wtorek, 14 lipca 2020

Cyrk ze zwierzętami czy bez? - nie czytam, więc piszę


Czytanie w ostatnim czasie znów „nie idzie” mi tak jak powinno, a że to mnie do bloga zwykle motywuje to nic dziwnego, że zaczęło się tu pojawiać mniej treści. Niemniej, na pewno wkrótce coś się w tym temacie „ruszy”, a w międzyczasie uznałam, że mogę napisać przecież o czymś innym, skoro o książkach i kulturze jako takiej po prostu nie mam ochoty.

Mam wrażenie, że ostatnio Internet wrze – czy to z powodu wyborów, czy to z powodu tego, co ostatnio miało miejsce w „Nowej Fantastyce”. Wrze też z powodu dram związanych z zagranicznymi influencami oraz z powodu obławy na pumę. O polityce czy opowiadaniu Komudy nie mam zamiaru jednak pisać. Nie dość, że to ogólnie rzecz biorąc duże bagno to na dodatek nie czuje się kompetentna, nie śledzę tematu wystarczająco i nie interesuje mnie on na tyle, by wychodzić poza bardziej prywatne dyskusje i rozważania. Inni robią to lepiej ode mnie. Influcencerzy to też raczej nie jest temat „poważny”, który interesuje mnie inaczej niż w formie ciekawostki. Ostatnio jednak męczy mnie jeden z tematów związany ze zwierzętami. Pumy wprawdzie dotyczyć nie będzie, albo będzie dotyczyć jedynie pośrednio, ale wydaje mi się, że wzbudza co najmniej równie gwałtowne emocje.

Chodzi mi mianowicie o kwestię zwierząt i cyrków. Nim jednak przejdę do sedna sprawy, wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy:

·       Moi rodzice to hodowcy psów rasowych – mam więc regularny kontakt ze sporym stadem zwierzaków.

·       Poza psami pod swoją opieką w życiu miałam papugi (w tym przez chwilę „zawodowo”), króliki, kury, owce, żółwia, rybki, kota i jeszcze jakieś ptaszki. Jeździłam też konno i z resztą bardzo chciałabym do tego wrócić.

·       Chętnie zbieram informację na temat zwierząt. Wydaje mi się więc, ze z teorii opieki nad nimi jestem całkiem niezła.

·       Nie jestem wegetarianką, nigdy nawet nie czułam pokusy, aby takową zostać. Zwierzęca krew czy mięso nieszczególnie mnie „rusza” – tak, zdarzało mi się asystować przy zabiegach i „drobnych” operacjach weterynaryjnych (nie mam wykształcenia kierunkowego).

·       Nie jestem profesjonalistą w temacie. Po prostu to wchodzi w obszar moich zainteresowań.

 

Powyższe punkty wydają mi się istotne, byście zrozumieli z jakiej perspektywy to pisze. Jestem zainteresowana – ale staram się nie kierować tylko emocjami w tym względzie. Mam zaplecze związane z hodowlą zwierząt. Z resztą, gdy miałam dosłownie kilka lat moi dziadkowie hodowali kury czy mięsne króliki. Wychowałam się więc z jednej strony w szacunku do zwierząt (nikt nie pozwoliłby mi bić czy umyślnie krzywdzić jakieś żywe stworzenie z powodu kaprysu – co to, to nie), z drugiej strony rozumiejąc, że ich świat to nie koniecznie same tęcze, jednorożce i radość. To wydaje mi się kluczowe w przypadku tego tematu, jako że osoby wypowiadające się na te tematy łatwo popadają w skrajności powiązane z ich wrażliwością i kierowania się emocjami.

Postaram się więc też zachować jak największy obiektywizm, ale że „pełny” jest niemożliwy do zrealizowania, a moja wiedza (jak każdego człowieka) jest ograniczona – z góry przepraszam za ewentualne błędy i skróty myślowe.

Po tym przydługim wstępie zacznijmy więc przechodzić do sedna sprawy.

 

Cyrk jako pewna idea

Żeby zrozumieć w pełni problem, najpierw musimy się zastanowić nad tym czym jest cyrk sam w sobie. Przyznaję, że nie interesuje mnie tego typu rozrywka i ostatnio w takim przybytku byłam mając zaledwie kilka lat. Sama idea współczesnego cyrku wydaje mi się jednak dość prosta. To trupa mobilnych artystów, którzy mają zapewnić widowni rozrywkę. Samo założenie cyrku jako działalności nie jest więc na pewno czymś złym. Przeciwnie, powiedziałabym, że jest wręcz pozytywne. W końcu rozrywka jest kulturą. Może być lepsza, może być gorsza, ale każdy jej element możemy badać i analizować na wiele różnych sposobów. Cyrk traktowany jako idea, a nie konkretne miejsce jest więc tylko kolejnym elementem, o którym możemy mówić, którym możemy się cieszyć, ocenić, krytykować. To coś, co w swoim założeniu może nas w jakimś stopniu rozwinąć, a przynajmniej ja w ten sposób widzę każdy element kultury rozrywkowej.

 

Zwierzęta jako inteligentne stworzenia

Drugim elementem sporu związanego z cyrkami są zwierzęta. Dlatego tu musimy sobie też pewną rzecz wyjaśnić. Większość ssaków i ptaków oraz niektóre gady to stworzenia inteligentne. Istoty, które w naturze wykorzystują swój intelekt do skutecznego zdobywania pokarmu (to chyba w większości przypadków zajmuje im najwięcej czasu), do obrony swojego terytorium i do ogólnie rozumianego przeżycia. Ile razy widzieliście kota czy psa, który czekał, aż samochody na ulicy przestaną jechać, aby mógł grzecznie i bez problemu przejść! To właśnie element dostosowywania się zwierząt do środowiska, wynikające z uczenia się.

Jeśli jednak zamykamy zwierzęta w przysłowiowej klatce to zwykle zapewniamy im pożywienie (nie muszą więc szukać), bezpieczeństwo (nie muszą więc uciekać) i „zdrowie” (bo opieki weterynarza nikt dzikiemu stworzeniu nie zapewni). Żyją więc dłużej, ale każdy kto kiedykolwiek miał zwierzę mądrzejsze od żaby czy węża wie, że jeśli zapewnimy swojemu podopiecznemu tylko „klatkę” z jedzeniem to zwierzę prędko popadnie w apatię, czy nawet depresje. Bo wiele gatunków nie jest głupie i aby w pełni funkcjonować musi mieć zapewnioną możliwość myślenia. Nie bez powodów psom zapewniamy maty węchowe, nie bez powodu kupujemy kotom zabawki itd.

W ten sposób dochodzimy do kwestii z cyrkiem związanej niemal bezpośrednio, bo do sprawy związanej ze szkoleniem, „tresurą” zwierząt. I tą podzieliłabym na dwie kategorie. Po pierwsze, celem szkolenia może być dostosowanie naszego podopiecznego do bezpiecznego i spokojnego życia. W końcu jeśli mamy psa kluczowym jest nauczenie go, aby nie skakał po meblach kuchennych, aby nie wylał się na niego wrzątek. Kluczowe jest nauczenie go załatwiania się na zewnątrz, aby nie brudził nam i sobie przestrzeni życiowej. To chyba nie budzi żadnych większych kontrowersji i jest w pełni zrozumiałe dla wszystkich. Aby zwierzę mogło żyć bezpiecznie, dalej pozostając sobą, musi rozumieć pewne reguły związane z życiem w ludzkim społeczeństwie.

Drugą kategorię określiłabym mianem „rozrywki”. W końcu sztuczek uczymy zwierzęta po to, by móc się tym cieszyć, prawda? Po co pies ma podawać łapę, jeśli nie po to, by wywołać na naszej twarzy uśmiech? Jednocześnie jednak należy tu zwrócić uwagę na to, że jeśli wykorzystujemy tzw. pozytywne metody szkoleni zwierząt (bazujące na nagrodach, nie karach) to ta rozrywka jest obustronna. Jak wspominałam wcześniej, zwierzęta są inteligentne. W naturze uczą się, aby przetrwać. W „domowych” warunkach nie muszą tego robić, ale przecież siedzenie w kącie przez cały dzień jest wbrew ich naturze. Praca z człowiekiem również i dla nich może być rozrywką. Zakładając oczywiście że relacja trenera i zwierzęcia bazuje na pozytywnych metodach.

 

Dzikie zwierzęta w niewoli = coś złego?

To chyba kolejna kwestia, nad którą należy się zastanowić. Kluczowym wydaje mi się pytanie, czy osoba trzymająca zwierzę w niewoli jest w stanie zapewnić mu adekwatne warunki.  Takie, w których stworzenie zachowa zdrowie psychiczne i fizyczne. Dlatego np. trzymanie węża będzie stosunkowo proste (nie wymagają wiele miejsca, są raczej dość „głupie”, nie potrzebują wiele stymulacji), ale tygrysa niezwykle trudne (wymagają olbrzymiej ilości wiedzy i miejsca, specjalistycznego sprzętu itd.). Jeśli jednak dysponujemy odpowiednimi warunkami i wiemy, jak te dobre warunku zapewnić… to czemu niemielibyśmy sobie na owego „tygrysa” pozwolić? To w moich oczach wygląda wręcz jak bardzo dobra symbioza. Człowiek czerpie radość z trzymania zwierzęcia i opieki nad nim, zaś zwierzę otrzymuje bezpieczny dom, w którym nie musi się martwić o pożywienie czy psychiczną stabilność.

Oczywiście zdaje sobie sprawę, że powszechna zgoda na trzymanie tego typu zwierząt może prowadzić do masy nadużyć. Chce jedynie wskazać, że sama idea trzymania zwierząt w niewoli jest co najwyżej neutralna. To, czy uczynimy ją dobrą albo złą zależy już od osoby trzymającej takie stworzenie.

 

Zwierzę i cyrk

I tak powoli dochodzimy do sedna. Czy zwierzęta powinny występować w cyrku?

Chyba Was nie zaskoczę, jeśli napiszę, że moim zdaniem… to zależy. Bo ta sprawa w żadnym razie nie jest czarno-biała.

Zależy, bo każde zwierzę jest inne. Nie każdy osobnik nada się, by występować przed publicznością, ale zwierzęta o konkretnym charakterze, o dobrej socjalizacji może traktować to zupełnie neutralnie. Przecież chociażby niektóre psy regularnie biorą udział w np. konkurach czy pokazach agillity, wykonując cyrkowe sztuczki i jeszcze nie spotkałam się ze stwierdzeniem, że te zwierzęta (ogólnie ujmując) są przez to męczone i zestresowane. Przeciwnie, zwykle na takich pokazach widzimy entuzjazm tych psiaków.

Zależy, bo wszystko zależy od cyrku. Wyobrażam sobie istnienie cyrków, które podchodzą do swojego zadani typowo zarobkowo, wykorzystując i zwierzęta, i pracujących tam ludzi. Ale wyobrażam sobie też cyrki prowadzone z pasją, które chcą ludzi bawić i być może także edukować; które są zgraną „rodziną” i które zwierzęta jako „rodzinę” traktują.

Zależy, bo nawet przy najlepszych chęciach możemy mieć problem ze znalezieniem odpowiednich ludzi i zwierząt do prowadzenia takiego miejsca.

To naprawdę całkiem złożony problem. I uznawanie, że wszystko zamyka się w twierdzeniu „Cyrki bez zwierząt” jest najzwyczajniej w świecie niezwykle naiwnym podejściem.

 

I tutaj, trochę na zakończenie, chcę się odnieść do trzech, nazwijmy to, źródeł, które trochę mnie do tego wpisu zainspirowały.

Zacznijmy może od serialu dokumentalnego dostępnego na Netflixie. „Król tygrysów” opowiada o ludziach z USA, którzy hodują tygrysy, często w niekoniecznie dobrych warunkach, tworząc coś w stylu interaktywnych ogrodów zoologicznych. Takich, gdzie możemy np. spędzić czas z małym tygrysiątkiem. Serial oczywiście nie ukrywa, że owe tygrysy traktowane są karygodnie, z czym w dużej mierze się zgadzam. Ci negatywni bohaterowie jednak to całkiem charyzmatyczne jednostki, które używają często wcale nie najgorszych argumentów. Uznając, że na przykład możliwość zobaczenia tygrysa na żywo, wzbudza w ludziach empatię i chęć pomocy dzikim, wymierającym gatunkom. I z tym akurat trudno mi się nie zgodzić. Jeśli kogoś chcemy czegoś nauczyć i faktycznie zainteresować problemem to jeśli możemy tę osobę zżyć z tematem w sposób emocjonalny prawdopodobnie osiągniemy lepsze efekty. I cyrk – taki prowadzony wzorcowo, z pasją i wiedzą – ma szansę w ten sposób działać.


Kolejna inspiracją jest małżeństwo prowadzące na Youtube kanał BirdTricks. Te osoby mają doświadczenie zarówno w pracy z papugami problematycznymi, jak i tymi, które biorą udział w różnego rodzaju show. Obydwoje brali udział w cyrkowych przedstawieniach ze swoimi zwierzętami, dodatkowo Dave jest magikiem. Znają więc ten świat od podszewki. Ich papugi zaś są zwierzętami bardzo zadbanymi, a ich podejście wydaje mi się całkiem racjonalne. W którymś z materiałów opowiadali historię słoni z cyrku, które „odratowane” trafiły do zoo… prędko popadając w depresje. Bo tam po prosty się nudziły. Jeśli znacie angielski – bardzo polecam się zapoznać z ich materiałami, bo chyba doskonale pokazują, że można łączyć cyrkowe zaplecze i edukowanie innych w kwestii zwierząt oraz tego, że nasi podopieczni przede wszystkim są właśnie zwierzętami, nie ludźmi. Mają więc swoje własne potrzeby. Powyżej rzecz jasna pokaz właśnie w wykonaniu owego duetu.

Ostatnią jest fanpage na Facebooku – „Cyrk ze zwierzętami”. I tutaj chyba ta inspiracja była najmocniejsza, choć jednocześnie to źródło, nomen omen, uważam za najmniej wartościowe. Bo choć idea jest dobra (wyjaśnienie społeczeństwu, że cyrk =/= krzywdzenie zwierząt), o tyle wykonanie już gorsze. Bo nawoływanie do „zniszczenia zielonej zarazy” trudno nazwać merytorycznym podejściem do tematu, który ma faktycznie ich racje udowodnić. Warto tam zerknąć – choć prowadzący tego miejsca chyba powinni ostrożniej dobierać słowa, publikując treści.


8 komentarzy:

  1. Też mam z tymi zwierzętami w cyrkach problem. Wynika on głównie z faktu wędrowności i z faktu, że są to zwierzęta dzikie.

    Bo na przykład wcale nie mam problemu z występującymi w cyrkach psami. Wiadomo powszechnie, że można je uczyć nawet bardzo skomplikowanych sztuczek, wykorzystując wyłącznie wzmocnienia pozytywne (to samo dotyczy także świń domowych, żeby było śmieszniej). A ponieważ są gatunkiem udomowionym, ich naturalnym środowiskiem jest to stworzone przez człowieka i naturalnym przystosowaniem jest przystosowanie do pracy z nim. Z końmi mam już większy problem, bo jakkolwiek można je szkolić do wielu rzeczy, tak trochę powątpiewam, że w warunkach podróżującego cyrkowego taboru można im zaspokoić w pełni potrzeby ruchowe, no ale na postoju zawsze można podnająć kawałek łąki, żeby sobie pohasały albo zabrać je po prostu na przejażdżkę.

    Z dzikimi zwierzętami już gorzej. Nie da się ich przystosować do pracy z człowiekiem inaczej, niż przez odebranie matce i odkarmienie butelką, co już samo w sobie jest wątpliwe etycznie (ja mam z tym problem nawet w imię wyższych celów, a co dopiero zwykłej rozrywki). A nawet wtedy to przystosowanie nie będzie na poziomie zwierzęcia domowego. Istnieją też spore wątpliwości, czy drapieżne samotniki (nieprzystosowane ewolucyjnie do kooperacji) w ogóle da się tresować bez wykorzystania metod negatywnych, i to negatywnych nie na poziomie karcenia, ale na poziomie łamania psychiki. No i duże drapieżniki czy słonie potrzebują dużo przestrzeni (a w przeciwieństwie do koni nie można ich zabrać na spacer), o co ekstremalnie trudno przy koczowniczym trybie życia.

    Co do aspektu edukacyjnego cyrków też mam spore wątpliwości. Pokazywanie zwierzęcia w środowisku ekstremalnie dla niego nienaturalnym i gdzie zachowuje się ekstremalnie nienaturalnie to taka średnia edukacja. Już chyba papugarnie mają większy walor edukacyjny (a nie mam o nich dobrego zdania).

    Natomiast zgodzę się, że zapewnienie wyzwań intelektualnych i urozmaiconego środowiska jest ważne. I jest niestety głównym problemem ogrodów zoologicznych, choć na szczęście podejście zdaje się zmieniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie psy czy nawet koty w ogóle zdają się nie być problematyczne, bo przy dobrym podejściu dla nich to nawet nie jest szczególny stres. Z końmi też większych problemów nie widzę. Zauważ, że konie sportowe podróżują nawet częściej, czasem startując w zawodach pod innymi jeźdźcami. W sezonie takie zwierze co tydzień jest w innej stajni i generalnie... większość osób nie ma nic do tego. Ponadto to też nie jest tak, że cyrk jest non stop w trasie - poza sezonem te konie pewnie stoją "normalnie" w stajni. Nie wydaje mi się więc, by tu stres był większy, niż w przypadku koni sportowych, a socjalizacja w przypadku każdego zwierzęcia "robi swoje".

      Z "dzikimi" zwierzętami sprawa nie jest tak oczywista. Bo o ile pierwsze pokolenie - odebranie z dziczy, bojące się ludzi - faktycznie "należy" odkarmiać butelką to zwierzęta, które już nie boją się ludzi i dopuszczają ich do swoich młodych tego wcale nie wymagają. Nie wiem, na ile jest to prawda (nie weryfikowałam), ale podobno papugi wychowywane przez rodziców, ale w towarzystwie ludzi później zachowują się jak ręcznie wykarmione pupile, ale (z oczywistych względów) są stabilniejsze psychicznie. Wydaje mi się więc, że to do pewnego stopnia można przenieść na wiele innych gatunków (z lisami dzieje się dokładnie to samo, z tego co wiem) i stopniowo "udomawiać" szczep zwierząt danego rodzaju. Bo to przecież nie tak, że dzikie zwierzę nie może stać się udomowionym. Problemem są oczywiście duże zwierzęta, bo taki tygrys czy lew będzie niebezpieczny nawet przez przypadek.
      Jak napisałam, nie jestem specjalistą, nie pracowałam nigdy z dużymi zwierzętami, więc nie mam pojęcia, jak w praktyce wygląda trening właśnie samotnych, dużych drapieżników. Za to wiem, że w przypadku kotów wzmocnienie pozytywne jak najbardziej działa i nie wydaje mi się, aby w przypadku ich większych krewnych to działało znacznie inaczej. Wchodzi tu jednak kwestia bezpieczeństwa i tego, jak zabezpieczyć trenera i widownie bez krzywdzenia tak dużego zwierzęcia. Być może faktycznie "łamanie psychiki" jest konieczne do tresury takiego stworzenia, aby było bezpieczne - a to już fajne nie jest. Tu jednak powinien wypowiedzieć się chyba profesjonalista.
      Słonia akurat chyba na spacer dałoby się zabrać. ;) Poza tym tu też wchodzi kwestia, o której pisałam wcześniej - te zwierzęta nie są w trasie przez cały czas. Cyrk musi mieć lokacje, w której takie zwierzę może bezpiecznie i spokojnie funkcjonować. To jest do zrobienia: ale wymaga ogromnej ilości czasu i pieniędzy.

      Widzisz, to czy cyrk będzie edukacyjny czy nie jest już kwestią konkretnego cyrku. Wyobrażam sobie, że dałoby się stworzyć pokaz ekstremalnie edukacyjny. To jednak nie jest już "ogólny" problem, a problem programu danego cyrku - i tego, jak temat ogra. Przykładowo, możemy wrzucić lwa na arenę i kazać mu skakać przez kolorowe kółka (co aż takie nienaturalne nie jest, zwierzę w naturze też skacze), zachwycając się jego odwagą. Ale możemy też zamiast kolorowego plastiku dać przedmioty wyglądające na "naturalne" i przenieść widzów do opowieści o sawannie i królu zwierząt, który z jakiś powodów jest zagrożonym gatunkiem. Sposób narracji jest tu absolutnie kluczowy.

      Papugarnie mogą mieć tę zaletę, że tam możesz bez problemu porozmawiać z opiekunami na temat zwierząt, ale też często pracownicy na ich temat wiedzą bardzo mało niestety. :C I powiedziałabym, że papugarnie są akurat czymś, czego nie umiem wyobrazić sobie, jako w pełni dobrze zrobione i przynoszące zysk. Bo one zakładają, że wchodzisz do pomieszczenia pełnego dziko latających papug - a żeby to było bezpieczne to albo wszystkie ptaki musiałyby być wytrenowane (niemożliwe) albo każde kilka osób powinno mieć swojego "opiekuna", który będzie ich pilnował (zbyt kosztowne). Kontakt ze zwierzętami 1:1, w chwili w której to nomen omen dzikie zwierzęta, a człowiek nie ma o nich pojęcia może być bardzo niebezpieczny.

      Usuń
    2. No właśnie wychodzi na to, że nie tylko to odłowione z dziczy. Wszystkie nieudomowione ssaki, które ludzie sobie trzymają jako egzotycznych pupili (małpy, ostronosy, wilki, dzikie koty) są przedwcześnie odbierane matkom w celu odkarmienia z butli, żeby dały się porządnie oswoić (choć zakładam, że jeśli opiekun odchował tak matkę, to jej dzieci już nie musi, bo ona pozwoli mu być z nimi od małego. Inną kwestią jest czy w przypadku odsprzedania takiego zwierzęcia osobie trzeciej ono będzie chciało współpracować z inną ekipą). A mówimy tu o zwierzakach, które też pochodzą z hodowli a nie z dziczy, a docelowo mają być w towarzystwie kameralnym właściciela i rodziny, a nie występować przed tłumami. Zresztą, czasem nawet odkarmienie butlą niczego nie daje - patrz wypadek w szwedzkim zoo, gdzie wilki zagryzły opiekunkę, która odchowała je na butelce i cały czas się nimi zajmowała (jest o tym świetny reportaż, "Dobry wilk", polecam, jeśli nie znasz, fajnie nakreśla też część problemów z ogrodami zoologicznymi).

      I jak najbardziej, można prowadzić hodowlę selektywną, ale aby wytworzył się zespół udomowienia (który obejmuje zmiany na poziomie genetycznym, hormonalnym i behawioralnym), ale to zajmie setki lat (dziesiątki, jeśli poprowadzimy ostrą selekcję skierowaną na współpracę z człowiekiem, tak jak w przypadku eksperymentu z lisami. Ale na dzikich kotach nikt takiej selekcji nie prowadzi). No i zupełnie osobną kwestią jest, czy aby na pewno trzeba. Zauważ też, że większość gatunków, które ludzie udomowili była stadna albo przynajmniej żyła w parach (co do kotów w kręgach naukowych ciągle trwają spory, czy w ogóle można je uznać za gatunek w pełni udomowiony). Samotnicy się średnio do tego celu nadają.

      Wiesz, w świecie idealnym taki pokaz pewnie byłby możliwy, tylko ciekawe, czy opłacalny. Już sama scenografia byłaby znacznie droższa w wykonaniu, utrzymaniu i przewozie, a i zainteresowanie widowni pewnie mniejsze, bo jednak edukacji ludzie szukają raczej w zoo. To jest też problem, bo w idealnym świecie pewnie dało by się zrobić przyzwoite pod względem etycznym przedstawienie, ale raz, że do tego musiałyby istnieć określone ramy prawne definiujące warunki, w jakich mają przebywać, dwa odpowiednie służby wykwalifikowane do pracy z egzotycznymi gatunkami, które byłyby w stanie wyłapać, że coś jest nie tak. A u nas nie ma nawet prawnej definicji cyrku, a co dopiero wytycznych odnośnie działalności.

      Usuń
    3. Zerknę sobie na reportaż w wolnym czasie. ;) Wiem tyle, że są gdzies-ponoć takie badania dotyczące ptaków (rodzice odchowani "z butelki" dopuszczają ludzi do swojego potomstwa i uczą ich, jak się nie bać). To po prostu sprawa, którą powinni zajmować się i oceniać profesjonaliści - i bardzo wiele tu może zależeć zarówno od gatunku, jak i psychiki konkretnego zwierzęcia. Dlatego ewentualne stworzenia "na show" powinny być selektywnie wybierane, przez osoby, które się znają i wiedzą co robią.

      Hmm, ale czy aby na pewno nie prowadzi? Nie znam się na ich hodowli, ale podejrzewam, że do pewnego stopnia to jest robione. Po prostu wydaje mi się, że takimi tematami powinni zająć się profesjonaliści, a osoby, które "najgłośniej krzyczą" często nie mają adekwatnej wiedzy. I to z resztą dotyczy zwykle "obydwu stron" wszelakich konfliktów, nie tylko tego.

      Ale właściwie przecież obecn scenografia też jest dość duża i trudna w przewożeniu. Widziałam nagrania z polskiego cyrku z końmi - i to, co one miały na sobie to jakiś żart. :D A jakieś np. pnie drzew są na pewno tańsze od ładnych rzeczy z materiałów sztucznych. Wiele rzeczy jest do zrobienia, tylko musiałby się za to zabrać ktoś, kto zna dobrze rynek. Prawo to zaś bardzo trudna do ogarnięcia rzecz, jako że ograniczenia rzadko kiedy działają poprawnie na rynek. :( Wystarczy wziąć pod uwagę przykład tego, co stało się z psami rasowymi po ustawie w 2012 roku. Z resztą, tam też problemem jest między innymi brak definicji rasy zwierzęcia. Bo to w gruncie rzeczy tylko pewien koncept kulturowy.

      Usuń
  2. Ja myślę, że - jeśli o cyrki chodzi - jak zwykle "każdy medal ma dwie strony" zapewne. Tak i cyrk, cyrkowi nierówny. Uważam, że zwierzęta mają swoje uczucia, swój rozum i należy im się ogromny szacunek. Sama jestem wielką psiarą i dla mnie pies jest jak małe dziecko... Sama idea cyrku nie jest moim zdaniem zła. Wszystko zależy od tego jaką opiekę zwierzęta cyrkowe mają za kulisami i jak są uczone sztuczek oraz, czy te sztuczki IM nie szkodzą. Jeśli nie - nie mam nic przeciwko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dokładnie, tylko o to chodzi. Mało który koncept jest "z natury" zły; problematyczni są ludzie, którzy mogą nie rozumieć potrzeb zwierząt.

      Usuń
  3. Długie, ale polecam:
    https://www.cyrkbezzwierzat.pl/wp-content/uploads/2016/04/raport-cyrki.pdf

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerknę sobie dokładniej potem, dzięki. ;) Na szybko przejrzałam i skupiłam uwagę na dwóch punktach "na ten moment". O ile opis słoni wydaje się faktycznie mocno niepokojący i do dalszej weryfikacji stanu zwierząt w tych cyrkach, o tyle rozbawił mnie nieco ten fragment:

      "Cyrk Luna - wąż zbożowy, który jest zakwalifikowany do grupy najbardziej niebezpiecznych zwierząt (połozowate). Widzowie, w tym dzieci, mają bezpośredni kontakt ze zwierzęciem."

      O ile przekazanie węża z rąk do rąk w tłumie może być dla niego niebezpieczne (ale nie musi: zależy ile to trwa i kto nad tym czuwa), o tyle... przepraszam. Zbożówki? Niebezpieczne? To bardzo spokojne i małe węże, które co najwyżej przedziurawią skórę; ale zwykle i tak nie atakują ludzi, zwłaszcza, jeśli są przyzwyczajone do dotykania. Ten fragment trochę "zajeżdża mi" stronniczością. A wystarczyłoby dodać, co to dokładnie za wąż.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony