środa, 7 kwietnia 2021

Wicked: moje oczekiwania kontra rzeczywistość

Wszyscy spodziewali się zdrowego chłopca o alabastrowej skórze. Na świat przyszła jednak Elfaba – zielonoskóra dziewczyna z ostrymi zębami. W jaki sposób to małe dziecko przemieniło się następnie w Złą Czarownicę z Zachodu, którą musiała pokonać odziana w zaczarowane pantofelki Dorotka?

 

Istnieje kilka historii, które bardzo lubię, ale które znam jedynie ze słyszenia lub fragmentami. To opowieści, do których zwykle sama dorobiłam sobie pozostałą część narracji i zwykle boję się sięgnąć po całokształt, aby po prostu się nie rozczarować. Tak było z musicalowym „Wicked”, którego znam głównie za sprawą kilku bardzo dobrych utworów, a którego nigdy nie widziałam w całości (podobnie, jak nigdy nie czytałam „Czarnoksiężnika z krainy Oz”). Przeczytanie oryginału, czyli powieści Gregory’ego Maguire „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” miał być więc moją małą konfrontacją.

Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu
Gregory Maguire
wyd. Zysk i S-ka, 2021
The Wicked Years, t. 1

W tym przypadku okazało się, że na bazie tych kilku utworów w mojej głowie powstało coś, co bez problemu mogę nazwać niespisanym fanfiction. Chciałam historii o innym tonie, z nieco inną bohaterką, o innym przebiegu – nic więc dziwnego, że zderzyłam się w trakcie lektury ze „ścianą”. Choć muszę dodać, że i starając się ocenić powieść obiektywnie, nie wszystko mi tutaj odpowiada.

Na początek chyba warto rozprawić się z samą konstrukcją powieści. „Wicked” jest podzielone na kilka części, które dzielą zarówno lata, jak i styl opowiadania. Właściwie każda z nich jest skupiona na innym narratorze i główna bohaterka, Elfaba, jest zwykle przedstawiana z perspektywy otaczających ją postaci. Dostajemy więc m.in. całą sekcję poświęconą pierwszym chwilom życia bohaterki oraz tą związaną z jej studiami.

Sama konstrukcja tego typu raczej mi nie przeszkadza, ale problem polega na tym, że ogółem pod kątem fabularnym w „Wicked” niewiele się dzieje. To znaczy, Elfaba „robi rzeczy”, ale jednak lwia część książki to jej rozmowy z rodziną oraz znajomymi, a kluczowe dla fabuły sytuacje zdają się rozgrywać raczej gdzieś w tle. Biorąc pod uwagę, z jakiej perspektywy opowiadana jest ta historia przez większość czasu ma to sens, ale jednocześnie przynajmniej we mnie nie wzbudziło napięcia, zaś same relacje w przypadku tej historii nie do końca mnie interesowały. Oczywiście, były dość istotne fabularnie, ale skoro główna linia historii mnie nie angażowała, to traciły dla mnie na znaczeniu.

Na dodatek osobiście po prostu nie lubię klimatu obecnego w „Wicked”. Nie bez przyczyny nie znam „Czarnoksiężnika z krainy Oz”: odrzuca mnie pod kątem wizualnym i sprawia, że po prostu podświadomie wybrałam ignorowanie jego istnienia. Z tym że Maguire czerpie naprawdę mocno z tamtej estetyki. Powieść jest baśniowa, ale tak, jakby ktoś odbił tę baśniowość w krzywym zwierciadle. Bywa absurdalna w żarcie, języku i konceptach, a to mnie prawie nigdy nie przekonuje. Niemniej, to w pełni indywidualne wrażenie. Osobiście preferuje bardziej „klasyczny” klimat w fantasy, ale jeśli ktoś tego szuka, powinien przy lekturze tej powieści poczuć się, jak w domu.

Kolejnym aspektem, który chyba warto poruszyć, jest sam język, jakim posługuje się autor. Maguire pisze raczej lekko, ale przy tym powiedziałabym, że chwilami wręcz „prostacko”. Bardzo lubi skupiać się na dość dokładnych opisach np. narządów płciowych, co nie jest ani nikomu do szczęścia potrzebne, ani często nie jest zbyt przyjemne (przynajmniej dla mnie). Nie robi tego na tyle pięknie, aby się zachwycać użytymi przez niego słowami, ani nie jest to erotyk, po który człowiek sięga po tego typu treści, nie wspominając o tym, że część z tych opisów wcale nie dotyczy postaci dorosłych. Taki naturalizm zaś jest momentami w moim odczuciu aż obrzydliwy.

„Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” to powieść bez wątpienia ciekawa przez sam pomysł na retelling. Ponadto wiem, że dość dużej grupie osób może przypaść do gustu. Ja się od niej po prostu odbiłam, przez wzgląd na moje wcześniejsze oczekiwania oraz „niedopasowanie się” do autora, jeśli chodzi o to, jaki styl w historii lubię. Jednak nie chce tutaj kategorycznie odradzać sięgnięcia po powieść Maguire’a, bo akurat w tym przypadku spora część wymienionych przeze mnie „wad”, może okazać się dla innych czytelników mocnymi zaletami.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka!

4 komentarze:

  1. Ja mimo wszystko mam tą książkę na oku i mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, czytaj! W tym przypadku lwia część negatywnych odczuć jest związana z moimi osobistymi preferencjami, nie zaś z obiektywnymi problemami książki - to znaczna różnica. :)

      Usuń
  2. Kurcze, mam tak samo, nie znam musicalu, nie czytałam "Czarnoksiężnika z Oz", na dobrą sprawę zawsze mnie Dorotka wkurzała i siłą rzeczy dorobiłam sobie w głowie zupełnie inna historię. Wiem już, że w książkę nie zainwestuję, ale może sięgnę po nią jak mi wpadnie w oko w bibliotece!

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony