czwartek, 2 sierpnia 2018

Dżozef: Pierwszy raz z realizmem magicznym


Grzegorz trafia do szpitala. Przebywa w sali wraz z trójką innych pacjentów. Jeden z nich, Czwarty, zaczyna podawać się za Josepha Conrada i opowiada historię kilkuletniego Stasia, który z drewna tworzy figurkę kozła.

Tytuł: Dżozef
Autor: Jakub Małecki
Liczba stron: 320
Gatunek: realizm magiczny
Wydanie: SQN, Kraków 2018
Są autorzy, o których nie słyszałam praktycznie słowa krytyki. Do takich niewątpliwie zalicza się Jakub Małecki: nie pamiętam, bym choć raz przeczytała, lub usłyszała opinię kogoś, kto otwarcie by go krytykował. Gdy nadarzyła się okazja, sięgnęłam więc po jego „Dżozefa”, z jednej strony nie spodziewając się niczego konkretnego (unikałam nawet czytania opisu z tyłu okładki), z drugiej mając dość wysokie oczekiwania. Muszę przyznać, że twórczość tego autora mnie nie zawiodła, chociaż książki pokroju tej konkretnej nie są literaturą, którą mam ochotę czytać na co dzień. Czemu?
„Dżozef” to powieść, która była dla mnie pierwszym tak bliskim spotkaniem z realizmem magicznym dokonanym z własnej woli. Moja relacja z tym konkretnym gatunkiem nie należy do prostych: nie wiem o nim zbyt wiele i jednocześnie wzbudza we mnie pewien dyskomfort. Często zawiera dużą ilość absurdu i sytuacji, których nie do końca da się wytłumaczyć, a to jest dla mnie źródłem niepokoju. Niemniej, Małecki tak zgrabnie połączył wątki w „Dżozefie” i dodał do tej lektury tyle ciepłej, przyjemnej polskości, że czas spędzony z nią upłynął mi naprawdę szybko oraz całkiem sympatycznie.
Całkiem – bo tak czy siak odrobinę tego dyskomfortu jednak odczuwałam. Nie zmienia to jednak faktu, że styl autora jest naprawdę dobrze wyważony, dzięki czemu z jednej strony tekst bardzo szybko się czyta, a z drugiej nie ma się wrażenia, że to jedynie puste słowa, absolutnie nic nie wnoszące do naszego życia. Na dodatek Małecki bardzo dobrze prowadzi dwa istotne dla linii fabularnej wątki, które wzajemnie przeplatają się i łączą, tworząc ostatecznie jednolitą historię.
Czytając o „Dżozefie” w sieci już po jej lekturze, wyczytałam, że wiele osób w tej historii widzi „powieść dresiarską”. Ja osobiście nie do końca potrafię się z tym stwierdzeniem zgodzić. Owszem, główny bohater, Grzegorz, jest przedstawiany jako „dres”, jednak to nie jest istota historii. Ta postać to tylko narrator całej historii, który przez większość czasu obserwuje dziejące się wokół niego dziwy: ci, którzy szukają w tej książce z żółtą okładką kibolskich bójek i dyskusji spod monopolowego raczej tego w niej nie znajdą.
Ta powieść Małeckiego mocno nawiązuje do twórczości Josepha Conrada. Przyznaje się bez bicia: nie znam za dobrze tego autora. „Jądro ciemności” czytałam co najwyżej we fragmentach i absolutnie nie byłam nim zainteresowana, po inne tytuły nie próbowałam sięgać. Mimo to tak czy siak wyczułam duży szacunek autora do tego twórcy, jednocześnie nie mając wrażenia, że nie rozumiem tej opowieści. Dlatego mam wrażenie, że z jednej strony osoby lubiące Conrada będą dobrze się bawić, wyszukując nawiązania do jego historii (których ja oczywiście zapewne nie wyłapałam), a osoby, które go nie znają, po prostu zwrócą uwagę na inne szczegóły tej historii.
Zdecydowaną zaletą „Dżozefa” jest fakt, że to powieść, która pozwala czytelnikowi na pewną swobodę interpretacji: nie każdy szczegół mamy tu podany na tacy, nie wszystkiego możemy być pewni. To zdecydowanie lektura, która może zmusić nas do przemyśleń, choć muszę dodać, że jedno z „podsumowań”, które na końcu wysnuwa narrator wydało mi się nieco naciągane w kontekście całej historii. Nie będę go tutaj jednak przytaczać, bo po prostu musiałabym przytoczyć za dużo treści samej lektury.
„Dżozef” był lekturą nieco inną niż te, które czytam zazwyczaj, ale chyba taka odskocznia była mi naprawdę potrzebna. Cieszę się, że miałam okazję poznać kolejnego dobrego polskiego autora: niewątpliwie polecę tę lekturę jeszcze niejednej osobie, a sama pewnie za jakiś czas sprawdzę inne dzieła Małeckiego.

* * *

Trzeba przecież do tego nie lada jajec, żeby rzucić tak drugą osobę, z którą się tyle przeżyło. Wspólne doznania, przygody i wspaniałe chwile oblepiają człowieka jak taki słodki lep, coś miłego w dotyku, a jednocześnie cholernie zdradliwego, bo ani się człowiek zorientuje, a ten lep prowadzi przed ołtarz, do żłobka i życie bez sensu. Czasem dochodzi do tego miłość, i tym szczęściarzom zazdroszczę. Dużo częściej jednak, tak mi się przynajmniej wydaje, nie jest to miłość, ale ten zwyczajny słodki lep.
Fragment „Dżozefa” Jakuba Małeckiego



Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl

10 komentarzy:

  1. Znam Roberta Małeckiego, ciekawe czy mają ze sobą coś wspólnoego? Interesująca ksiązka i dość oryginalna okładka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że nie, ale to tylko zgadywanie. A okładka ciekawa, ale chyba wolę stare wydanie: tam po prostu jest zdjęcie kozy. XD

      Usuń
  2. Czytałam już książki tego autora, więc pewnie i tę przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też będę testowała tę powieść, bo ma do mnie trafić, ale ja natomiast nie nastawiam się wcale, bo to nie mój gatunek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy, może też się zaskoczysz. :) W końcu mimo wszystko Małecki jest fantastą.

      Usuń
  4. Wydaje się bardzo intrygująca, ale nie jestem pewna czy to lektura dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tez nie czytałam wcześniej nic tego autora, wiec chyba powinnam to zmienić, chociaż nie jestem pewna, czy to gatunek, w którym dobrze się odnajdę. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie czytałam nic tego autora, a słyszałam już mnóstwo dobrych opinii. Ciągle w ręce wpadają mi nowe pozycje i stale cierpię na niedoczas:) Tą książkę chyba wepchnę jednak gdzieś na szczyt, bo wydaje mi się, że to kawał dobrej literatury i chcę się z nią zapoznać.
    Pozdrawiam, Justyna z http://livingbooksx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna recenzja :) Jeśli wolno mi coś zasugerować, to wierzę, że nie warto rezygnować ze "znajomości" z Jakubem Małeckim. Moim zdaniem, kolejne jego powieści - "Dygot" czy "Rdza", mają w sobie może mniej elementów odrealnienia, niemniej pozornie prosta forma i równie pozorna banalność treści posiadają niezwykła moc przyciągania i utożsamiania się z bohaterami. To tak bardzo subiektywnie... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zdecydowanie z tej znajomości nie rezygnuje. ;p Prawdopodobnie wkrótce będę miała kolejną jego książkę u siebie.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony