Trójka
nieznajomych spotyka się na plaży w Lagos. Gdy pojawia się olbrzymia fala, nie
wiedzą jeszcze, że przyniesie ona zmiany całemu światu. Wkrótce z morskiej toni
wyłania się nieznana im kobieta. Jak się prędko okazuje – pochodząca z gwiazd.
Nigdy
nie czytałam afrykańskiej fantastyki. Często o niej słyszałam, jednak nigdy
koniec końców po nią nie sięgnęłam. „Laguna” Nnedi Okorafor jest więc swego
rodzaju pierwszym testem, choć też niepełnym. Autorka wprawdzie ma nigeryjskie
korzenie, ale jest jednak Amerykanką. Spodziewałam się, że może będzie trochę
dziwnie, że może nie do końca powieść „mi siądzie” i… rozpoczynając lekturę,
naprawdę się zdziwiłam.
Bo
po mglistym i tajemniczym wstępie autorka wrzuciła mnie w historię, która
początkowo wydała mi się po prostu interesująca. Okorafor się nie patyczkuje,
bo od razu ustanawia główną bohaterką biolożkę morską, Adaorę. To bohaterka z
problemami małżeńskimi, niekoniecznie lubiana w swojej okolicy. Uznawana za
wiedźmę i krytykowana przez lokalnego kapłana zawsze miała w swoim kraju pod
górkę. Pokiwałam wtedy głową, uznając, że dobrze, rozumiem: autorka widzi w
Nigerii jakiś problem i przedstawia go czytelnikom. Nie zrozumcie mnie źle:
problemy rodzinne i krytyka społeczeństwa może zdarzyć się każdemu i zawsze.
Nigeryjskie realia przedstawione przez pisarkę wydają się być jednak bardziej
zabobonne, bardziej plemienne, niż te nasze, polskie. Sam problem pozostaje
więc niby tym samym problemem, ale jednak ma jednak nieco inny „klimat”.
W
każdym razie, Adaora wydaje się być bohaterką, która może coś do powieści
wnieść. Pozostała dwójka bohaterów – raper Anthony i żołnierz Agu – być może
przestawiają się mniej wyraziście, ale początkowo nie mam też problemów z
pojęciem kto jest kim, gdzie, co się dzieje. Przez powieść płynę dość sprawnie,
jeśli już ją otwieram, choć też mimo że pozornie wszystko mi opowiada nie mam
ochoty po nią sięgać bez drobnego zmuszania się. Im dalej w las, tym jest
gorzej, bo robiąc tygodniowe przerwy muszę powtarzać treść, zapominam postacie,
zapominam, gdzie dokładnie skończyłam. I koniec końców powieść nie mającą nawet
trzystu stron czytam miesiąc. Miesiąc. I to wcale nie przez to, że „Leguna”
jest książką szczególnie trudną. Po prostu im dalej w nią brnęłam… tym mniej
interesująca się dla mnie stała.
[Możliwy
SPOILER] Motyw, który wykorzystuje autorka „Leguny” pojawił się wcześniej w
czytanej przeze mnie już jakiś czas temu „Cenie szczęścia” Eriksona. Bo to ta
powieść, w której kosmici przybywają na Ziemię i zamiast uznać, że chcą nas zniszczyć
to planują się z nami zaprzyjaźnić. Zdaje sobie sprawę, że to pewnie nie jedyne
dzieła kultury z podobną tematyką, ale w tym momencie inne powieści nawet nie
przychodzą mi do głowy. W przypadku książki Eriksona sporym problemem był brak
fabuły, brak konkretnego celu historii i brak głównego bohatera. Mam odczucie,
że w tym przypadku jest trochę podobnie. Bo choć Okorafor prowadzi tę historie
sprawniej i obiera ją w jakieś ramy, pokazując funkcjonowanie społeczeństwa na
początku tych specyficznych przemian to koniec końców… nie umiem tej książki
„poczuć”. Gdy kosmici przychodzą i mówią: chcemy wam pomóc i się z wami
przyjaźnić, właściwie nie chcąc nic w zamian… to naprawdę trudno o jakieś
szczególne zaskoczenia w fabule. [Koniec SPOILERA] Autorka jakby próbuje to
rekompensować, próbując się skupiać na scenkach z samego kraju, a nie tylko
głównych bohaterach. Podsuwa nam też inne tropy, przedstawia postacie o różnym
punkcie widzenia… Ale koniec końców, to wszystko się rozmywa, robi
niekonkretne, nudne.
Realia
Nigerii to naprawdę ciekawe tło na dobrą historię fantastyczną i chętnie bym
takową przeczytała. Jednak przy tym muszę przyznać, że „Laguna” – choć
zaczynała się jak ciekawa podróż rozrywkowo-poznawcza – nie do końca spełniła
swoją funkcję w moim przypadku. Nie chcę tej książki jednoznacznie sądzić.
Czytałam ją o wiele za długo, nie potrafiłam się na niej skupić i być może po
prostu odbiłam się od pióra autorki, bo i tak się czasem zdarza. Mam jednak
wrażenie, że CZEGOŚ tu brakło. Może lepszego skonstruowania intrygi? Może
właśnie pójścia w klimaty kompletnie dziwne, zupełnie mi nieznane i jeszcze
bardziej nigeryjskie? Odbieram tę książkę tak, jakby chciała być wszystkim po
trochu (przedstawieniem kultury Nigerii, jej problemów, historii SF, opowieści
o reakcjach ludzi na nieznane itd.), a ostatecznie nie była niczym konkretnym.
[SPOILER]
Powoli kończąc ten mój chyba nieco nieskładny i nawet nie do końca recenzencki
wywód, chcę tylko wspomnieć o pewnym elemencie, który trochę mnie „ubódł”.
Powieść rozpoczyna się tym, że Adaora wychodzi na plażę po pobiciu przez męża.
Zdarza się to pierwszy raz w jej życiu, nie wie, co ma ze sobą zrobić, musi tę
sprawę przemyśleć. Sprawa przedstawiona jest w narracji tak, jakby problem
bicia kobiet w Nigerii był czymś naprawdę poważnym. Ponownie, nie chcę być źle
zrozumiana: bicie kogokolwiek nie jest OK. Ale narracja zdaje się rysować
sytuację, według której niemal każda kobieta w kraju jest ofiarą przemocy
domowej. Być może tak jest: nie wiem. W każdym razie, Adaorą targają emocje, bo
choć w jej związku nie działo się najlepiej, wydawało jej się, że jej mąż
akurat do tego zdolny nie jest. Na plaży wraz z nią pojawia się dwójka
mężczyzn, którzy też mają dość konkretne powody przez które się na nią
wybierają. Aydodele wkrótce wyjaśnia im, że zebrali się przez jej ingerencję.
Między innymi, to ona „zachęciła” męża Adaory do uderzenia jej w trakcie kłótni
małżeńskiej. Nie zmusiła go, jedynie właśnie „zachęciła”. Szczerze mówiąc, ten
element, połączony z dalszymi kłótniami małżonków i zachowań głównej bohaterki
wzbudza we mnie spory dysonans. Bo koniec końców wychodzi na to, że choć jej
mąż jest winny uderzenia to jednak w trakcie nie był w pełni swoich (i tylko
swoich) własnych sił umysłowych. Gdyby nie pomoc Ayodele tego by nie zrobił. A
ten element „Laguny” odebrałam tak, jakby Adaora była wręcz trochę wdzięczna
swojej kosmicznej znajomej i tylko wykorzystywała to uderzenie jako pretekst do
pozbycia się problematycznego męża. Ponownie, nie mam pojęcia, czy dobrze to
odebrałam, zwłaszcza, że to bardzo delikatny temat… ale te sceny po prostu
pozostawiły we mnie po sobie pewien niesmak. Może to dlatego mój entuzjazm co
do tej powieści powoli słabł?
Szkoda, że czegoś w książce brakowało i tak dłużyła Ci się ta lektura. Jednak z tego co piszesz ostateczne wrażenia nie najgorsze. Mam nadzieję, że kolejne spotkanie z afrykańską fantastyką będzie lepsze. :) Ja sobie właśnie uświadomiłam, że chyba nie czytałam jeszcze nic z tamtego regionu świata...
OdpowiedzUsuńInaczej, spotkanie było kiepskie dla mnie osobiście, ale rozumiem, czemu ta książka jest w "Uczcie wyobraźni". :P Tego się u nas prawie nie wydaje. :( Ta powieść pewnie nie zostałaby przetłumaczona, gdyby oryginał nie był napisany w języku angielskim...
UsuńTo już któraś taka recenzja tej książki - właśnie dlatego jej nie kupiłem. Mam nadzieję, że porządną afrykańską fantasy okaże się "Czarny lampart, czerwony wilk" Marlona Jamesa (tak, wiem, że typ jest z Jamajki, ale ponoć to afrykańska fantasy).
OdpowiedzUsuńA no, ma średnie opinie ogółem. Aczkolwiek to książka z wymiany, więc trafiła do mnie trochę przypadkiem, a co za tym idzie - jak już miałam to sprawdziłam. No i UW nie mam dużo, każdy egzemplarz cenny.
Usuń