Dziś recenzja książki, o której większość z Was co najmniej słyszała. Cóż, nie lubię, gdy wszyscy wokół mnie mają konkretne zdanie na dany temat oprócz mnie, więc w końcu musiałam po tą książkę, chcąc nie chcąc, sięgnąć. Wybaczcie jednak brak zdjęć: czytałam ją tylko w wersji elektronicznej, nigdy namacalnie nawet nie miałam w rękach.
Autor: John Green
Liczba stron: 312
Gatunek: powieść młodzieżowa, obyczajowa
Gatunek: powieść młodzieżowa, obyczajowa
Hazel choruje na raka, który sprawia, że jej płuca właściwie nie nadają się do użytku. Podczas jednej z sesji grupy wsparcia poznaje nijakiego Augustusa Watersa, nieco od niej starszego, przystojnego chłopaka z amputowaną nogą. Między tym dwojgiem rodzi się bliska relacja, a tym, co ich spaja jest książka bez zakończenia, które obydwoje pragną poznać.
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, od czego zacząć. Co znajdę w tej książce wiedziałam mniej więcej już wcześniej, za sprawą filmu i w gruncie rzeczy, nie jestem pewna co mnie podkusiło, by sięgnąć po tą historię. Może jednak zacznę od najbardziej ogólnikowych rzeczy, mianowicie - od tytułu.
Gdy pierwszy raz usłyszałam słowa Gwiazd naszych wina przed oczyma ujrzałam celebrytów pijących wino. Na prawdę, nie potrafiłam się skapnąć o co w tym tytule chodzi. Dopiero po czasie, rozkładając te słowa na czynniki pierwsze, dotarło co mnie co autor miał na myśli. Przynajmniej według mnie zlepek tych słów brzmi niezwykle pretensjonalnie i odrzuca mnie tym. Mimo to, o dziwo, nie jest to najgorsza nazwa własna w całej tej historii. O nie. Tytuł książki czytanej przez Hazel - Cios Udręki - sprawił, że nie mogłam zrobić zdziwionej miny i nie zaśmiać się, gdy go usłyszałam. Na prawdę, kto nazywałby tak książkę, na dodatek traktującą o chorych osobach...?
No bo tak, tak, cała akcja kręci się wokół ludzi chorych na raka, czytających książkę, której główna bohaterka również na to choruje. Boże, jakie to urocze, prawda? Oni chorzy, umierają, ale walczą, tak bardzo walczą, i jeszcze ta książka! Ich marzenie, by się dowiedzieć, jak się kończy! Gwiazd naszych wina to książka, która poza beznadziejnym tytułem na siłę stara się z nas wycisnąć tkliwość i empatie skierowaną ku głównym bohaterom.
Czy jej się to udaje? W wielu przypadkach tak, w moim - nie. Wiedziałam, czego się spodziewam i właściwie dokładnie to dostałam. Wyciskacz łez, tak piękny, że aż nienaturalny i przerysowany z bohaterami w których istnienie za nic w świecie nie mam zamiaru uwierzyć, a tym bardziej wczuwać się w ich charaktery.
Spokojnie, spokojnie, wiem, narzekam, i to bardzo, ale nie uważam, aby to była jakaś tragiczna pozycja. To czytadło już zaspokoiło i będzie zaspokajać literackie potrzeby wielu młodych ludzi, w czym nie widzę nic złego. To historia napisana prostym stylem, który wprawdzie mnie czasem swoją prostotą nawet rozśmieszał, ale większości powinien się spodobać. Przez ten sposób pisania, książka Greena wciąga, akcja płynie i nie trzeba wcale wiele czasu na przeczytanie jej. Na pewno dla wielu to świetna pozycja, aby odpocząć po męczącym dniu. Niestety, przepraszam - nie należę do tego targetu i panu Greenowi nie udało się mnie nią omamić.
Jak wspomniałam, nie wierzę w bohaterów. Hazel to dość prosta dziewczyna, ale w zasadzie poza chorobą pozbawiona wad. Lubi amerykańską wersje Top Model, uczy się, chce żyć, ale przy tym rozumie swoją chorobę, nie panikuje i nie załamuje się przez nią. Jest doskonała w swojej zwyczajności, co bez wątpienia jest jednym z powodów sukcesu tej książki. Niestety, ja nigdy z takimi postaciami się nie utożsamiałam. Tak jest i tym razem.
A co z naszym przystojnym Augustusem? Gdyby nie rak, który pozbawił go nogi, nazwałabym go zwykłym podrywaczem. Tutaj jest po prostu podrywaczem bez nogi, który przypadkiem w młodzieńczy sposób się zakochuje, stając się istnym księciem z bajki... Niestety, choć bajki lubię, nie mam najmniejszego zamiaru w nie wierzyć. Bywa irytujący, jednak generalnie, wraz z Hazel są po prostu typowymi, przesłodzonymi bohaterami, którzy właśnie przez to przesłodzenie są w stanie wpaść w gusta dużej rzeszy dziewczyn.
Jedyną postacią, jaką mogę szczerze pochwalić jest Van Houten. Iii... teraz może pojawić się spoiler, także kto nie czytał, niech przejdzie dalej. Człowiek ten to autor Ciosu Udręki. z którym Hazel i Augustus chcą się spotkać, aby zdradził im zakończenie tej historii. I uwaaga, on przepięknie wyjaśnia im, że to tylko fikcja i w gruncie rzeczy, nie było innego zakończenia, niż ten, który dostali. Czyż to nie doskonałe? Tak prosto z mostu powiedzieć coś takiego osobom, które jak głupie owce wierzyły, że coś jednak tam jest, zastanawiając się, co autor miał na myśli. I proszę bardzo, Van Houten informuje, że nie miał na myśli kompletnie nic (no, przynajmniej utrzymuje to do prawie-końca historii, co niestety nieco ostudziło mój entuzjazm). Wielkie brawa dla tego pana, taka osoba powinna chodzić po nauczycielach polskiego, a nie :P Oczywiście, rozumiem, nie postąpił względem naszych bohaterów zbyt miło, jest wrednym alkoholikiem i generalnie nie jest zbyt pozytywnie przez Greena wykreowany, ale chyba właśnie dlatego jest najciekawszą postacią w całej historii.
Oj, już widzę, że się rozpisałam :) Wybaczcie, już naprawiam swój błąd i kończę powoli. Gwiazd Naszych Wina to na pewno świetna książka dla tych młodszych oraz nieco mniej dojrzałych czytelników. Ja znajduje w niej jednak tylko kolejną, zwykłą historię, próbującą wycisnąć łzy na każdym kroku, która nie rozwija mnie w żadnym stopniu. By nie było, nie nudzi, nie sprawia, że przez jej brak logiki mam ochotę walić głową w ścianę, ale jest po prostu zwykła. Zwyczajna... Czy więc warto po nią sięgać? Tak, o ile należycie do targetu i potraficie zżyć się i wcielić w prostych, acz zdecydowanie wyidealizowanych ludzi. Jeśli jednak szukacie czegoś obrazującego rzeczywistość, nie będzie to lektura dobra dla Was ;)
Dziękuje za rozweselenie poranka. "Gdyby nie rak, który pozbawił go nogi, nazwałabym go zwykłym podrywaczem. Tutaj jest po prostu podrywaczem bez nogi." Mój ulubiony fragment Twojej recenzji! No po takim czymś to koniecznie muszę sprawdzić metody podrywu Augustusa!
OdpowiedzUsuńDzięki :) Ale wiesz, nie ma za bardzo co sprawdzać. Teksty i zachowanie to on ma rodem z amerykańskich filmów o niegrzecznych chłopcach, którzy nagle się zakochują ;)
UsuńDla mnie wszystkie powieści Greena są przerysowane i zbyt idealne ;)
OdpowiedzUsuńbardzo dużo czytałam na temat tej książki i chcę w końcu się za nią zabrać.
OdpowiedzUsuńhttp://nacpana-ksiazkami.blogspot.de/
Uwielbiam ją! *.*
OdpowiedzUsuńhttp://carolineworld123.blogspot.com/
Kto nie słyszał o tej książce... sama nie wiem, czy warto się za nią zabierać. Mimo że moja przyjaciółka ją ma i mogę ją sobie od niej pożyczyć praktycznie wtedy, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota, nie jestem przekonana - oglądałam film i chyba nic już mnie nie zaskoczy.
OdpowiedzUsuńŚwietny fragment z podrywaczem bez nogi :-D
Pozdrawiam i zapraszam do mnie na recenzję "Wróć, jeśli pamiętasz"!
No, film dość dobrze odwzorowuje jej treść :)
UsuńDzięki :)
Akurat za Greenem nie przepadam, ale tę książkę chcę przeczytać. "Szukając Alaski" mnie nie porwało.
OdpowiedzUsuńja książki nie czytałam ale oglądałam film i wycisnął on ze mnie sporo łez ;<
OdpowiedzUsuńHym, nie należę do targetu dla którego powstała i książka, i film... nic więc dziwnego, że wersja kinowa wywołała u mnie jedynie "wewnętrzny śmiech" w kilku bardziej irracjonalnych, lub przesadzonych scenach ;) Ale tak, wiem, że młodym fankom romansów bardzo podoba się taki klimat. Podejrzewam, że Tobie i książka by się spodobała :)
UsuńTo książka od której zaczęła się moja przygoda z Greenem. Nie pokochałam jej całym sercem, ale dużo zmieniła w moim życiu :)
OdpowiedzUsuńKsiążka skradła moje serce ale końcówka filmowa była beznadzieja. Mój ulubiony cytat z GNW jest,, świat to nie instytucjia do spełnienia marzeń'' i to prawda. My musimy spełniać swoje marzenia i dążyć małymi krokami do ich realnizacji. Pozdrawiam, Twoja http://brooowngirl.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNiby to prawda, ale u mnie takie banały nie budzą większych uczuć ;)
UsuńTo jedyna książka Greena, jaka mi się podobała. Może jest mało wymagająca, ale dobrze się ją czyta!
OdpowiedzUsuńKiedy pierwszy raz usłyszałam tytuł tej książki, miałam takie same skojarzenia jak ty - grupa celebrytów na imprezie pijących wino. A tymczasem opowiada o czymś całkiem innym. Nie rozumiem, czym kierował się autor, wymyślając taki tytuł. Według mnie on w ogóle nie odzwierciedla tej historii.
OdpowiedzUsuńW sumie fabuła wydaje się być ciekawa. Temat tabu, szczypta miłości. Jednak wydaje się być to trochę przerysowane. Dwoje 'odmieńców', którzy nagle się zakochują - to brzmi jak urywek z amerykańskiej komedii romantycznej. Ogółem, nie cierpię wyidealizowanych bohaterów. A jeszcze bardziej nie cierpię, kiedy wszystko kończy się happy endem. Ja lubię, kiedy czytam, czytam i trach - spadam z fotela, ponieważ moja ulubiona bohaterka umarła. Albo zaginęła i do końca historii przepadła. Wtedy uważam książkę za dobrą, mocną, wywołującą emocje jak na stadionie. Na dodatek nie cierpię romansideł i wszystkich temu podobnych. No dobra, ok, może sobie tam być wątek miłosny. Jednak nie przesadzajmy. Niedawno czytałam romansidło dla nastolatek, czyli mój przedział, nie dotrwałam do końca. Główna bohaterka dostała się do eliminacji o rękę księcia, mieszka w pałacu etc. W tamtej książce w ogóle nie było fabuły, dziewczyna idzie korytarzem, wpadła na księcia, całują się a potem laseczka przeżywa wewnętrzne rozterki miłosne przez dziesięć rozdziałów. Naturalnie prawie wszystko dzieje się w pokoju dziewczyny, gdzie to wszystko przemyśla. Żałosna książka.
Ale wracając do tematu, bo trochę się rozpisałam nie w temacie. Coś mnie do niej nie ciągnie, po twojej recenzji jeszcze bardziej. Nie należę do płaczek operowych, które chlipią nad książką, więc to pozycja nie dla mnie.
Pozdrawiam
ksiezycowegdybanie.blogspot.com
Tu happy endu właściwie nie ma ;) Ale tak, to jest typowa amerykańska historia ;P
UsuńKsiążki nie zdążyłam jeszcze przeczytać, ale za każdym razem gdy oglądam ten film zawsze kręci mi się łezka w oku :)
OdpowiedzUsuńwy-stardoll.blogspot.com
rozwalił mnie "podrywacz bez nogi". dla mnie to była dosyć przyjemna lektura, a do filmu lubię od czasu do czasu wracać. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nic Greena nie czytałam więc trudno mi się wypowiadać, ale planuje to nadrobić, żeby móc uczestniczyć w dyskusjach na temat jego twórczości :D
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja, taka wybijająca się na tle innych. :D Mimo wszystko ja uwielbiam każdą książkę Greena ^.^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dodaję do obserwowanych ;)
Debby
myslamipisane.blogspot.com
dziękuję :)
UsuńBardzo fajna książka! Chyba nie umiałabym czytać książki w wersji elektronicznej, lubię mieć ja namacalnie w dłoniach i zaznaczać ulubione fragmenty jesli książka należy do mnie a pózniej wracać do tych wybranych :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ostatnio sporo rzeczy tak przeczytałam i nie było masakry, szczerze mówiąc. Oczywiście, wole papier, ale gdy w okolicy ma się tylko bardzo słabo zaopatrzoną bibliotekę, a porządna fantastyka kosztuje po 40zł/szt...
UsuńGwiazd Naszych Wina to jedyna książka Pana Zielonego, która mi się spodobała i jedna z dwóch spod jego pióra, które dałam radę przeczytać. GNW darzę ogromnym sentymentem, mimo że nie czytałam jej jakoś bardzo dano. Myślę, że gdybym miała przeczytać ją teraz, to moja opinia byłaby znacznie inna - podejrzewam, że teraz ta książka nawet by mi się nie podobała ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki, Lunatyczka
Ja jak na razie innych nie mam zamiaru poznawać ;P Dla mnie to po prostu dość typowa i słaba pozycja, ale by jakoś bardzo jej nie lubić...? Po prostu sobie jest, jestem do niej nastawiona neutralnie. Przez lekkość nie zanudzi na śmierć, ale dobrej jakości literatura to też nie jest ;D
UsuńMnie osobiście bardzo podobała się książka jak i film. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki. :**
Uwielbiam książkę jak i film, cos genialnego, nigdy mi sie nie znudzi!:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do obserwacji naszego bloga!:)
Wiesz co, dostałam tą książkę ponad rok temu jeśli się nie mylę i jakoś nie miałam okazji jej nawet otworzyć, mimo wielu pozytywnych opinii. Chyba czas przeczytać!
OdpowiedzUsuńhttp://melassie.blogspot.com
Nie czytałam jeszcze, bo ja, trochę w przeciwieństwie do Ciebie, okropnie nie lubię, gdy coś mnie otacza z każdej strony, na dodatek do tego stopnia, że w końcu się boję otworzyć lodówkę, by tego tam nie znaleźć. Teraz bum na "Gwiazd naszych wina" trochę już minął i pewnie za jakiś czas się za to wezmę - mogę się spodziewać, że książka mi się spodoba, podobnie jak inne powieści Greena (to wyłącznie domysły, bo nie czytałam żadnej jak dotąd), jako że to po prostu typ literatury, który lubię. Jak zobaczyłam, że zrecenzowałaś tę powieść, to wiedziałam, że zbyt wielu pozytywów tu nie znajdę - to po prostu nie jest książka w Twoim guście, przynajmniej na tyle, na ile zdążyłam się zorientować :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com
Ja z reguły też unikam popularnych rzeczy ;D Ale jeśli chodzi o literaturę, uważam, że warto wiedzieć, co się krytykuje... I co trzeba napisać, by być popularnym.
UsuńNo nie da się ukryć, 'moje' to nie jest ;p Ale zamykanie się tylko w swoich czterech ścianach źle się kończy. Trzeba poszerzać horyzonty.
Książki nie czytałam, ale widziałam film i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Chciałabym przeczytać książkę, ale na myśl o tej historii robi się smutno, choć w pewnym aspekcie jest ona pozytywna. Dość ciężkie to jest, ale myślę, że jak znajdę siłę to po nią sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńW życiu nie powiedziałabym, że to jest ciężkie ;P Wyciskacz łez, może dlatego Ci się tak wydaje
UsuńCzytałam tę książkę już dawno i o ile pamiętam ze trzy razy. Za każdym razem była dla mnie taka sama, czyli po prostu niesamowita! Mimo że została mi zaspojlerowana (chyba nie muszę wyjaśniać co... :c) to i tak potrafiłam czerpać radość z czytania. Lubię ją za poczucie humoru, które potrafiło objawiać się w najsmutniejszych sytuacjach :')
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
secretsofbooks.blogspot.com/
Książkę długo omijałam szerokim łukiem mając wrażenie, że to coś kiepskiego wyłącznie dla młodzieży. W końcu trafiłam na film. Oglądało mi się go całkiem przyjemnie. Później postanowiłam sięgnąć po książkę, gdyż z reguły w książce jest znacznie więcej treści, przesłania itd. Przeczytałam całkiem szybko bo napisana jest prostym i dość przyjemnym językiem i jakie było moje zdziwienie, kiedy ją skończyłam. Okazało się, że właściwie książka mogła posłużyć za scenariusz, bowiem nie znalazłam w niej chyba nic, czego nie byłoby w filmie. Trochę się zawiodłam...
OdpowiedzUsuńP.S Dołączam do obserwatorów ;)
Daria z krainaksiazkazwana.blogspot.com
P.SS może faktycznie Ósmy kolor szczęścia nie jest dla Ciebie, jednak jest to dużo, duuuuuuużo lepsza lektura niż ta wyżej przedstawiona ;)
Ja trochę się zawiodłam na tej książce,lecz nie była zła.Wyobrażałam sobie kompletnie coś innego. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://olalive-blog.blogspot.com/