poniedziałek, 3 maja 2021

Akwaforta: doskonała jako opowiadanie


Raule w trakcie swojej podróży trafia na Gwynna: znanego jej z rebelianckich lat łowcy nagród. Ruszają więc w drogę razem, trafiając pod bramy jednego z największych miast, próbując w nim rozpocząć nowe życie.

 

Zwykle opinię na temat danej książki piszę w ciągu kilku dni od przeczytania, lub nawet zaraz po lekturze. „Akwaforta” Kirsten Jane Bishop takiego szczęścia nie miała, bo od jej lektury minęło kilka tygodni, a ja dopiero zaczynam o niej cokolwiek pisać lub w ogóle mówić. I przyznaję, wcale mi nie jest łatwo tę książkę ot tak ocenić.

Akwaforta
Kirstin Jane Bishop
wyd. Mag, 2008

Ta powieść jest jedyną powieścią napisaną przez autorkę. Bishop (nie mylić z Anne Bishop – Kirsten pochodzi z Australii, Anne to Amerykanka) ma na swoim koncie trochę opowiadań, ale choć od wydania „Akwaforty” minęło już trochę lat nie stworzyła niczego więcej. Mamy więc tu do czynienia z debiutem, który jak na polskie realia jest dość unikatowy: nieczęsto pojawiają się u nas książki łączące western z fantastyką. Sama jestem w stanie wskazać poza tę książką może 3-4 podobne tytuły  z rodzimego rynku (tj. napisane przez Polaków lub przetłumaczone na nasz język).

A że klimaty westernowe są dla mnie niezmiernie kuszące to i „Akwaforta” taka była. I początek historii naprawdę był dostarczający. Pierwsza część, czyli dwa pierwsze rozdziały były wyśmienite. Lekarka Raule doskonale grała z rewolwerowcem, czyli Gwynnem. Postacie dobrze się od siebie odbijały, świat wyłożony był klarownie i ciekawie, wydawać by się mogło, że całokształt będzie po prostu bardzo dobrą powieścią.

Ale nie.

Gdy postacie docierają do miasta i rozpoczyna się już nieco bardziej konkretna fabuła, całokształt zaczyna się rozmywać. Traci na tempie. Nie jest aż tak interesujący. Z podróży po „prerii”, z rewolwerami i bandytami, książka zmienia się w opowieść typowo miejską. Gwynn, rozdzielony z Raule, staje się właściwie dość nudnym typem od brudnej roboty. Z Raule jest lepiej: jej historia jest ciekawsza. Jednak przecież to kobieta, nie rewolwerowiec, a historia Bishop jest westernem więc… żeńskiej bohaterki jest po prostu mniej. I gdy Gwynn się z nią spotyka, ponownie błyszczy, ale zwykle postacie są od siebie odseparowane. W takim układzie ten bohater po prostu „nie działa” tak jak powinien.

Więc dzieją się rzeczy. W teorii ciekawe, w teorii brutalne i zwracające uwagę, w praktyce: ze strony na stronę mniej interesujące. Wątek Raule nie dostaje odpowiedniego rozwiązania, historia zaczyna dość szybko męczyć i coś w niej wyraźnie nie gra, mimo że sam styl autorki wydaje się być naprawdę niezły.

Mamy więc dobrą bazę pod historie, świetnie działająca na siebie postacie, możliwość wykreowania naprawdę czegoś porządnego, a w praktyce… w teorii ważniejszy wątek nudzi i szybko staje się dość mocno (przynajmniej dla mnie) irytujący, a to, co jest naprawdę ciekawe zostaje zignorowane przez autorkę. Tak, jakby trochę nie wiedziała, gdzie naprawdę zrobiła coś dobrego.

Dla tych pierwszych dwóch rozdziałów warto było po tę historię sięgnąć. Ale jeśli będę do „Akwaforty” wracać to na pewno nie do całości. Przeczytam początek, traktując go jako osobne opowiadanie i w ten sposób będę się nim po prostu cieszyć. Całość, choć mająca w sobie sporo ambicji, nie jest opowieścią, do której chce wracać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony