Saga była niegdyś najsławniejszą grupą
najemników. Rozpadła się jednak lata temu. Jeden z jej członków, Clay Cooper,
wiedzie spokojne życie strażnika. Gdy odwiedza do przyjaciel z dawnej drużyny,
Gabriel i prosi o pomoc w odnalezieniu jego córki, Rose, mężczyźni zaczynają
zbierać dawnych kompanów, aby pomóc nastolatce.
Tytuł: Królowie
Wyldu
Tytuł
serii: Saga
Numer tomu: 1
Autor: Nichales
Eames
Tłumaczenie: Robert
J. Szmidt
Liczba
stron: 528
Gatunek: epic
fantasy
Wydanie: Rebis,
Poznań 2018
|
Ostatnio
rzadko zdarza mi się czytać generyczne, przygodowe fantasy. Często wprawdzie
pojawiają się u mnie różnego typu wariacje na ten temat, jednak naprawdę dawno
nie miałam w rękach współczesnego tekstu z wielką podróżą, toną przygód i grupą
przyjaciół, kierowanego raczej do dorosłego czytelnika. Sięgnięcie po „Królów
Wyldu”, czyli debiutu Nicholasa Eamesa było więc czymś, co naprawdę chciałam
zrobić. Liczyłam, że przy tej kanadyjskiej powieści będę się po prostu dobrze
bawić. I przyznaję – bawiłam się dobrze, choć mimo wszystko w trakcie lektury
czasem ogarniało mnie poczucie zażenowania.
Na
pewno należy zaznaczyć jedno: po książce Eamesa nie należy spodziewać się poważnej
lektury. „Królowie Wyldu” to zdecydowanie nie jest popis światotwórczy.
Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że autor jest po prostu ogromnym fanem fantasy, który
chciałby wykorzystać każdy z istniejących w tym gatunku motywów. W związku z tym
to, co znajduje się w jego uniwersum wygląda trochę tak, jakby autor wypisał
sobie je na kartce, wrzucił do kapelusza i wyjmował, po kolei umieszczając dane
elementy w swoim świecie. Mamy więc i zaczarowane kapelusze z których można
wyciągać upieczone kurczaki, i sowomisie, i zarażający jakąś chorobą las, i rzygający
róg, i potężne miecze z wielką
przeszłością, i kanibali, i zombie… a to przecież jeszcze nie wszystko! Jednak
jak już wspominałam: Eames wygląda na wielkiego fana gatunku, który po prostu
cieszy się z tego, że może pisać… w związku z czym całość po prostu wypada
lekko i bezpretensjonalnie. To po prostu miała być i jest lekka, przyjemna
przygodowa powieść.
I
przyznaję, że jak na debiut autor poradził sobie całkiem nieźle. Mamy bohaterów,
których da się lubić. Mamy też przygody i kłopoty, w które nasze postacie
często pakują się z premedytacją. Mamy też konkretny cel wędrówki i o dziwo,
nie jest to ratowanie świata. Wydaje mi się, że to właśnie on sprawia, że historia
Esmesa naprawdę działa. Nie idziemy na pomoc całemu społeczeństwu, a po prostu
jednej, konkretnej dziewczynie, której ojciec naprawdę się zamartwia. Takie
cele zwykle zdecydowanie lepiej wypadają w jakichkolwiek historiach.
Jak
już jednak wspominałam na początku – nie obyło się bez elementów, które
wywoływały u mnie zażenowanie. Eames wprawdzie przez cały czas próbuje rzucać żartami,
ale te przynajmniej w wersji polskiej niekoniecznie działają. Widząc takie
teksty jak: „Od zera do bohatera, jak w reklamie!” albo „Zatem czeka was iście epicki
koniec!” po prostu nie potrafiłam przejść obok nich obojętnie. Zwłaszcza, że z
jednej strony autor próbuje archaizować tekst, a z drugiej używa zupełnie
współczesnych słów. I tak, mam wrażenie, że to kwestia Eamesa, a nie tłumacza
(którym z resztą jest nasz polski pisarz, Robert J. Szmidt) – ten początkujący pisarz
po prostu czasem za bardzo chce rozbawić czytelnika.
Mimo
pewnych wad historia jednak potrafi wciągnąć, a przygody bohaterów śledzi się
po prostu z przyjemnością. Kartki przewraca się szybko, powieść w żadnym razie
się nie dłuży i może po prostu zapewnić trochę hdobrej rozrywki. Wydaje mi się,
że „Królowie Wyldu” to dobry pomysł, jeśli człowiek chce odpocząć od poważniejszej
fantastyki. Może też nadać się jako pierwsza powieść z półki dla dorosłych, czy
jako pierwsza książka fantasy w ogóle – grunt, to podejść do niej jako dzieła
typowo rozrywkowego, które ma bawić, a nie uczyć i poszerzać horyzonty.
*
* *
–
Nie o to mi chodziło – poinformował ich mag. – Sami zobaczcie! – Zdjął kapelusz
i zanurzył w nim rękę po łokieć. – Jest jak moja torba, tylko działa na innej
zasadzie. Wypełnia go czar! Nie można niczego do niego schować, ale za to da
się wiele z niego wyjąć. Ale nie wszystko, jak leci… O, tak. Proszę.
Clay
spoglądał z niedowierzaniem na kurczaka wyjętego z kapelusza – nie żywego,
tylko już upieczonego, z brązową skórką spieczoną na krucho. Na sam widok
zaczął się ślinić.
–
Jak?
Fragment
„Królów Wyldu” Nicholasa Eamesa
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Domu Wydawniczemu Rebis!
Może za jakiś czas sięgnę, ale w tej chwili nie mam ochoty na taką książkę.
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili może i ja dam się namówić? :)
OdpowiedzUsuńJakoś nigdy nie ciaglo mnie w stronę fantasy a może zwyczajnie nie miałam okazji zacząć od dobrej książki. Dawno temu przeczytałam Tolkiena Drużynę Pierścienia i Hobbita ale to była wymagająca lektura a ja byłam zbyt młoda żeby się nią zachwycić. Może powinnam dostać jakąś wskazówkę.
OdpowiedzUsuńJa zachwyciłem się Władcą Pierścieni w podstawówce. Do czasu Silmarillionu, był moją ulubioną książką ;)
UsuńPrzy Tolkienie bardzo istotną kwestią jest tłumaczenie - może trafiłaś na złe? Ja osobiście tego autora szanuje, ale nie potrafię uwielbiać, z tym, że u mnie to prawdopodobnie wynika właśnie ze złych tłumaczeń. W każdym razie... trudno o konkretne wskazówki w ciemno. To tak pojemny gatunek, że... tak się po prostu nie da. Chyba najlepiej obserwować różne opinie o fantasy i jak coś Cię chwyci, uznasz że "to jest to" - warto po książkę sięgnąć. ;)
UsuńTak, z ciekawości,Skibniewska Ci nie podpasowała, czy miałaś to nieszczęście, trafić na Łozińskiego?
Usuń"Bractwo Pierścienia" mam na pewno w tłumaczeniu Łozińskiego, bo mam to wydanie: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/5168/bractwo-pierscienia - kupione za 10zł w Tesco. XD Dwie kolejne części i "Silmarillion" mam w tym wydaniu, jeśli się nie mylę (widzę kilka podobnych): http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4815739/dwie-wieze-wersja-ilustrowana więc to też Łoziński.
UsuńNie mój gatunek, ale wydaje się ciekawa, u mnie mąż jest od fantastyki ;)
OdpowiedzUsuńHmmm... fantastykę lubię, a ta tutaj zapowiada się całkiem nie źle. Chyba nawet byłabym skłonna przymknąć oko na te żarty, o których wspominasz :)
OdpowiedzUsuńNa pewno warto ją sprawdzić, zwłaszcza, że to debiut - autor na pewno jeszcze się rozwinie. ;)
Usuńja chyba poczekam na to rozwinięcie się autora, bo jakoś podskórnie czuję, że zmęczyłaby mnie ta książka. Debiutanci powinni mieć zakaz pisania powieści o objętości powyżej 300 stron :D
OdpowiedzUsuńTu się po prostu w pewnym momencie robi nieco powtarzalnie, ale... to naprawdę jest tak lekka książka, że tej objętości się w sumie nie czuje. ;P
Usuń