niedziela, 22 maja 2022

Pies musi wystrzelić: największy grafoman polskiej fantastyki?

Adam Hollanek to niezwykle ważna dla polskiej fantastyki postać. Gdy w latach 80. powstawało pierwsze pismo o tej literaturze, pojawił się problem z wyborem naczelnego. Propozycji było kilka, jednak ekipa zakładająca gazetę wciąż słyszała odmowy. Dopiero na Adama Hollanka – pochodzącego ze Lwowa weterana II wojny światowej – zgodził się ówczesny rząd. Uchodził on za człowieka bojącego się władzy i cenzury. Był starszy od pozostałych członków redakcji, ale szczerze kochał fantastykę i bardzo chciał ją tworzyć. Niestety, brakowało mu talentu, a przynajmniej tak do tej pory słyszałam i czytałam, badając temat. W końcu postanowiłam sprawdzić: czy ten bądź co bądź ważny dla polskiej kultury redaktor naprawdę nie był najlepszy w pisaniu?

Pies musi wystrzelić
Adam Hollanek
wyd. Świat Książki, 2009 

Sięgnęłam więc po wybór opowiadań, zebrany przez jego córkę i okazało się, że… jest gorzej, niż przypuszczałam.

„Pies musi wystrzelić” to dwadzieścia tekstów, z których zaledwie pojedyncze są fantastyką. Większość z nich zawiera bardzo zbliżone do siebie elementy. Narracja jest pierwszoosobowa. Główny bohater to mężczyzna, który ma coś wspólnego z wojną. Wiele tekstów rozpoczyna się od zbliżenia seksualnego z kobietą, bądź jej opiewania, a jeśli nie to bohaterka i tak się pojawia. Teksty pisane są językiem niezbyt przystępnym, chyba stylizowanym na połączenie mowy potocznej z poetyckością. Ponadto autor nie szczędzi prób górnolotnego wodolejstwa, z którego generalnie nic nie wynika.

Tak, to zdecydowanie nie są dobre teksty. Jeśli miałabym wskazać przykład grafomaństwa, to ten zbiór jest w moim odczuciu jego idealnym przykładem.

Najsmutniejsze jest chyba to, że z tych tekstów wyłania mi się obraz autora. Człowieka romantycznego i właściwie na oko dobrego, tylko po prostu mającego sporo nieprzepracowanych problemów. Podejrzewam, że wojna i wygnanie z ukochanego, rodzinnego miasta nie były dla niego łatwe i to odbija się w jego opowiadaniach. Wyglądają one tak, jakby były po prostu jakąś formą terapii. Dziś Hollanek mógłby wybrać się do psychologa albo psychiatry, wówczas na pewno takie opcje były znacznie bardziej ograniczone. Kto wie, może cierpiał na PTSD? Nie zdziwiłabym się, chociaż wiem i o nim, i o samej psychologii zbyt mało, by nawet głębiej snuć takie tezy.

Czuję, że nie mam nawet do końca po co głębiej analizować tekstów Hollanka. Dla mnie, jako czytelnika, były po prostu przeraźliwie nudne, a przy okazji niezbyt smaczne. Zawsze zaskakuje mnie to, jak dużo bardziej przyjemne w odbiorze potrafią być współczesne opisy seksualności, niż te królujące w starszej fantastyce. Coś w tamtych czasach było takiego, że nasi rodzimi twórcy po prostu MUSIELI opisać jakąś nagą, piękną panią, która na przykład zostawia swojego ukochanego, a następnie powraca po dwudziestu latach i chce z nim znów być.

„Pies musi wystrzelić” traktuje raczej jako książkę, którą chciałam/musiałam poznać. By poznać lepiej Hollanka, by zrozumieć, o kim ci wszyscy polscy fantaści mówili. I jeśli będę musiała, na pewno jeszcze jakąś jego książkę sobie sprawdzę. Ale nie powiem, abym pisała to z przyjemnością. To nie były dobre teksty, tak po prostu. Dlatego polecam tylko osobom, które z jakichś powodów chcą poznać bliżej autora, czy to w ramach jakiejś pracy naukowej, badań albo eksperymentu. To jednak nie jest ani dobra rozrywka, ani dobra literatura.




7 komentarzy:

  1. A wiesz, że to najlepsza książka Hollanka? :D Jedyne co mu się chwali: nie męczył czytelników Fantastyki swoimi wypocinami (beletrystyką, bo wstępniaki były) - w Fantastyce, a właściwie Nowej Fantastyce opublikowano mu tylko dwa opka (właśnie z tego zbioru, który omawiasz), ale to już za czasów naczelnego Parowskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, czyli dobrze wybrałam, a i tak wyszło źle xD On chyba zdawał sobie trochę sprawę z tego, że nie bardzo potrafi w pisanie. Zresztą, naczelnym został wcale nie dlatego, że ekipa chciała, by był naczelnym, tylko nikomu innemu władze nie pozwoliły, więc nie wiem, czy czuł się w pełni lubiany.

      Usuń
    2. Dobry redaktor i dobry pisarz, to dwie różne bajki (owszem, można być dobrym w jednym i drugim, ale wcale nie trzeba). A redaktor i redaktor naczelny, to też dwie różne bajki.

      Usuń
    3. Nie trzeba, ale wydaje mi się, że jego artykuły czy nawet wstępy też nie były jakoś szczególnie błyskotliwe. No on jednak miał tym chaosem przede wszystkim zarządzać, ale kurde, czuć, że jednak ten człowiek chciał pisać. XD

      Usuń
  2. Sprzeciw. "Katastrofa na >>Słońcu Antarktydy<<" była niezgorsza jak na czas, w którym powstała, a "Skórę jaszczurczą" (choć to nie fantastyka) czyta się lepiej niż niejedną wypocinę o wydumanych królestwach i papierowych pajacach, żrących się o władzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Ci się podobały bardziej, niż mi, to dobrze. ;) Przynajmniej nie męczyły aż tak jak mnie.

      Usuń
  3. Nie miałam jeszcze okazji przeczytać ale z ciekawością zerknę.

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony