wtorek, 22 stycznia 2019

Death note (2017): Dużo spoilerów, dużo narzekań. W skrócie – to zły film


Light Turner (Nat Wolff) staje się strażnikiem Notatnika Śmierci, zeszytu pozwalającego na uśmiercanie osób po wpisaniu do niego ich nazwiska. Nastolatek zaczyna zabijać przestępców. Policja próbuje odkryć, kto stoi za tajemniczymi śmierciami, gdy do akcji wkracza L (Lakeith Stanfield) – genialny detektyw.



Nie znam wielu anime. Nie dlatego, że ich nie lubię – raczej po prostu nie mam na nie czasu. Nie zmienia to faktu, że „Death note” to jedna z niewielu historii, które naprawdę na długo zapadły mi w pamięć i ciągle gdzieś mi towarzyszą: ta dość stara już animacja niewątpliwie należy do moich ulubionych, dlatego gdy dowiedziałam się, że ma wyjść filmowa wersja tej historii byłam jej niezwykle ciekawa. A potem, po premierze, zaczęły sypać się negatywne opinie. Uznałam więc, że chyba nie ma sensu zabierać się za netflixowego „Death Note’a”. Po czasie jednak złamałam się w tym postanowieniu i… och, jak bardzo tego żałuję.
„Death note” (2017)
reż. Adam Wingard
horror, dark fantasy
Zacznijmy może jednak najpierw od wyjaśnienia sobie pewnej kwestii. Nie uważam, że adaptacja/ekranizacja ma oddawać dokładnie pierwowzór. Każdy twórca ma prawo zrobić sobie z danym dziełem co tylko chce i jak tylko chce. Grunt, by takowe samodzielnie potrafiło się obronić: przedstawiało dobrą historie, skłaniało do refleksji, czy choćby stanowiło przyjemną rozrywkę. A filmowy „Death note” z 2017 to po prostu… naprawdę zły film. [SPOILERY z mangi, anime oraz filmu – jeśli ich nie chcesz, przejdź do ostatniego akapitu]
Co sprawia, że oryginalny „Death note” działa? Właściwie… wiele elementów, bo to po prostu dobrej jakości dzieło. Ale zacznijmy może najpierw od samych głównych bohaterów. Oryginalny Light to chłopak, który właśnie kończy liceum. Jest bardzo inteligentny, pewny siebie i elegancki. Trochę znudzony życiem – bo po prostu wszystko przychodzi mu bardzo łatwo – ale jednocześnie lubiany, z bardzo silnym kręgosłupem moralnym. A kim jest Light z wersji z 2017? 16-letni Luzer, który odrabia za innych zadanie domowe, kompletnie niestabilny psychicznie, z moralnością o której nie możemy powiedzieć absolutnie nic. Filmowy L wypada nieco lepiej: mniej więcej do połowy filmu faktycznie jest tym dziwnym geniuszem, który chce rozwiązać sprawę, choć ma kilka dziwnych wpadek (np. wychodząc przed tłum w golfie, bez podawania swojego imienia potrafił wywnioskować, że morderca do zabójstwa potrzebuje twarzy i imienia właśnie). Gdy jednak w połowie „Death note’a” dzieje się pewien… kompletnie bezsensowny plot twist (biorąc pod uwagę, jak wiele lepszych rozwiązań było w oryginale) z chłodnego introwertyka zmienia się w impulsywnego agresora. Naprawdę? Przepraszam, ale to nie jest „mój” L.
Postacie drugoplanowe również wypadają nie najlepiej, jeśli porównamy je do oryginału. Ryuk (Wiliem Dafoe), czyli shinigami to w animowanym serialu znudzony życiem bożek śmierci, który nie jest ani dobry, ani zły: jest wprawdzie postacią, która sprawiła, że całe domino związane z zabójstwami Lighta ruszyło, ale poza tym raczej trzyma się z boku, je jabłka i rzuca śmiesznymi tekstami. W tym przypadku zrobiono z niego czarny charakter, który w absurdalny, „straszny” sposób zachęca naszego niestabilnego nastolatka do robienia złych rzeczy. A Misa Misa, czy raczej Mia (Margeret Qualley)? Cóż, to właściwie intrygantka, często bardziej niestabilna od Lighta, której ani nie da się szczególnie lubić, ani która nie robi niczego nadzwyczajnego. Po prostu.
Filmowy „Death Note” nie zawiera jednak nie tylko znanych z oryginału postaci, rywalizacji pomiędzy dwójką geniuszy, czy śmiesznych wtrąceń Ryuka (który i tak w tej produkcji wypada nieźle), ale nie porusza też tematyki moralności: ot, zabijamy, bo fajnie, a im bardziej krwawo – tym lepiej. Film jednak nie idzie jednak w stronę gore aż tak bardzo, by widz w pełni to „kupił”. Ponadto często twórcy w kompletnie bezsensowny sposób zmieniają niektóre elementy, które w oryginale świetnie działały i mogłyby działać także tutaj. Przykład? Oczywiście! W oryginale Ryuk upuszcza notes, bo… mu się nudzi. Miał dwa. Jeden upuścił, by zobaczyć, co się stanie, po czym chodził przyczepiony do Lighta z czystej ciekawości – bogowie śmierci po prostu nie mają za dużo do roboty. W przypadku filmu z 2017 zeszycik ma „strażnika” do którego przyczepiony jest shinigami, bo… bo tak.
Czy jednak ta odsłona „Death note” ma szansę się podobać? Tak, ale tylko pod warunkiem, że widz nie należy do wymagających. Twórcy z naprawdę głębokiej historii zrobili niskiej klasy, niestraszny horror o młodzieży i dla młodzieży. Relacje między postaciami rodzą się nienaturalnie szybko, z wyborami bohaterów zgodzić się chyba mogą często tylko młodzi ludzie (jeśli w ogóle ktoś jest w stanie im przytaknąć) i to samo dotyczy utożsamiania się z nimi. Nie zdziwię się więc, jeśli nastoletnia osoba powie mi, że to jest absolutnie świetny film, ale jednocześnie po prostu nie będę w stanie się w tym zgodzić.
Naprawdę nie wiem, co autorzy w tym przypadku mieli na myśli. Mając tak dobry materiał źródłowy naprawdę nie trzeba było wiele, by zrobić także niezły film. Wystarczyło wyciąć z oryginału najważniejsze fragmenty, albo nawet – wymyślić własną historie, zostawiając tylko główny motyw oraz głównych bohaterów bez których „Death note” raczej nie jest w stanie funkcjonować. Być może ktoś uznał, że młody widz, do którego kierują serial nie powinien nawet myśleć o dołączeniu do Lighta (bo w oryginale ten ma naprawdę niezłe argumenty związane z tym, co robi)? Może Ryuk wydał się im zbyt sympatyczny jak na postać niosącą śmierć? Trudno mi powiedzieć. W każdym razie, jeśli chcecie obejrzeć, albo przeczytać coś dobrego polecam oryginał. „Death note” produkcji Netflixa to po prostu niezła strata czasu.

12 komentarzy:

  1. 100% poparcia. Wyobraź sobie, że anime nie oglądałem wcześniej (serio, tego akurat nie, nie pytaj... :D) a i tak z samych strzępków informacji, jakichś memów, które w życiu obejrzałem i opowieści znajomych, którzy anime oglądali zebrałem do kupy jako taki obraz oryginału. No i się okazało, że film jest raczej kiepski. Nawet jako po prostu film, dla człowieka, który z oryginałem nie miał wcześniej nic wspólnego. Tak jak napisałaś – horror dla młodzieży o młodzieży.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten film był zły, bardzo zły! też nie mam nic przeciwko, gdy adaptacja idzie we własną stronę, o ile ma to swój sens i mam parę takich adaptacji, które kocham, mimo, że kompletnie rozmijają się z książką. Ale death note? Nie, nie, nie, nie. I sorry, ale wpychanie na siłę wszędzie czarnych nie przejdzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolor skóry akurat w tym przypadku nie jest istotny. W przypadku tej postaci kluczem jest jej umysł, nie wygląd.

      Usuń
  3. Wersja amerykańska kompletnie nie przypadła mi do gustu :c
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam żadnej wersji tego filmu i poznać nie zamierzam, co chyba cię nie dziwi. Ogółem nie lubię horrorów, nie są dla mnie straszne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie dziwi, ale trochę szkoda, bo oryginał to jest coś. :P Ach, oryginalne anime to w żadnym razie nie jest horror: raczej takie low fantasy (jedyny element fantastyczny to ten notes i shinigami)/thriller. Tu twórcy nie mam pojęcia, co chcieli osiągnąć, serio.

      Usuń
  5. Podobnie jak KittyAilla nie znam tego filmu i nie poznam. Nie lubię tego gatunku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gatunek w tym przypadku to najmniejszy problem tego filmu.

      Usuń
    2. Ale również ma znaczenie w wyborze filmu do obejrzenia ;)

      Usuń
  6. Eh, masz rację. Ja oglądałam anime kilka lat temu i byłam zachwycona. A film... no cóż zawiera wszystko złe o czym piszesz. Ja też nie kupiłam tej produkcji i na pewno do niej nigdy nie wrócę, w porównaniu do anime :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Death Note, to jedno z dwóch anime, które obejrzałam w całości, a które bardzo mi się spodobało. Kiedy usłyszałam o filmie, też zechciałam go obejrzeć, ale do teraz tego nie zrobiłam i mój zapał stale maleje zamiast rosnąć, jedynie ciekawi mnie czy serio jest taki zły. :P Może przynajmniej jedną osobę zachęcił do zapoznania się z oryginałem..., a to już plus. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Film niestety nie dorównuje oryginałowi.

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony