każdemu, kto szuka w powieściach baśniowości. To cudowne dzieła nie tylko dla dzieci.


ZWIEDZIĆ ZAKAMARKI POLSKI. Książka napisana przez polskiego autora.

Jak część z Was dobrze wie bardzo lubię pozycje polskich autorów i mam już ich za sobą całkiem sporo. Pan Lodowego Ogrodu Grzędowicza, Pamięć Umarłych Kossakowskiej, czy Chłopcy Ćwieka to tylko część z nich :) W chwili pisania tego posta na mojej półce czeka też Pochłaniacz Bondy.

MIEĆ PSA. Książka, w której występują zwierzęta.
Oj, całkiem sporo ich :) Nawet w Wiedźminie Geralt miał przecież swoją ukochaną Płotkę.  W każdym razie jeśli miałabym wybierać książkę, w której zwierzę gra odgrywa główną rolę to mogłabym wskazać między innymi Włóczęgę Kathe Koi oraz Misję na czerech łapach Camerona. Pierwsza pozycja to krótka, ale naprawdę dobra młodzieżówka, druga zaś to lekka pozycja, która fanom psów i obyczajówek zdecydowanie powinna przypaść do gustu.

BYĆ BOGATYM. Książka, którą chcesz kupić, ale szkoda ci pieniędzy.
Na tę chwilę takiej książki chyba po prostu nie ma... Generalnie jestem w stanie sporo wydać, jeśli na czymś mi naprawdę zależy i nawet, jeśli kosztuje sporo po prostu na to zbieram.  Jeśli coś ma mi sprawiać radość, to czemu mam sobie to odpuścić? A jeśli odpuszczam to oznacza, że nie dałoby mi wystarczającej ilości profitów, więc... po co miałabym to kupować?

ZNALEŹĆ SWOJE MIEJSCE. Książka z gatunku, którego nie czytasz często.
Heretyk z Familioka pani Bajorek! Jest to biografia zabrzańskiego pisarza, Janosha, za którym może nie przepadam, ale sama książka napisana została bardzo fajnie i lekko, dlatego zainteresowanym mogę spokojnie polecić :D Zainteresowanych zapraszam do spisu recenzji - tam znajdziecie moją pełną opinię na jej temat;

PIĘKNYM BYĆ. Książka z najładniejszą okładką.
Cóż mogę tu dać, by się nie powtórzyć z jakimś z wcześniejszych tagów? :D Na pewno podoba mi się wykonanie okładki Czerwieni Rubinu - jest bardzo klimatyczna. Ale zaś po Czarną Banderę chwyciłam tylko i wyłącznie przez grafikę, która wydała mi się bardzo ciekawa, podobnie jak po Demona Luster.


Jak to ja - nikogo nie nominuję, ale chętnych jak najbardziej zachęcam do wykonania tego tagu :D Wszystkich z Was zaś zachęcam poniżej do dzielenia się książkami, które z jakiegoś powodu cenicie.
Nomida zaczarowane-szablony