czwartek, 30 lipca 2015

Zapowiedź?

Poniżej przedstawiam właśnie wyciśnięte z pod palców kilka słów, kilka zdań, które niby tworzą całość... Nie sądzę, by było z tego coś więcej, ale miałam ochotę napisać i opublikować... więc jest. Kto chce, niechaj czyta, mimo, że to wstęp wstępu. Powodzenia.

***


Ahelis Lyonette Najmłodsza z rodu Surinari, pani na Koronie Gór Wilkołaczych. Najbardziej ukochana córka Pana Herindell, Wulfnotha Warfa Potężnego, który doprowadził swe miasto do rozkwitu. Dziecko, zrodzone z lodowej róży i pocałunku wiatru. Śnieżynka. Pani Śniegu. Siostra Wilkołaka.
Kartka papieru zaczęła roić się od małych, zgrabnych literek: delikatna, blada dłoń stawiała je szybko, nerwowo, czasem dziurawiąc papier. Tyle nazw... Która najładniejsza? Ahelis Lyonette... czemu najmłodsza? Nie lubiła tego przydomka. Ale pani na Koronie Gór Wilkołaczych  brzmiało już zdecydowanie lepiej. Bo i władała, a jakże. Służba przynosiła jej do pokoju codzienne raporty, mówiła, co się dzieje, tłumaczyli, jak rozwiązać problemy. A ona słuchała. Słuchała do końca z cierpliwością godną wielkiej pani. A potem, ze skinieniem głowy i uroczym uśmiechem mówiła, że to, co mówią jest racją, po czym odsyłała ich, aby rozwiązali problemy wedle swojej woli. Bo jaką byłaby władczynią, gdyby zabierała ludziom wolność, gdy dobrze prawili?
Kolejne... najbardziej ukochana córka pana Herindell... brzmi iście pięknie, choć ona nigdy tej miłości nie poczuła. Słyszała wiele opowieści o ojcach, którzy za swe dzieci oddają życie, Wulfnoth jednak musiał zajmować się miastem... i nie miał czasu na wizyty w zaśnieżonej Koronie. Służba jednak zawsze powtarzała jej, że jest szczęściarą. Nie każdy ojciec przecież daje w prezencie zamek! Wierzyła więc służbie, bo niewiele innego jej zostało.
Dziecko lodowej róży i wiatru było śliczne. Lubiła róże... wprawdzie, widziała je tylko na malowidłach, które czasem przynosił jej ojciec, ale musiały pachnieć pięknie. A wiatr? Uwielbiała go słuchać. Tu, w jej wierzy, często świstał. I nie raz był jej jedynym kompanem... tak jak teraz.
Śnieżynka było urocze, Pani Śniegu dostojne, zaś Siostrą Wilkołaka nazywała ją służba. Ponoć przez jej duży apetyt... Tą nazwę lubiła najmniej.
Ahelis Lyonette przestała pisać, spoglądając na swoje dzieło: zapisaną kartkę, pościel oraz palce poplamione atramentem oraz słowa, które podobno oznaczały tyle, co ona... Była w tych słowach. Czy ich jednak nie było za dużo na taką istotkę, jak ona? Była tylko blondwłosą, chuderlawą dziewczyną, która nie miała żadnych szans na zamążpójście. Bo może i miała posag, ale nie nadawała się do rodzenia dzieci, a to w tak słabo zaludnionym miejscu liczyło się najbardziej. Przynajmniej to zawsze mówiła jej niania. Za często chorowała. Podobno wieża miała pomóc... zaczarowana przez jakiegoś sławnego maga tak, aby nigdy nie było w niej zimno, nie ważne, jaka zawieja panowała na zewnątrz miała zapewnić dziewczynie zdrowie. Nie pomogło, jednak jej ojcu tak spodobał się ten pomysł, że dostała zakaz opuszczania jej jakieś dwanaście lat temu. Teraz miała szesnaście... i swój kąt opuściła od tego czasu ledwie kilka razy. Służba ją kochała, ale ojca się bała, a strach jest potężniejszy od uwielbienia. Nie narzekała jednak. Taki był jej los, a ona, jako prawdziwa pani na Koronie Gór Wilkołaczych miała zamiar przyjąć go bez słowa.
Z resztą, na co miałaby narzekać? To było jej życie. Jej i już. Innego nigdy nie było i Ahelis Lyonette nie miała poczucia, że coś traci, czy czegoś jej brakuje.
Tylko czasem było jej smutno... tylko czasem. Ale wtedy trzeba było zacisnąć zęby. Wyzdrowieć. I liczyć, że jakiś wielko pan zechce ożenić się z taką chuderlawą księżniczką jak ona.
Odłożyła kartkę, podkładkę i pióro na szafkę obok łóżka, wykonaną z niezwykle cennego w samym środku gór, bukowego drewna. Chwilę później, Ahelis Lyonette ostrożnie podniosła kołdrę i wyszła z łóżka odziana w lekką, białą koszulę sięgającą do jej kolan. Podeszła do jednego z czterech okien - tego największego, przy którym można było usiąść na jedwabych poduszkach. To było jedno z ulubionych miejsc Ahelis Lyonette, przy którym nie raz zasypiała, mimo, że jako dziewczynka przeraźliwie się go bała: wicher dudnił w szybę, zza której widać było teraz tylko poranne chmury oraz płatki śniegu tańczące swój dziki taniec. Usiadła, jak zwykła zwykle. Po śniadaniu, które zjadła około godziny temu powinna się ubrać, aby wyglądać tak, jak dama powinna, nie śpieszyło się jej z tym jednak. Oj, nie była dziś zbyt pracowita! Chyba złapało ją coś, co niania zwykła nazywać leniem. A mogła przecież tyle zrobić! Przeczytać jedną z książek, lub traktatów, które leżały na wielkiej półce i pod nią, ponieważ przestały się już na niej mieścić. Mogła też szyć. Na prawdę, umiała przepięknie szyć! Nawet niania ją chwaliła, a ona nigdy się nie myliła! A była tak surowa! Co mogła jeszcze robić... grać na lutni. Lubiła muzykę. Lubiła grać i śpiewać do jej taktu. Jej lutnia więc była już wysłużona, jednak Ahelis Lyonette nie chciała nowej. Ta była jej, jej ulubiona, jej ukochana... jej przyjaciółka, dzięki której była nie tylko panią na Koronie, ale również panią muzyki!
Zawsze mogła napisać do ojca... ale ten nigdy nie odpowiadał, nie miał na to czasu... dlatego raczej do niego nie pisała. Bo nie chciała znów poczuć tego dziwnego, nieprzyjemnego uczucia, którego wolała nie nazywać. Najchętniej udawałaby, że go nie ma, jednak czasem... czasem po prostu się nie dało.
Mogła też wezwać nianie... ale ta będzie pewnie narzekać, że Ahelis Lyonette zawraca jej głowę, gdy ona musi zapewnić jej jedzenie, czyste stroje oraz inne środki potrzebne do przeżycia. Jeśli nie przyszła sama, zawsze narzekała. Dlatego dziewczyna nie miała zamiaru jej wzywać. Po co, skoro równie dobrze może zająć się sama sobą?
Ahelis Lyonette pamiętała, że w innych częściach zamku mury zawsze były zimne, nawet, gdy kominek się iskrzył - w jej komnacie tak nie było. Zawsze były ciepłe, dlatego mogła się o nie swobodnie opierać. Ale zawsze była ciekawa jednej rzeczy. Gdy unosiła głowę w górę, widziała również kamień, podtrzymywany przez kilka grubych, sosnowych pni. Czy tamten kamień też jest zimny? Miała takie marzenie... by tam się wspiąć, dotknąć... i móc siedzieć pod dachem. Może głupie, może dziecinne, ale to było chyba jedyne miejsce w jej samotni, które przez nią nie zostało dokładnie zbadane z powodu braku środków. Czasem śniło jej się, że unosi się w górę i siada tam u góry... Kiedyś nawet opowiedziała o tym niani. Ale wtedy ta na nią nakrzyczała i Ahelis Lyonette nauczyła się, że nie wolno o takich rzeczach mówić na głos. W ogóle, nie mogła za wiele mówić. To znaczy, mogła, ale do osób urodzonych tak wysoko, jak ona.  I do niani. Tych pierwszych zaś brakowało, a niania nie lubiła gadulstwa. Struny głosowe służyły więc jej tylko do wydawania rozkazów i śpiewu.
Nie siedziała przy oknie długo. Chmury nie rzedły, więc nie dało się przez nie nic dostrzec. Wstała więc i podeszła do swojej dużej, drewnianej szafy z której wyciągnęła jasną suknie. Już po chwili ubrała się w nią, po czym podeszła do toaletki i chwyciła grzebień. Uwielbiała swoje włosy - sięgające za pas, złote fale przyprawiały ją o dumę. Rozczesywała je więc z radością i chęcią, bo jak mogłaby inaczej? Nuciła przy tym cichutko spokojną melodię, która - mimo, że niemal szeptana - rozniosła się echem po komnacie. 

Po ubraniu się chwila czytania w łóżku. Po czytaniu muzyka. Gdy poczuła zmęczenie, wróciła na chwilę do łóżka, znów z jakimś traktatem. Później wpadła służąca, poinformować, jak maja się sprawy na zamku. Była zamieć. Północna Wieża musiała zostać naprawiona, parobkowie już pracują. Poza tym brakło siana dla koni, na razie dostają słomę, oby pasza do jutra dotarła. A niania wpadnie później. Obiad lada moment.
Obiad. Potem próba napisania listu do ojca. I wyrzucenie tej próby pod łóżko, jak zwykła robić. W końcu odwiedziny niani - starszej, acz tęgiej kobiety o surowym wyrazie twarzy.
- No, kochana Ahelis Lyonette, jak minął ci dzień? Grałaś? Szyłaś? No, skoro nie, to poćwiczmy, co ty na to? Chce zobaczyć, jak zwinnie pracują twoje rączki. Śnieżynko, nie, nie idź, sama przyniosę, jeszcze zasłabniesz! I nie marudź, że dobrze się czujesz! Kto się zna lepiej na chorobach? Ja? Czy ty? Oczywiście, że ja! Wyszywamy serwatki? Twój ojciec je uwielbia, Śnieżynko. Ach, dziś po południu odbędzie się oficjalny przegląd straży...
- Straż.. straż? Ojciec przyjechał? Przyjechał, tak? Bez niego straż nie sprawdza..
- Ahelis Lyonette, spokój! Zachowuj się, jak na damę przystało. Ojciec jest, ale nie ma wiele czasu, a zamek wymaga renowacji. Może przyjdzie do ciebie.
- Ale ja mogę do niego pójść! Sama! Pomogę mu!
- Dziecko, czy ty nie widzisz, jaka jesteś słaba? Szyj lepiej. I uważaj na straż, dużo młodych się pojawiło, co służką zaglądają w majtki... jeśli tylko mogą. Pewnie do ciebie nikt taki nei przyjdzie, ale kto wie...
- Tak nianiu, tak, kto wie...
Ahelis Lyonette westchnęła i zamilkła, skupiając się na wyszywaniu serwetki. 

wtorek, 28 lipca 2015

Metal w pokoju? Czemu nie?

Mój dom jest w bezustannym remoncie.
Do niedawna w swoim pokoju miałam tylko stare meble, ze starego mieszkania, jednak powoli wszystko zaczyna wyglądać dobrze! Miałam wybrać sobie nowe meble... problem polegał na tym, że takie, które by mi się podobały, kosztowałyby fortunę, a zwykłe, płytowe po prostu mi się nie podobają. Pewna osoba podsunęła jednak mi pomysł: może zobaczę na metalowe łóżko? Zobaczyłam. I skończyło się na łóżku, szafce nocnej i toaletce, wykonanych z metalu w kolorze starego złota.


Całość nie wygląda jeszcze tak, jak powinna: muszę kupić lampkę do toaletki oraz szafko-stolika, poza tym, nowa pościel, w tym dobrego rozmiaru prześcieradło również by mi się przydało (obecnie są za małe przez co widać materac :c) i jakieś inne, drobne rzeczy, które miejscu nadadzą charakteru. Na ścianach też muszę coś powiesić... Niemniej, jestem jak na razie bardzo zadowolona: część książek poszła pod łóżko (pudła mają swój klimat), same meble są bardzo ozdobne chociaż krzesło do wygodnych nie należy),a trzy skóry, które mam dodaję wszystkiemu klimatu. Jedyne, o co się boje, to moja umiejętność do niszczenia wszystkiego... metal to nie drewno, i obawiam się, że mój telefon szybko może przy tych meblach zginąć...





Ten element, który jest chyba najbardziej uroczy, to widoczne powyżej kwiaty przy toaletce :) Na prawdę, takie meble maja swój klimat, są dość nietypowe, a przy tym nie kosztują tak dużo, jak takie wykonane z drewna i stylizowane na antyczne. Tylko musiałabym dobrać jeszcze inne elementy pokoju tak, aby do siebie pasowały... 


niedziela, 26 lipca 2015

Zoo w Opolu

By nie było za dużej przerwy między notkami, wrzucam kilka zdjęć z wycieczki do opolskiego zoo :) Wprawdzie nie są tak fajne jak te, które udały mi się rok temu, ale na pamiątki zawsze się nadadzą!







Zainteresowanych zdjęciami zapraszam oczywiście na tą stronę:
obrazek jest podlinkowany

piątek, 24 lipca 2015

Informacyjnie

Witajcie,
Prawie od początku lipca nie napisałam ani jednego postu - te, które się pojawiały, były po prostu zaplanowane :) Dlatego na komentarze odpowiedziałam dopiero dziś. Z tegoż powodu obecnie posty mogą pojawiać się rzadziej w najbliższym czasie - wszystko zależy od tego, na ile będę miała chęci i czasu na pisanie. Jeśli jednak macie jakieś pomysły na posty, dajcie znać, chętnie je zrealizuje, jeśli będę w stanie.
Przez wakacje zaniedbałam też nieco czytanie... cóż, trzeba nadrobić! Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - po książki może nie sięgałam, ale Fate / Zero i Fate / Stay Night obejrzane w całości, polecić mogę! Poza tym 3/4 pierwszego sezonu Supernatural również za mną, kilka filmów do kolekcji obejrzanych także wpadło, a na moim laptopie zagościły dwie gry od Blizzarda - Heartstone i Heroes of the Storm, także trochę nieksiążkowych nowości w tym czasie u mnie się pojawiło. A jeśli o te papierowe rzeczy chodzi, jakieś nowości też są, także na brak czegoś do czytania nie narzekam. Liczę więc na Waszą cierpliwość :D

niedziela, 19 lipca 2015

Whispering Rift


Chciałam Was zaprosić na mój fanpage na Facebooku - dotyczy on, jak widać powyżej, fotografii. Jeśli więc tylko macie ochotę, zapraszam w tą mniej pisaną część internetu :D
Aby przejść na stronę, kliknijcie na grafikę.


piątek, 17 lipca 2015

Nieśmiertelni: Ever

Kilka lat temu fenomen Zmierzchu wywołał wysyp książek o wampirach, wilkołakach i wszystkim innym zbliżonym klimatem do bestsellera Mayer. Jedna z książek, która powstała w tym nurcie była Ever. Ostatnio znów trafiła mi w ręce i postanowiłam mniej więcej przypomnieć sobie, o czym była. Jak więc wypada książka Noel na tle twórczości innych?


Tytuł serii: Nieśmiertelni
Tytuł: Ever
Autor: Alyson Noël
Liczba stron: 297
Gatunek: paranormal romance

Ever, mimo niezwykłej urody, kryje się wiecznie pod kapturami. Szesnastolatka kilka miesięcy temu straciła rodziców w wypadku i trafiła pod opiekę bogatej ciotki. Gdy trafiła do nowej szkoły, zerwała ze starymi przyjaciółmi, zaprzyjaźniając się z odepchniętą przez swoją rodzinę Haven oraz gejem, Milesem, przestając należeć do grona popularnych, jak do tej pory przywykła. Nic dziwnego, dziewczyna zamknęła się w sobie, prawda? Otóż... tak. I nie. Odkąd przeżyła wypadek stała się medium - słyszy myśli innych, a choćby najlżejszy dotyk drugiej osoby odkrywa przed Ever jej tajemnice, a wokół siebie widzi duchy. Jakiś czas później do jej szkoły trafia nieziemsko przystojny Damien: tajemniczy młodzieniec, którego bliskość sprawia, że głosy, które nastolatka słyszy wokół siebie cichną, a ona znów może poczuć się normalna...
Fabuła, jak już chyba widać, nie jest zbyt odkrywcza. Mamy uwięzioną w swoich dziwnych umiejętnościach królewnę i księcia, który przybywa by ją uwolnić, tyle, że ze współczesnymi realiami. No, przynajmniej na początku. I również - przynajmniej na początku - jakoś trzyma się to kupy. Noel pisząc, próbuje nam początkowo wmówić, że Damien jest wampirem (na prawdę, robi to w sposób iście paskudny), licząc, że się w to załapiemy, później jednak wyjaśnia, że nim nie jest i powoli odkrywa przed nami tajniki tego, kim jest... według siebie, rzecz jasna. Bo im dalej idziemy w las, tym mniej wszystko zdaje się trzymać kupy i tym mniej wiarygodne się staje. No, może przesadzam, ale świat przedstawiony jest na prawdę bardzo, bardzo sztuczny, jakby autorka na siłę chciała zrobić coś oryginalnego... co nijak jej wychodzi.
Główni bohaterowie są puści. Tak, mogę to z czystym sumieniem powiedzieć. Ever niby jest miła i niby jest wierna przyjaciołom, ale dy przychodzi co do czego, zaczyna myśleć tylko o jednym - o tym, jak przystojny jest nowy w jej szkole, mimo, że nic o nim tak na prawdę nie wie. Damien zaś to pan idealny. Nie popełnia błędów (no, może poza tym, że flirtuje ze wszystkimi dziewczynami w szkole, chyba tego nawet później nie wyjaśniając Ever), wygląda doskonale, wszystko potrafi, wyczarowuje kwiatki i jest artystą. Czego chcieć więcej? Może zażyłości między dwójką głównych bohaterów? Bo tej tu po prostu nie znajdziecie... Ich rozmowy nie należą do głębokich, zachwycają się tylko sobą, opowiadając wzruszające historyjki, lub też Damien każe Ever przestać ubierać kaptury i zabiera ją na randki w nieco dziwne miejsca, takie jak tor wyścigów konnych. Są.. irytujący. Scenki z nimi powinny być tymi najmocniejszymi w całej książce, a jest wręcz przeciwnie. Źle mi się ich obserwuje.
Jeśli zaś chodzi o bohaterów drugoplanowych... To przede wszystkim mamy trójkę: Heaven z Milesem, o których już wspominałam oraz ducha zmarłej, dwunastoletniej siostry Ever, Riley. Ale, po kolei. Heaven to co najmniej wkurzająca dziewczyna. Noel chciała chyba pokazać głębie problemu, jakim jest ignorowanie nastolatki przez rodziców, ale nijak jej to wyszło. Uzależniona od spotkań grup uzależnionych  (tak, dokładnie tak. Ponoć odkąd Ever ją poznała była już w dwunastu), gotka udająca tylko, że jest gotką i ciągle próbująca być fajna, zaklepując sobie chłopaków nie jest postacią na którą chce patrzeć. Miles zaś to miły chłopak, nierzucający się w oczy i poza tym, że jest stereotpowym gejem, nie ma jakiś konkretnych cech. Riley na szczęście jest już nieco ciekawsza: jej postać przynajmniej wnosi do historii nieco żywiołowości i scen, które mogłyby być śmieszne (gdyby całość nie była tak żałosna), choć też do ideałów postaci nie należy.
Styl Noel jest bardzo prosty i przynajmniej dla mnie, niezbyt obrazowy, płytki. Choć kiedyś zachwycona byłam teraźniejszym czasem w jakim napisała Nieśmiertelnych tak teraz nie widzę w nim nic ciekawego. No, może nie jest tragiczny, powieść czyta się na prawdę bardzo szybko, ale do dobrych też bym go nie zaliczyła...
Jeśli lubicie powieści tego typu to jasne, możecie po Ever sięgnąć. Może akurat przypadnie Wam do gustu? Nie mogę jednak jej polecić... bo to po prostu bardzo słaba literatura. 

środa, 15 lipca 2015

Roślinnie

Kilka zdjęć zrobionych na szybko z 20 czerwca 2015 roku :)







Na koniec jeszcze, chciałabym przedstawić Wam dwa z moich trzech pluszaków: fokę Trumnę oraz Gwiazdka, uroczego poro:


Uwaga: chętnych na zdjęcia z okolicy Gliwic, lub Opola, zapraszam do kontaktu, bo coraz pilniej szukam modeli. Mogę zrobić zarówno zwykły portret, zdjęcia ze zwierzętami, czy tylko zdjęcia zwierząt, otwarta też jestem na inne pomysły.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Dziewczynki

Czasem wpadają do mnie dwie kuzynki - Marta [2 lata] i Madzia [3 lata]. I o dziwo, chętnie pozują! Oto parę zdjęć z takiej sesji z 29 maja!











Uwaga: chętnych na zdjęcia z okolicy Gliwic, lub Opola, zapraszam do kontaktu, bo coraz pilniej szukam modeli. Mogę zrobić zarówno zwykły portret, zdjęcia ze zwierzętami, czy tylko zdjęcia zwierząt, otwarta też jestem na inne pomysły.

sobota, 11 lipca 2015

Szczęśliwy Powrót

Książka dorwana w Biedronce, o której już na blogu wspominałam - Szczęśliwy Powrót - na tyle okładki polecana jest przez Hemingway'a i Churchilla. Co jednak można znaleźć w środku? :D

Tytuł serii: Powieści Hornblowerowskie
Tytuł: Szczęśliwy Powrót
Autor: C. S. Forester
Liczba stron: 313
Gatunek: powieść przygodwo-historyczna / marynistyczna

Zaczynaja się wojna z Napoleonem. Młody kapitan, Horatio Hornblower płynie na swojej niewielkiej fregacie, Lydii do Ameryki Środkowej z Wielkiej Brytanii, aby wesprzeć lokalne siły walczące z Hiszpanami oraz pokonać takowego pochodzenia okręt Natvidad. Nie będzie to proste zadanie - wrogi statek jest zdecydowanie większy od Lydii, a sprzymierzeńcami Anglii zdaje się rządzić szaleniec...
Książka przyciąga wzrok już na pierwszy rzut oka - okładka jest bardzo elegancka. Co prawda, srebrne napisy już zaczynają mi się zdzierać, ale i tak pod względem wykonania graficznego jest bardzo ładna. Nie do końca podoba mi się czcionka oraz jej rozkład wewnątrz, ale nie można mieć wszystkiego, prawda?
Szczęśliwy Powrót to chronologicznie szósta część serii, aczkolwiek została napisana jako pierwsza, dlatego nie miałam wrażenia, że czegoś o Hornblowerze nie wiem, a jednocześnie autor nie podawał na tacy wszystkiego, co działo się w poprzednich częściach, co uważam za ogromny plus, biorąc pod uwagę część, która w ręce mi trafiła. Miałam przy tym wrażenie, że wszystkie części nie będą miały ze sobą wiele wspólnego, pod względem fabuły (podobnie jak niektóre seriale komediowe, czy taki Dr House). Nie przepadam za takim wyjściem, ale raczej mnie nie odrzuca, dlatego nie mam co narzekać.
Główny bohater jest zarysowany na prawdę dobrze, z pobocznymi jednak bywa różnie: niektórzy wyróżniają się z tłumu i łatwo ich zapamiętać, inni, szczególnie oficerowie statku, po prostu mi się mylili. Nie byli jednak zbyt istotni dla samej fabuły, dlatego mogę to autorowi wybaczyć. Na pewno żeńska postać, czy główny czarny charakter, mający wpływ na historię są niepowtarzalni w świecie wykreowanym przez Forestera, a to jest chyba najważniejsze.
Sam styl autora jest na prawdę dobry. Widać, że autor zna się na marynistyce, przy okazji jego opisy nie nudzą. Jego styl jest dość zwięzły, treściwy - co sprawia, że całość na prawdę dobrze się czyta, a własnie w połączeniu wiedzy Forestera o tym, o czym pisze daje to świetny efekt. 
Historia, jaką śledzimy jest pełna akcji, jednak trudno powiedzieć, by była to typowa dla dzisiejszego świata książka: powieść napisana została jakiś czas temu, nic więc z resztą dziwnego. W każdym razie, jeśli spodziewacie się typowej fabuły przygodówek, jaką jest zaczęcie akcji, próba wykonania zdania, wykonanie go poprawnie w niezwykle epicki, wzniosły sposób i szczęśliwe zakończenie to... cóż, tego tu nie dostaniecie. Jasne, widać elementy tego, ale to nie jest kino amerykańskie, a historia o podróży Lydii i zadaniu, które ma wykonać. Dzięki braku tak ogromnej pompy niektórzy z czytelników mogą być rozczarowani, ale myślę, że właśnie dzięki temu Szczęśliwy Powrót zdaje się być bardziej prawdziwy i realistyczny.
Co więcej rzec... to powieść, którą na prawdę warto przeczytać. Nie jest ciężka, czyta się ją szybko i lekko, a przy okazji pozwala poznać trochę tajniki XIX wiecznych morskich wojen. Zarówno nauczy nas więc czegoś, jak i zapewni rozrywkę, a to chyba najlepsze połączenie. Polecam więc ją z czystym sumieniem.

środa, 8 lipca 2015

To ja, Lucy: Magiczna Przemiana

Ulubiona książka z dzieciństwa mojej siostry? Chyba właśnie któraś z serii To ja, Lucy. O czym są? Poniżej pierwsza część z serii :D

Tytuł serii: To ja, Lucy
Tytuł: Magiczna Przemiana
Autor: Kelly McKain
Liczba stron: 153
Gatunek: literatura dziecięca

Lucy ma prawie trzynaście lat, dlatego też jest prawie nastolatką. Ma najlepszą przyjaciółkę - Julię, z którą spędza masę czasu i chce być projektantką mody. Pewnego dnia postanawia napisać dziennik i to właśnie on trafia w nasze ręce. W tej części do szkoły naszej bohaterki trafia Matylda-Jane,miła, choć nieśmiała i źle ubierająca się dziewczyna, wyglądająca jak typowa kujonka. Lucy postanawia pomóc nowej koleżance...
Książeczka napisana jest w formie dziennika, z rysunkami Lucy, jej projektami oraz wklejonymi strojami z innych zeszytów, czy czasopism. Sprawia więc dość przyjemne wrażenie i miło się ją przegląda.  Gdy po nią sięgałam byłam chyba jednak nieco za stara na tego typu książkę, przynajmniej mentalnie - za dużo już przeczytałam i uważałam przygody Lucy po prostu... za głupie. Niemniej, patrząc w perspektywy czasu, większości dziewczynek (9-12 lat) ta historia powinna przypaść do gustu: mamy miłą bohaterkę, nie dojrzałą do końca wprawdzie, ale z marzeniami, do realizacji których dąży, na dodatek z rysunkami i nieco śmiesznymi wcinkami.  Dodatkowo, Lucy niewątpliwie prowadzi takie życie, jakie sporo dziewczynek prowadzić by chciała - nie jest może idealne, bohaterka przeżywa jakieś problemy, ale ma wokół kochających ją ludzi i swoje pasje, których się nie boi. 
Jeśli szukacie książki dla młodszej siostry, czy córki, albo po prostu - dla koleżanki, to ten pierwszy tom serii To ja, Lucy może okazać się świetnym wyborem, szczególnie w przypadku dziewczynki zainteresowanej modą i kolorowym życiem :)

niedziela, 5 lipca 2015

Nad jeziorem

Czasem wybieramy się z psami nad wodę - jedne pływają chętnie, inne mniej, ale wszystkie są zadowolone z wyjazdu i tego, że mogą zmoczyć łapy, szczególnie w upalny dzień :) Oto parę ujęć z jednego z takich wyjazdów.















Uwaga: chętnych na zdjęcia z okolicy Gliwic, lub Opola, zapraszam do kontaktu, bo coraz pilniej szukam modeli. Mogę zrobić zarówno zwykły portret, zdjęcia ze zwierzętami, czy tylko zdjęcia zwierząt, otwarta też jestem na inne pomysły.

piątek, 3 lipca 2015

Nowości wydawnicze?

Ostatnio myślałam trochę nad nowościami wydawniczymi... Zauważyłam, że sporo osób, które siedzą w książkach interesują się nimi - a dla mnie zwykle było to zupełnie obojętne. I z resztą, jest dalej. Co prawda, jasne: gdy czekam na powieść ulubionego autora to interesuje się tym, co w najbliższej przyszłości od niego pojawi się na półkach księgarni, jednak poza tym... nie.

Gdy ktoś wydaje nową płytę, lub do kin wchodzi nowy film jak najbardziej rozumiem, dlaczego ludzie się tym interesują - stare nagrania po prostu bywają gorszej jakości. Na starych kasetach słychać szumy, a efekty specjalne w filmach po nastu latach wołają o pomstę do nieba, dlatego po prostu przyjemniej ogląda się, czy słucha nowe takie dzieła. To samo tyczy się na przykład gier komputerowych. Nowsze, jest przyjemniejsze w odbiorze. Ale... książki? Język starzeje się wolniej, niż innego typu obrazy, czy dźwięki - film sprzed 50 lat będzie wyglądał źle, ale powieść nie. Książka starzeje się znacznie wolniej i nie wątpię, że jest ich znacznie więcej, niż innych dzieł, bo po prostu mieliśmy więcej czasu, aby takowe stworzyć. Skoro więc możemy sięgać po tak ogromną ich ilość, skoro życia na przeczytanie ich nam nie wystarczy... dlaczego interesować się głównie świeżymi nowościami, które są na topie... przez co są znacznie droższe od tych starszych, zapomnianych, a niekoniecznie gorszych?
Okładka książki Furtka do ogrodu wspomnieńJakby nie było, o to mi właśnie chodzi - nie widzę nic złego w śledzeniu nowości, ale uważam to za zbędne, zaś ich zakup - kosztowny, gdzie można by mieć w biblioteczce nie raz dużo lepsze książki, z własną historią, za o wiele niższą cenę. Ile ja upolowałam na prawdę fajnych książek za 2-10zł! A kosztujące tyle tylko dlatego, że mają już kilka lat...

Jasne, są osoby, które czytać nowości muszą - krytycy w końcu od czegoś są :) Jednak... ja sama nie czuje i nie czułam potrzeby, aby śledzić to, co wydawnictwa akurat mają zamiar wydać. Niskie ceny zaś sprawiają, że sięgam do literatury, której w inny sposób nigdy bym nie poznała. Ostatnio na przykład, w Biedronce, za 5zł kupiłam Szczęśliwy Powrót Forestera oraz Furtkę do ogrodu wspomnień Dębskiego. Pierwsza to przygodowa klasyka, druga - science-fiction. O żadnej wcześniej nie słyszałam i w normalnej cenie - nie kupiłabym ich, bo po prostu po takie rzeczy normalnie nie sięgam. A tu, mam i nie mogę się doczekać, aż dobrze je poznam.

środa, 1 lipca 2015

Heretyk z Familioka

Heretyka z Familioka dostałam zaraz po jego premierze, wraz a autografem autorki. Jak już pisałam przy okazji recenzji Chlonka, nigdy nie lubiłam Janoscha (a to właśnie  biografia tego człowieka), ale skoro miałam w ręce tą książkę, postanowiłam się za nią zabrać, by może trochę twórczość autora zrozumieć. 

Tytuł: Heretyk z Familioka
Autor: Angela Bajorek
Liczba stron: 288
Gatunek: biografia

Janosch to postać słynąca z ironii i negatywnych uczuć w stosunku do dziennikarzy, dlatego nigdy wcześniej nie powstała jego biografia. Angeli Bajorek udało się jednak zdobyć zaufanie tego pisarza. W latach 2011-2014 prowadziła z nim korespondencje przez pocztę e-mail, zbierając informacje na jego temat, aby w końcu, w 2015, opublikować Heretyka z Familioka.
Dostajemy w ręce niebrzydkie wydanie - kolorowa okładka ze skrzydełkami robi na prawdę pozytywne wrażenie. Kartki wewnątrz nie są zbyt cienkie, mają żółty kolor, gdzieniegdzie można znaleźć czarno-białe, podpisane zdjęcia. Czcionka też na pierwszy rzut oka zdaje się być przystępna, dlatego jakby nie było, Heretyk zachęca do sięgnięcia po niego. I... nie jest to złudne wrażenie. Bajorek ma na prawdę lekki, przyjemny styl. Dzięki temu napisaną przez nią biografie czyta się szybko i przyjemnie, nawet, jeśli nie jest się zainteresowany postacią Janoscha. Wszystko jest przejrzyste, jasne, bez zbędnego komplikowania. Czytając, da się wyczuć zainteresowanie Bajorek pisarzem i widać, że ma na prawdę sporą wiedzę na jego temat. Pod tym względem więc biografia jest na prawdę godna polecenia.
Rzecz jasna, nie ma tu jakiejś spektakularnej fabuły - życie Janoscha nie jest nadzwyczaj barwne: wychowany w biednej, zabrzańskiej rodzinie, miał okropne dzieciństwo, co później próbował sobie odkupić, topiąc żale w alkoholu. Mimo to, parę zwrotów w jego życiu jak najbardziej miało miejsce, a dzięki ironicznemu charakterowi pisarza (świetnie przedstawionemu przez Bajorek) nie jest to nudna historia. 
Po Heretyka z Familioka na prawdę warto sięgnąć, szczególnie jeśli czytaliście, lub chcecie przeczytać książki Janoscha, ponieważ pozwala lepiej je zrozumieć. Oczywiście, nie jest to typowa powieść, ale w takim przypadku na prawdę świetnie się sprawdzi. Na dodatek, całkiem dobrze pozwala poznać Śląsk z okresu II Wojny Światowej, a przynajmniej - wczuć się w jego klimat, w sposób zdecydowanie przyjemniejszy, niż Cholonek. Nie żałuje, że sięgnęłam po tą książkę, a jeśli tylko biografie Wam odpowiadają, jako coś do czytania - na prawdę polecam :)
Nomida zaczarowane-szablony