poniedziałek, 19 listopada 2018

Duma i uprzedzenie: Oryginał, a film z 2005 roku


 
Książka i film – odwieczni rywale, wrogowie wręcz, zwłaszcza, jeśli spojrzymy na to, jak na to drugie dzieło patrzą często książkoholicy. Ja jednak od tej walki staram się odcinać, a o powodach dlaczego pisałam już w TYM miejscu. Dziś jednak uznałam, że ze zestawie ze sobą dwa dzieła: „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen z ekranizacją, czy też adaptacją tej powieści z 2005 roku. Dlaczego?
Po pierwsze, obydwa dzieła poznałam praktycznie w tym samym czasie, a co za tym idzie: mam na obydwa bardzo świeże spojrzenie. Po drugie, na temat dzieła Austen powstało już tyle oficjalnych recenzji, że po prostu nie czuję potrzeby, aby tworzyć na jego temat coś osobnego. Mam przy tym wrażenie, że z pomieszania recenzji z porównaniem może wyjść coś nowego.



O czym w ogóle jest ta historia?
XIX wiek. Rodzina Bennetów nie należy do najbogatszych. Nie łatwo jest wydać za mąż pięć córek, w chwili, gdy cały majątek po śmierci głowy rodziny przejdzie na odległego kuzyna. W związku z tym gdy do okolicy przeprowadza się bogaty młodzieniec, pan Bingley,  pani Bennet robi wszystko, aby wydać za niego jedną ze swoich córek. W tym czasie Elizabeth Bennet poznaje przyjaciela pana Bingley’a, pana Darcy’ego. Mężczyzna jest względem niej niezwykle nieprzyjemny. Elizabeth nawet nie domyśla się, że pan Darcy zaczyna darzyć ją uczuciem.



Film
To film w reżyserii Joe Wright’a był pierwszą „wersją” historii Jane Austen jaką poznałam. W związku z czym moje spojrzenie na historie było wtedy po prostu zupełnie świeże. Wprawdzie o „Dumie i uprzedzeniu” słyszałam już wiele, ale poza kilkoma głównymi faktami (jak to, że w tej historii występuje „super-łamacz-serc-od-pokoleń”, czyli pan Darcy) nie znałam treści tego dzieła. Dlatego sama fabuła była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem: choć obyczajowa to miała w sobie bardzo wiele uroku i drobnych zwrotów akcji, o których istnieniu nie posądzałabym tak klasycznej historii.
Jednocześnie „Duma i uprzedzenie” z 2005 roku to przepiękna muzyka i zdjęcia. Na ten film po prostu patrzy się niezwykle przyjemnie, zwłaszcza jeśli do wszystkiego dodamy przepiękną Keirę Knightley w roli głównej.
Pozytywnym zaskoczeniem była też chemia między głównymi bohaterami. Knightley i Matthew Macfadyen grający pana Darcy’ego zostali naprawdę dobrze do siebie dopasowani. Nawet, jeśli widzimy, jak bardzo się sprzeczają to po prostu nie da się nie zauważyć uczucia między nimi. Co z tego, że w tej chwili się wyzywają, skoro oglądając ich na ekranie razem i tak ma się wrażenie, że za chwilę dojdzie do pocałunku?
Z tym, że… do pocałunku w gruncie rzeczy nie dochodzi. To właśnie jest chyba najbardziej „nietypowe”, jeśli chodzi o filmy będące adaptacjami XIX-wiecznej twórczości. W zupełnie współczesnych historiach wręcz nie do pomyślenia jest, aby główni bohaterowie nie wylądowali po chwili razem w łóżku, a tutaj… ich pocałunek obserwujemy aż, uwaga! Raz. To kolejna rzecz, która – moim zdaniem – tej historii po prostu dodaje uroku.

Książka
Z prozą Jane Austen miałam już styczność – poznałam już „Rozważną i romantyczną” (pełna opinia TUTAJ) oraz „Mansfield Park (pełna opinia TUTAJ). Nim sięgnęłam po „Dumę i uprzedzenie” słyszałam jednak, że to konkretne dzieło autorki jest tym najlepszym pod każdym względem. Z tym, że… o ile uważam, że na pewno jest to książka lepsza od wcześniej przeze mnie poznanych to raczej daleka jestem od nadmiernych zachwytów.
By nie było wątpliwości: bardzo cenię sobie Jane Austen. Jej książki z „Dumą i uprzedzeniem” włącznie są niezwykle brytyjskie. Powolne i piękne, pozwalają rozkoszować się językiem, spokojnym tonem i ironicznymi szpileczkami, które autorka zgrabnie wbija swoim bohaterom, dzięki czemu jej proza nie jest sztuczna i sztywna. Z tym, że przez ostatnie dwieście lat jednak zmienił się nieco sposób przedstawiania historii i przez to osobiście nie potrafię w pełni wejść w emocje bohaterów.
Czemu? Bo Jane Austen zarówno w tej, jak i w innych swoich książkach stoi z boku bohaterów. Nie przytacza nam wszystkich szczegółów, często te istotne rozmowy podając w formie narracji (pisząc coś w stylu: … i powiedział jej o tym, jak bardzo ją kocha, mówiąc o pięknie jej oczu). Pozwala im na sporą dawkę intymności, unikając nadmiernego wchodzenia w ich głowy, czy pokazywania pikantnych szczegółów. Nie przeczę: to zdecydowanie ma swój urok. Jednak jednocześnie sprawia, że nie potrafię wgryźć się w historię tak bardzo, jakbym chciała.

Książka a film
Gdybym miała wybrać historie do której być może wrócę w tym przypadku na pewno byłby to film. Przede wszystkim przez to, że po prostu łatwiej jest spędzić dwie godziny na seansie, niż kilka-kilkanaście godzin na przeczytanie książki. Ponadto, pewnie częściowo przez kolejność, w jaką poznałam obydwa dzieła, czuje się bardziej związana emocjonalnie z ekranizacją.
Czy jednak książka, albo film jest gorsza albo lepsza? Nie wydaje mi się. To dwie różne formy przekazu i po prostu trudno jest tak dokładnie je porównać. Gdybym miała jednak wskazać kilka konkretnych „różnic” to właściwie… podałabym dwie główne rzeczy dzielące te dwa dzieła.
„Duma i uprzedzenie” w wersji filmowej to współczesny twór, który po prostu może sobie pozwolić, aby wpasować się w emocje dziś żyjącego widza. Z tego powodu Elizabeth jest bardziej wygadana, w związku z tym akcja jest szybsza i bardziej dynamiczna. Ponadto tam, gdzie Austen opisuje piękne widoki, tam film po prostu je pokaże i leci dalej. Tam, gdzie Austen opisuje drobne niuanse społeczne, tam film może nie zwrócić na to uwagi. Z tego względu z jednej strony książkowa „Duma i uprzedzenie” jest niezwykle cenna jeśli chodzi o piękny tekst i opisy ówczesnych zwyczajów, a z drugiej – gra na delikatniejszych nutach. Moim zdaniem przez to dopiero w o wiele bardziej współczesnym filmie charakterek Elizabeth może naprawdę wybrzmieć; w książce jest przytłumiony, tak, aby nie zrazić czytelnika.
Drugą kwestią jest coś, o czym z resztą już wcześniej pisałam – film ma tę niezwykłą zaletę, że do ról głównych bohaterów zostali dopasowani aktorzy, pomiędzy którymi po prostu czuć chemię. Oryginał, który raczej unika bezpośredniości, mi osobiście nie dał tyle satysfakcji z obserwacji starć tych dwóch postaci, co wersja z 2005 roku głównie dzięki nim.


Co jednak jest w tej historii niezwykłe to jej aktualność. „Duma i uprzedzenie” – niezależnie, czy mówimy o książce, czy jej kinowej wersji – to cały czas historia Kopciuszka, który poznaje swojego księcia. Wprawdzie w tym przypadku mamy do czynienia z bardzo charakternymi głównymi bohaterami (co jest tylko zaletą tej historii), ale jak najbardziej rozumiem zachwyty odbiorców (a właściwie odbiorczyń) nad panem Darcy’m. W końcu to po prostu bogaty, tajemniczy i inteligentny mężczyzna, zakochujący się w biednej młodej damie, z którą chciałaby utożsamiać się większość kobiet. Mimo że od powstania tej historii minęło ponad dwieście lat to dalej jest baśnią, pokazującą, że ludzkie pragnienie chęci posiadania drugiej osoby, z którą spędzi się całe życie w zgodzie i szczęściu dalej pozostanie niezmienne.

27 komentarzy:

  1. Książki jeszcze nei czytałam. Widziałam w Kauflandzie za 5zł ale boje się jak będzie z przekładem. Chcę sięgac po klasyki najbliższe oryginałowi, które oddają klimat ale nie spolszczają imion i nazw własnych. Film widziałam.... dawno temu ale nie pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem z tych, którzy nie czytali, ani nie oglądali Dumy i Uprzedzenia i raczej nieprędko sięgnę :) Chociaż widziałam, że mama ma na półce :D
    Kasikowykurz

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako fanka Jane Austen i serialowej ekranizacji "Dumy i uprzedzenia" z 1995 roku bodajże, nie jestem zachwycona tym filmem. W swojej opinii zwróciłaś uwagę na to, że w wersja filmowa jest bardziej dopasowana do współczesnego odbiorcy, a więc np. Elizabeth jest bardziej wygadana i współczesna, a akcja szybsza. I właśnie to mi nie odpowiada ;). Nie podoba mi się również Keira jako Elizabeth, jest zbyt bezczelna, za mało XIX-wieczna ;). A odtwórca pan Darcy'ego zbyt ponury i chyba przesadził trochę z tą swoją dumą ;). Ty widzisz chemię między bohaterami, a ja właśnie jej nie widzę... Nie wiem, może jestem uprzedzona do tego filmu ;)
    Lubię powieści Jane Austen za tę ich nieśpieszność, taką staroświeckość, to, że ten cały romans nie jest taki dosadny i bezpośredni... Wydaje mi się, że w zalewie ultraszybkich romansów, gdzie przy pierwszym spotkaniu już mamy pocałunki, a przy następnych wspólne łóżko, powieści tej autorki są uroczo starodawne i zarazem mogą być odskocznią od współczesności ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - ja w historiach Austen nie potrafię "utonąć". Traktuje je zawsze z dystansem. Są ładne, wartościowe i naprawdę pięknie napisane, ale po prostu mnie nie wciągają na tyle, by móc podchodzić do tych historii emocjonalne. Jak najbardziej Twój punkt widzenia rozumiem, tylko po prostu mnie w tym przypadku bardziej "kupuje" jednak film. Może też dlatego, że ja w ekranizacjach nie szukam przełożenia historii 1:1, nie mam nic przeciwko pewnym uwspółcześnianiom, które sprawią, że dzieło będzie obecnie bardziej przystępne, przyjemniejsze w odbiorze. Jasne, że filmowa Elizabeth w XIX-wieku nie miałaby racji bytu, ale to w końcu nie dokument historyczny. :D Ja tą chemię widzę choćby w tej scenie w deszczu, w której w "normalnym" filmie bohaterowie od razu zaczęliby się całować i wylądowaliby w łóżku. Ale... no nie tutaj.
      W ogóle romanse współczesne to często żart. Dałabym sporo za taki, który byłby napisany dzisiaj, ale akcja rozwijałaby się powoli, miłość nie byłaby tematem powtarzającym się w kółko i w kółko (postacie poboczne by się przydały), a ramo uczucie miałoby czas, aby dojrzeć. Niestety, chyba jeszcze na taki nie trafiłam.

      Usuń
    2. Rozumiem też Twój punkt widzenia, bo każdy inaczej odbiera książki, filmy i w ogóle różne dzieła. Ja właśnie jestem z tych, którzy lubią jak film jest ekranizacją, a nie adaptacją, czyli jednak jest bardzo zgodny z oryginałem ;). Dlatego mnie raziły niektóre rzeczy. Ale ogólnie jak dla mnie ten film nie jest zły, jest całkiem przyjemny do oglądania, tylko jakby bez porównywania do książki ;).

      Co do romansów współczesnych to się z Tobą zgadzam. Brakuje takich spokojnych historii, z nieśpiesznym romansem, w których by się też działo coś oprócz rozwijającego się związku ;).

      Usuń
  4. Nie czytałam, ani nie oglądałam, ale być może film nadrobię :)
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam, że sięgając po tę książkę miałam podobne zaskoczenie jak Ty z filmem, zdawałam sobie sprawę o czym ta historia jest, ale zupełnie nie spodziewałam się tych pomniejszych wątków, sądziłam, że znajdę tutaj tylko jeden główny, miłosny, oczywiście zaliczam to na plus. :P Książka bardzo mi się spodobała, prawdę mówiąc jest jedną z lepszych jakie udało mi się przeczytać w tym roku, ale na film jeszcze się nie skusiłam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Polecam poczytanie w oryginale. Tak, przyznaję, że kiedyś czytałem, chociaż jestem facetem. Ale to nie jest nachalny romans, a angielszczyzna piękna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś się zabiorę. W ogóle, muszę zacząć czytać po angielsku. I jasne, przecież czytanie klasyki literatury to żaden wstyd. Z resztą, gdy kobieta czyta "męską" prozę to raczej nikt jej palcami nie wytyka. W drugą stronę powinno być tak samo.

      Usuń
    2. W sumie, nie wiem, czy jest taka typowa "męska proza". Jest chłopięca, czyli Winnetou i tym podobne, co częściej raczej chłopcy czytają. Ale taka proza, przeznaczona raczej dla dojrzałych mężczyzn? Prawdę mówiąc, nie kojarzę.
      A z klasyki, zaskoczyła mnie pozytywnie "Dziwne losy Jane Eyre". Czytałem też po angielsku, zarówno fakt, że jednak romans, ale w odbiorze mimo wszystko przyjemny, jak i angielski do zrozumienia dla współczesnego czytelnika.

      Usuń
    3. Może nie ma takiej okrzykniętej jako zupełnie męska, ale np. hard SF jest uznawane za raczej męskie. Poza tym mamy sporo książek z bardzo ostrym, wulgarnym językiem, z typowo "męskim" opisem kobiecego ciała itd. A to właściwie zaprzeczenie literatury kobiecej.
      Ja na razie mam "uraz" do książek po angielsku po próbie przeczytania Pratchetta. Kiedyś się pewnie za coś zabiorę no. XD Tylko "kiedyś" w tym przypadku trwa już dwa lata.

      Usuń
    4. Pratchett to faktycznie kiepski wybór :P. Sam próbuje sobie przypomnieć, od czego w zasadzie zaczynałem. Nie jestem pewien, ale pamiętam, na przykład, że ostatni tom "Pieśni lodu i ognia", był jednym z tych, które się czytało dobrze, na wczesnym etapie, angielski Martina jest znośny nawet dla mało wprawnego czytelnika.
      No i, jeszcze jedno, ale musiałabyś przezwyciężyć mniejszy uraz :P . Harry Potter bardzo dobrze się czyta po angielsku, nawet przez początkujących. Tobie pomogłoby jeszcze dodatkowo, że znasz go całkiem nieźle.
      Hard s-f może faktycznie uchodzić za raczej męskie

      Usuń
    5. Ale dzięki za inspirację, poszukam jakiejś pani, która coś tworzyła w tym gatunku, z czystej ciekawości (oprócz Becky Chambers)

      Usuń
    6. Meh, mi się nawet nie chce po raz kolejny Pottera czytać. Znam praktycznie na pamięć i bardzo żałuję. ;P

      Usuń
    7. A w sumie Martin w oryginale to niezły pomysł - dwa tomy znam, ale by sięgnąć po trzeci muszę powtórzyć poprzednie. Ale najpierw ten "gruby ćwok" musi napisać kolejne tomy, bo znów zapomnę o co chodziło. XD

      Usuń
    8. Właśnie zbieram się, by zamówić nową ksiązkę tego ćwoka :P Tak myślałem, że Potter kiepsko... To spróbuj Wyspę Skarbów. Też była spoko na początek

      Usuń
    9. "Ogień i krew" pewnie do mnie trafi mimo wszystko dość szybko, bo mam w domu wielkiego fana.

      Usuń
  7. Powinnam obejrzeć,choć ostatnio jestem bardzo wkręcona w seriale kryminalne. Na tapecie jest obecnie Sposób na morderstwo. :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Książka "Duma i uprzedzenie" już od dawien dawna leży na półce, czekając na swoją kolej. Wiedziałam, że muszę ją przeczytać, ale jakoś nie mogłam się do tego zabrać. Dopiero, gdy zobaczyłam ją na spisie lektur do egzaminu w styczniu stwierdziłam, że muszę i koniec. Sięgnęłam po nią kilka dni temu, ale nie miałam zbyt wiele czasu, więc nie przeczytałam zbyt wiele. Czytają Twoją opinię trochę się zasmuciłam tym, że historia ta obdarta jest z tych emocji, dla których czytamy romanse, ale mimo to przeczytam ją, skoro mam poważny pretekst :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meh, no to jest po brytyjsku spokojne po prostu. :P Emocje w książce są, tylko takie... wytłumione. To nie jest współczesny romans, w którym autorka skupia się właściwie tylko na opisach przystojności męskiego bohatera oraz uczuć, jakie żywi młoda pannica.

      Usuń
  9. Osobiście nie czuję się tym zainteresowana, a jedyną rzeczą, która mnie w niej interesuje to właśnie ten pan Darcy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz, że w sumie ten bohater to "połowa" tej książki/filmu? ;P

      Usuń
  10. Uwielbiam sposób pisania Austen :) Do mnie akurat takie "wytłumienie" emocji bardzo przemawia, nie lubię, gdy są one podane wprost. No i cały ten XIXwieczny światek, z jego niuansami.
    Nie jestem fanką tego filmu, owszem, warto obejrzeć, ale książka jest dla mnie o wiele bardziej interesująca. i w ogóle nie podoba mi się ten aktor, co grał pana Darcy'ego xD Jak już, to wolę ten serial z 1995 r.

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony