Johnanat, młody prawnik, wyrusza do Transylwanii, aby pomóc szlachetnie urodzonemu Draculi w zakupie nieruchomości w Anglii. Wkrótce odkrywa, że ten skrywa mroczny sekret. W tym czasie jego narzeczona, Mina, oraz jej przyjaciółka Lucy wybierają się na wakacje na wieś.
Ostatnio po klasykach spodziewam się czegoś innego, niż ostatecznie dostaje. Tak było z „Frankensteinem” i tak stało się również z „Draculą”. Tylko w tym przypadku było to raczej pozytywne zaskoczenie. Spodziewałam się mrocznej powieści grozy, której akcja będzie rozgrywać się w mrocznym zamku w Transylwanii (a niekoniecznie lubię grozę w czystej postaci), zaś dostałam… przygodówkę. Mroczną, owszem, ale jednak przygodówkę ze zbieraniem drużyny i zagadką do rozwiązania.
Dracula Bram Stoker wyd. Vesper, 2018 |
Dzięki temu, że stosunkowo niedawno czytałam powieść Mary Shelley, mogę bez większego problemu te dwie książki po prostu porównać. „Frankenstain” ukazał się w 1818 roku, a „Dracula” w 1897. Książki te dzieli więc właściwie 80 lat, w których trakcie literatura gwałtownie się rozwijała. I to zdecydowanie widać.
„Dracula” ma znacznie więcej wątków. Jest pisana z różnych perspektyw (w formie dzienników i innych zapisków), dzięki czemu niektóre informacje nie trafiają do czytelnika od razu. Dzięki temu ta historia jest naprawdę dość dynamiczna i po prostu zdecydowanie ciekawsza. To też znacznie bardziej samoświadoma opowieść, która zdaje się nie traktować siebie samej w pełni poważnie.
Poza tym zdziwiło mnie trochę, o ile ciekawszą żeńską postać stworzył Bram Stroker, niż Mary Shelley, gdzie teoretycznie to po niej spodziewałabym się lepszego wejścia w kobiece ja. Jej Elżbieta to po prostu wyidealizowany obrazek, który niewiele do fabuły wnosi. W tym przypadku Mina to po prostu ważna bohaterka, która jest w pewnych momentach wręcz mózgiem całej operacji.
„Dracula” oczywiście trochę się zestarzał. Nie dziw. To klasyka literatury, która przy okazji ma po prostu klasyczną fabułę (ale zdziwienie, prawda?) i w tym momencie już po prostu nie bardzo zaskakuje. Poza tym choć nigdy nie oglądałam w całości żadnej ekranizacji tej powieści, to ona była przerabiana już tyle razy, że ja tę historię po prostu znam. Niemniej, to nie jest w żadnym razie wada. Po prostu gdyby nie te cechy to bardziej współczesna literatura nie byłaby taka, jaka jest. Te dziś powielane klisze, które wypromowała książka Strokera są niezmiernie ważne dla naszej popkultury.
Ta powieść pomogła mi też lepiej zrozumieć, skąd wzięły się konkretne wampirze cechy. To powrót do źródła (który nomen omen jest przerobieniem innych źródeł…), który pozwala zrozumieć, co z klasycznego obrazu wampira pochodzi z tej opowieści, a co zostało dodane w inny sposób (podpowiedź: większość jednak pochodzi z niej).
To było udane spotkanie z klasyką literatury grozy. Oczywiście pewnie mogłabym tę powieść analizować nie jako czytelnik, a jako ktoś, kto powieści próbuje badać, ale raz, że specjalistką od klasyków nie jestem (w końcu dopiero je poznaje!), a dwa – od tego raczej są inne przestrzenie, niż opinia gdzieś tam w sieci. Niemniej, jeśli szukacie sympatycznej i jednocześnie stosunkowo mrocznej przygody, która jest wartościową dla literatury powieścią to po „Draculę” sięgnijcie koniecznie.
Ja jestem fanką tego tytułu. Może na nasze współczesne standardy nie jest to typowa groza, ale trzeba pamiętać, jak człowiek odbierał ten tytułu, gdy się ukazał - pomieszanie form literackich sprawiło, że ludzie kwestionowali czy na pewno mają do czynienia z czystą fikcją literacką.
OdpowiedzUsuńJasne, wtedy to pewnie inaczej działało. ;) Ja sobie ją na pewno cenię i fajnie było ją poznać, po prostu jednak bardziej jarają mnie inne tytuły.
UsuńO draculi słyszałam ostatnio, że strasznie ciężko się to czyta. Dziś to raczej tytuł, z którym się zapoznajesz, bo to klasyka niż coś, co zatrzęsie twoim światem.
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy ciężko. Mnie tam lekko wszedł.
Usuń