sobota, 12 lutego 2022

Miasto mosiądzu: dżiny, dewy i masterplan z kreskówki


Nahri jest młodą złodziejką o niezwykłym talencie uzdrawiania. Żyje na ulicach zatłoczonego, XVII-wiecznego Kairu. Nie zna swojej rodziny, ani pochodzenia. Pewnego dnia, w trakcie magicznego rytuału, przywołuje tajemniczego mężczyznę. Wraz z nim, dżinem o imieniu Dara, musi uciekać z miasta, w którym się wychowała.



„Miasto miedzi” regularnie pojawia się w książkowych mediach społecznościowych. Nie zwróciło jednak uwagi mojej, a mojego świątecznego Mikołaja i tak też trafiło do mnie. Nie wiedzieć czemu z góry założyłam, że to typowe high fantasy i gdy zaczęłam lekturę, trochę się zdziwiłam. Kair, czasy Napoleona, jakaś magia i kultura Bliskiego Wschodu? Oho, to wydawał się bardzo interesujący setting!

Miasto mosiądzu
S. A. Chakraborty
wyd. We need YA, 2021
Dewabad, t. 1

I choć książka – głównie przez wydawcę oraz opis – miała być młodzieżówką, początkowo uznałam, że to być może lekkie, ale jednak chyba dość neutralne targetowo fantasy. W końcu główna bohaterka ma około 20 lat. Nie jest więc dzieckiem. I kilka pierwszych rozdziałów naprawdę zrobiło mi nadzieję na coś więcej, niż zwykłą młodzieżówkę.

Przyznaję, że owszem, ostatecznie coś nieco więcej niż zwykle dostałam to tak czy siak – to jest po prostu młodzieżówka. Niezła, ale w której widać problemy, które mogą sugerować, że to powieściowy debiut.

Setting tej powieści naprawdę jest ciekawy. Autorka miesza mitologię arabską z indyjską, co wydaje mi się dobrym zabiegiem: w praktyce przecież systemy tego typu faktycznie się przenikają. Nie jest to idealny świat, ale sam jego klimat i umiejscowienie historii to ciekawy wybór. Niestety, S. A. Chakraborty nie jest zbyt doświadczona w pisaniu i to trochę wychodzi. Być może częściowo to kwestia tłumaczenia, ale np. mieszanie słów „dewa” i „dżin” nie wychodzi książce na dobrze (czasem są używane zamiennie, a czasem w odniesieniu do konkretnych grup społecznych). Ponadto autorka w toporny sposób podaje ekspozycje. Przykładowo, Nahri początkowo po prostu przychodzi do Dary, mówiąc „opowiedz mi o…”, a on spełnia jej prośbę.

Poza tym trochę jednak ubolewam nad tym, że to niby historyczne fantasy, ale w praktyce klimatem przypomina high fantasy. Z Kairu szybko uciekamy, a sam historyczny setting w moim odczuciu został podany dość pobieżnie.

Kolejną sprawą jest młodzieżowość cyklu. To samo w sobie nie jest oczywiście złe, ale to sprawia, że nie jestem w stanie traktować tej historii w pełni poważnie. Intrygi polityczne przypominają czasem masterplan złoli z kreskówek dla dzieci (pokroju: idź zaprzyjaźnić się z więźniarką, by ta mogła zostać żoną twojego kuzyna), a główna bohaterka potrafi rzucać się o coś, co było jasne od początku dla wszystkich, tylko eeee… nie dla niej? Z jakiegoś tajemniczego powodu, mimo że wszyscy jej o tym przecież mówili.

Młodzieżowość widać też w konstrukcji świata. Chakraborty tworzy struktury społeczne oparte na prostym motywie złych złoli oraz biednych dobrych, którzy chcą po prostu przeżyć. Niby to trochę komplikuje, ale w praktyce po prostu o to chodzi.

Ale jak pominiemy te problemy – które szczerze mówiąc, aż tak bardzo mnie w oczy nie kuły – to dostajemy całkiem przyjemne, rozrywkowe fantasy. Z lekkim romansem, ale zdecydowanie nie gra on pierwszych skrzypiec, z przyjemną relacją pomiędzy Nahri i Darą, wcale nie słodkim i właściwie dość poważnym zakończeniem. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ale jako rozrywka, zwłaszcza dla osób nieco mniej oczytanych powinna sprawdzić się nieźle.

Jednocześnie przy lekturze tej książki po raz kolejny dotarł do mnie smutny fakt. Większość powieści fantasy dla nastolatek jest po prostu kiepska, ale to nie jest żadna tajemnica. Ale gdy już pojawi się dzieło, które właściwie jest przeciętną, ale przyjemną rozrywką i w miarę solidnym debiutem, nagle okazuje się wielkim odkryciem. Dlaczego? Dlatego, że osoby działające w mediach społecznościowych to często osoby młode, które bardzo często czytają głównie te kiepskie warsztatowo powieści. Więc gdy pojawi się coś ciut lepszego, to okazuje się odkryciem życia. A naprawdę dobre fantasy często przechodzi bez większego echa. 

W ostatnim czasie czytałam książkę kierowaną do podobnego targetu – „Wampirze Cesarstwo” Jaya Kristoffa. Przy tamtej powieści po prostu się nudziłam: to przegadana i mocno schematyczna historia, która trochę mnie wymęczyła. Za to „Miasto Mosiądzu” dostarczyło mi mniej-wiecej tego, co chciałam od tamtego tytułu: przyjemnej rozrywki. Gdyby tylko tę książkę trochę dopracować!



4 komentarze:

  1. Dzięki za ostrzeżenie, bo po tylu achach i ochach już miałem w planach to kupić (choć mój entuzjazm osłabł niedawno po tym, jak się dowiedziałem, że autorka jest konwertytką na islam, a takowi ludzie różnie mogą mi się kojarzyć, ale na pewno nie z inteligencją i wyobraźnią). Po Twojej recenzji wywalam ze schowka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ona jak na swoją kategorię naprawdę nie jest taka zła. Jak na debiut - wręcz przyzwoita, choć "Pamięć zwana Imperium" od Zyska jest dużo lepsza (a w USA chyba sprzedawaną jako NA - bzdura). A co do religii - kompletnie nie wiem, co to ma tutaj do rzeczy.

      Usuń
  2. Dżiny to mam wrażenie, że temat pomijamy w fantastyce (poza tą nieszczęsną Buntowniczką z Pustyni), ale ogromnie mnie ciekawi i w końcu Miasto z Mosiądzu przesłucham Zobaczymy, czy mi przypadnie do gustu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A możesz spróbować, tu naprawdę nie jest źle.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony