W
PRLu na scenie muzycznej królowały cztery festiwale. Dwa z nich – kołobrzeski i
zielonogórski – zaczęły odchodzić w niepamięć. Bartosz Żurawkiecki próbuje
dotrzeć do uczestników tych imprez i przeanalizować ich historię.
Tytuł: Festiwale
Wyklęte
Autor: Bartosz
Żurawiecki
Liczba
stron: 400
Gatunek: reportaż
Wydanie: Krytyka
Polityczna, 2019
|
Ostatnio
odczuwam dość duże braki w mojej wiedzy, jeśli chodzi o ogólną, powszechną,
polską kulturę. Nie oszukujmy się – nie jestem szczególnie zainteresowana naszą
sceną muzyczną, brakuje mi też wiedzy z dziedzin sztuk plastycznych i
teatralnych. „Festiwale wyklęte” Żurawieckiego potraktowałam więc jako
możliwość rozwinięcia swojej świadomości, połączone z poznaniem jakiegoś
reportażu. Nie czytam ich często, ale choćby przez wzgląd na moje wykształcenie
czasem „wypadałoby”, abym po jakiś sięgnęła. Oceniam więc tę książkę jako
kompletny, muzyczny laik – wydaje mi się, że to warto zaakcentować na samym
początku.
Jako,
że z Krytyką Polityczną nie miałam jeszcze nic wspólnego to byłam naprawdę mile
zaskoczona tym, jak „Festiwale wyklęte” zostały wydane. Może nie mają twardej
oprawy, ale grafika okładki dobrze oddaje ducha książki, a wewnątrz znajdziemy
naprawdę wiele adekwatnych zdjęć, które już same w sobie są w moim odczuciu
całkiem cenne. Zebranie fotografii ze starych czasopism wymaga w końcu sporo
pracy.
Sam
reportaż Żurawieckiego ma zaś całkiem sensowną konstrukcję. Autor przedstawia
nam obydwa festiwale, a następnie powoli wędrujemy razem z nim przez kolejne
ich odsłony. Jednocześnie w samej narracji Żurawiecki sam od siebie przedstawia
nam głównie suche fakty (czasem w jasny sposób dodając swoje zdanie na dany
temat, dzięki czemu tekst wypada naturalniej). Komentarz i ubarwianie
rzeczywistości zostawia zaś świadkom imprezy. Uczestnikom, muzykom,
organizatorom. Daje nam poznać ich zdanie i ich perspektywę, a to w moim
odczuciu przy takim – jakby nie patrzeć – historycznym zadaniu jest bardzo
istotne. Ponadto dzięki temu naprawdę widać ilość pracy włożoną w stworzenie
tej książki.
Poza
zdjęciami i komentarzem świadków dostajemy też często fragmenty piosenek, w
wielu przypadkach już zapomnianych przez młode pokolenie. Nic dziwnego:
większość z nich przesycona jest ówczesną propagandą i raczej nikt ich dziś
śpiewać już nie będzie. To też był zdecydowanie sympatyczny element „Festiwalów
wyklętych”.
Jak
to jednak w przypadku tego typu dzieł bywa, człowiek bez wiedzy na dany temat
może się z czasem znudzić i tak też było w moim przypadku. Chociaż poznanie
polskiego świata muzyki z lat 70. czy 80. było całkiem fascynujące na samym
początku to „Festiwale wyklęte” są trochę kronikarską robotą. Ilość nazwisk,
czy dat prędko zaczęła mnie nieco przytłaczać i przyłapywałam się na tym, że
wodzę wzrokiem za tekstem, tylko po to, by wyłapać dziwactwa naszego starego
systemu, czy ciekawostki związane z życiem w tamtych czasach. To, kto
występował, kiedy i gdzie przy takiej ilości informacji najzwyczajniej w
świecie przestawało mnie interesować.
Absolutnie
nie oznacza to jednak, że „Festiwale wyklęte” są książką złą. Autor pisze o
temacie stosunkowo lekko, bez nadmiernego patetyzmu, ze swobodą opowiadając nam
historię festiwali. Poza tym osobiście czuję, że od lektury dostałam to, czego
chciałam. Czegoś się jednak dowiedziałam, a jeśli będę chciała sobie
przypomnieć, czy znaleźć jakieś fakty, nic nie stoi na przeszkodzie, by do tej
lektury wrócić. Reportaż Bartosza Żurawieckiego nie jest więc, jak każda
książka, lekturą dla każdego, ale wydaje mi się, że osoby zainteresowane
tematyką muzyki i PRLu powinny w niej odnaleźć coś dla siebie. Żałuję jedynie,
że nie jestem w stanie ocenić samych faktów przedstawionych w „Festiwalach
wyklętych” pod kątem merytorycznym. Niestety, na to w tej chwili brakuje mi
wiedzy.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.