Co dzieje się we Wrocławiu, pod osłoną
nocy, z dala od oczu zwyczajnych ludzi? Ożywają dziwy i zaczyna się dziać!
Stwory zrodzone z legend i ludzkich lęków zaczynają przejmować kontrolę nad
stolicą Dolnego Śląska.
Miałam nadzieję, że nim przeczytam
wszystkie napisane przez Krzysztofa Piskorskiego książki, on jakąś jeszcze
napisze. Niestety nie – „Poczet dziwów miejskich” jest już za mną, a żadnych
zapowiedzi autora nie widać. A szkoda, bo po tej lekturze miałabym ochotę na
coś stworzonego przez nieco dojrzalsze „wcielenie” pisarza.
Ta książka to nic innego jak zbiór
opowiadań, jednak zakotwiczonych w tej samej rzeczywistości. Piskorski
przedstawia nam całą gamę bohaterów, którzy przewijają się – w mniejszym lub większym
stopniu – przez kolejne historie. Mamy więc magicznego i gadającego kruka
Rraxa, Baba Jagę, dziennikarza piszącego do tabloidów na niekoniecznie
wiarygodne tematy (Witka), czy też Janka – niegdyś studenta, obecnie
alkoholika, który widzi magiczne istoty, rozwiązując ich problemy.
Poczet dziwów miejskich Krzysztof Piskorski wyd. Fabryka Słów, 2007 |
Mam wrażenie, że gdyby te opowiadania
wyszły dziś bądź zostały wznowione w nieco odświeżonej wersji to szturmem
podbiłyby rynek. Są lekkie, są całkiem przyjemne, choć niekoniecznie wybitne,
przedstawiają sporo bohaterów i kładą też spory nacisk na ich relacje. Jednocześnie
brakuje im wyjątkowości, którą często widziałam w powieściach czy historiach
Piskorskiego.
Dlaczego? Autor zasłynął przede
wszystkim jako twórca magicznych światów. Jego wizje są często bardzo
dopracowane i po prostu ciekawe. W tym przypadku zaś dostajemy typowe urban
fantasy. Mówiąc zaś „typowe” mam na myśli: tworzone na bieżąco. Piskorski zdaje
się domyślać kolejne elementy i kolejne postacie na potrzeby opowiadań, a
zasady świata nie zawsze trzymają się kupy, np. czasem zwykli ludzie widzą
magiczne istoty, a innym razem nie. Tak jak pasowało do konkretnej fabuły.
Z jednej strony trochę to rozumiem. Te
opowieści nie tylko mają być lekkie, ale już sam tytuł zbioru sugeruje, że są
to jakieś dziwy, baśnie, rzeczy niekoniecznie „konkretne”. Tylko dlatego moim
zdaniem taka formuła w tym przypadku się broni. Szczególnie, że to chyba
najbardziej żartobliwa powieść autora i jego celem nie było raczej stworzenie
czegoś bardzo rozbudowanego. Rozumiem, szanuję – ale przecież rok później
wyszła znacznie lepsza technicznie „Zadra”, a i „Opowieści piasków” (debiut) wydawały
się nieco bardziej przemyślane.
Mówiąc o braku przemyślenia mam też na
myśli pewien chaos i zmienność samych opowiadań. Niektóre teksty skaczą między
narracjami i ciężko jest wciągnąć się w opowieść, a przynajmniej – mi było
ciężko. Jednocześnie autor sięga do różnorodnych wierzeń, różnorodnych istot i
ilość magicznych stworzeń trochę mnie przytłoczyła. Mamy tu i anioły, i diabły,
i bazyliszki, wiedźmy, utopce, stwory udające anteny telewizyjne… Zdaje sobie
sprawę, że gdy ta powieść została wydana (2007 rok) urban fantasy nie było w
Polsce aż tak popularne, jak teraz, ale podobnych uniwersów poznałam już za
dużo, by bawiło mnie takie nagromadzenie charakterów. Jednocześnie jednak po
prostu wolałabym, by autor przystopował i albo ograniczył ich ilość, albo nieco
więcej czasu poświęcił na rozpisanie systemów magicznych i na nadanie
konkretnych, ciekawych cech danym gatunkom.
„Poczet dziwów miejskich” był całkiem miłym spotkaniem z twórczością Piskorskiego, bo najzwyczajniej w świecie lubię jego sposób narracji. Ale najzwyczajniej w świecie przywykłam do jego nowszych i lepiej napisanych powieści. Wiem, że się rozwinął i że teraz tworzy na wyższym poziomie, niż dawniej – i dobrze, o to chodzi. Tylko żałuję, że moim zdaniem najsłabszą powieść tego pisarza postanowiłam zostawić sobie na koniec. Niemniej, każdemu, kto szuka słowiańskich klimatów, czy odrobiny kryminału w fantasy, połączonego z lekką narracją – polecam, bo wtedy „Poczet dziwów miejskich” warto sprawdzić.