Wszyscy spodziewali się zdrowego chłopca
o alabastrowej skórze. Na świat przyszła jednak Elfaba – zielonoskóra
dziewczyna z ostrymi zębami. W jaki sposób to małe dziecko przemieniło się
następnie w Złą Czarownicę z Zachodu, którą musiała pokonać odziana w
zaczarowane pantofelki Dorotka?
Istnieje kilka historii, które bardzo
lubię, ale które znam jedynie ze słyszenia lub fragmentami. To opowieści, do
których zwykle sama dorobiłam sobie pozostałą część narracji i zwykle boję się
sięgnąć po całokształt, aby po prostu się nie rozczarować. Tak było z
musicalowym „Wicked”, którego znam głównie za sprawą kilku bardzo dobrych
utworów, a którego nigdy nie widziałam w całości (podobnie, jak nigdy nie
czytałam „Czarnoksiężnika z krainy Oz”). Przeczytanie oryginału, czyli powieści
Gregory’ego Maguire „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” miał być
więc moją małą konfrontacją.
Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu Gregory Maguire wyd. Zysk i S-ka, 2021 The Wicked Years, t. 1 |
W tym przypadku okazało się, że na bazie
tych kilku utworów w mojej głowie powstało coś, co bez problemu mogę nazwać niespisanym
fanfiction. Chciałam historii o innym tonie, z nieco inną bohaterką, o innym
przebiegu – nic więc dziwnego, że zderzyłam się w trakcie lektury ze „ścianą”.
Choć muszę dodać, że i starając się ocenić powieść obiektywnie, nie wszystko mi
tutaj odpowiada.
Na początek chyba warto rozprawić się z
samą konstrukcją powieści. „Wicked” jest podzielone na kilka części, które
dzielą zarówno lata, jak i styl opowiadania. Właściwie każda z nich jest
skupiona na innym narratorze i główna bohaterka, Elfaba, jest zwykle
przedstawiana z perspektywy otaczających ją postaci. Dostajemy więc m.in. całą
sekcję poświęconą pierwszym chwilom życia bohaterki oraz tą związaną z jej
studiami.
Sama konstrukcja tego typu raczej mi nie
przeszkadza, ale problem polega na tym, że ogółem pod kątem fabularnym w „Wicked”
niewiele się dzieje. To znaczy, Elfaba „robi rzeczy”, ale jednak lwia część
książki to jej rozmowy z rodziną oraz znajomymi, a kluczowe dla fabuły sytuacje
zdają się rozgrywać raczej gdzieś w tle. Biorąc pod uwagę, z jakiej perspektywy
opowiadana jest ta historia przez większość czasu ma to sens, ale jednocześnie
przynajmniej we mnie nie wzbudziło napięcia, zaś same relacje w przypadku tej
historii nie do końca mnie interesowały. Oczywiście, były dość istotne
fabularnie, ale skoro główna linia historii mnie nie angażowała, to traciły dla
mnie na znaczeniu.
Na dodatek osobiście po prostu nie lubię
klimatu obecnego w „Wicked”. Nie bez przyczyny nie znam „Czarnoksiężnika z
krainy Oz”: odrzuca mnie pod kątem wizualnym i sprawia, że po prostu podświadomie
wybrałam ignorowanie jego istnienia. Z tym że Maguire czerpie naprawdę mocno z
tamtej estetyki. Powieść jest baśniowa, ale tak, jakby ktoś odbił tę baśniowość
w krzywym zwierciadle. Bywa absurdalna w żarcie, języku i konceptach, a to mnie
prawie nigdy nie przekonuje. Niemniej, to w pełni indywidualne wrażenie.
Osobiście preferuje bardziej „klasyczny” klimat w fantasy, ale jeśli ktoś tego
szuka, powinien przy lekturze tej powieści poczuć się, jak w domu.
Kolejnym aspektem, który chyba warto
poruszyć, jest sam język, jakim posługuje się autor. Maguire pisze raczej
lekko, ale przy tym powiedziałabym, że chwilami wręcz „prostacko”. Bardzo lubi
skupiać się na dość dokładnych opisach np. narządów płciowych, co nie jest ani
nikomu do szczęścia potrzebne, ani często nie jest zbyt przyjemne (przynajmniej
dla mnie). Nie robi tego na tyle pięknie, aby się zachwycać użytymi przez niego
słowami, ani nie jest to erotyk, po który człowiek sięga po tego typu treści,
nie wspominając o tym, że część z tych opisów wcale nie dotyczy postaci
dorosłych. Taki naturalizm zaś jest momentami w moim odczuciu aż obrzydliwy.
„Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” to powieść bez wątpienia ciekawa przez sam pomysł na retelling. Ponadto wiem, że dość dużej grupie osób może przypaść do gustu. Ja się od niej po prostu odbiłam, przez wzgląd na moje wcześniejsze oczekiwania oraz „niedopasowanie się” do autora, jeśli chodzi o to, jaki styl w historii lubię. Jednak nie chce tutaj kategorycznie odradzać sięgnięcia po powieść Maguire’a, bo akurat w tym przypadku spora część wymienionych przeze mnie „wad”, może okazać się dla innych czytelników mocnymi zaletami.
Ja mimo wszystko mam tą książkę na oku i mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńJasne, czytaj! W tym przypadku lwia część negatywnych odczuć jest związana z moimi osobistymi preferencjami, nie zaś z obiektywnymi problemami książki - to znaczna różnica. :)
UsuńKurcze, mam tak samo, nie znam musicalu, nie czytałam "Czarnoksiężnika z Oz", na dobrą sprawę zawsze mnie Dorotka wkurzała i siłą rzeczy dorobiłam sobie w głowie zupełnie inna historię. Wiem już, że w książkę nie zainwestuję, ale może sięgnę po nią jak mi wpadnie w oko w bibliotece!
OdpowiedzUsuńTo chyba dobre rozwiązanie. ;D
Usuń