Niegdyś strażacy gasili pożary. Teraz je wzniecają, pilnując, aby książki pozostały tylko niechlubnym echem przeszłości. Guy Montag jest jednym z nich. Sumiennie wykonuje swoją pracę, przez większą część życia nawet nie myśląc, że świat mógłby wyglądać inaczej. Gdy jednak zaczyna odkrywać przeszłość ludzkości, jego światopogląd ulega zachwianiu.
Są takie książki, które każdy czytelnik powinien uwielbiać. Wiele z nich na swój główny temat bierze właśnie literaturę, bo przecież osoba lubiąca taką formę rozrywki musi lubić dzieła kultury o takowej mówiące. Bo jakby inaczej! I tak “Złodziejka książek”, powieść opowiadająca o Holocauście, jest absolutnie uwielbiana przez wielu czytelników. “451⁰ Fahrenheita” też o książkach mówi. Na dodatek jest dystopią, poruszającą trudny, społeczny temat. To książka inteligentna, która naprawdę z ogólnego założenia powinna wzbudzić we mnie zachwyt. Tyle, że… no nie. W tym przypadku po prostu nie miało to miejsca. Z resztą, za “Złodziejką książek” też nie przepadam.
Dlaczego tej powieści nie potrafię uwielbiać? Sprawa wydaje mi się dość prosta, ale najpierw powiedzmy sobie jasno. Nie uważam tej powieści za złą. Przeciwnie wręcz, to całkiem kompetentna dystopia, która w chwili, w której wyszła, na pewno wzbudza zachwyt. Tyle tylko, że z pewnych powodów w moim odczuciu dość mocno się zestarzała.
Książka Ray’a Bradbury’ego została wydana w 1953 roku, czyli w czasie, w którym kultura masowa świeciła swoje triumfy. Osobiście odbieram ją właśnie jako krytykę takowej. Bradbury próbował sobie odpowiedzieć co będzie, jeśli będziemy brnąć w tym nurcie dalej i wyszła mu właśnie taka oto wizja. Wizja świata, w której jakakolwiek inność jest odbierana jako coś złego, w której książki uważa się za snobistyczne i nic nie wnoszące do życia opowieści. Tyle że… współcześnie to jest właśnie wizja trochę przedawniona, bo kultura masowa przemieniła się w popkulturę, a w międzyczasie zaczęły powstawać jeszcze inne nurty. Choć niektórzy może i odbierają kulturę w sposób podobny do autora tejże książki to ogółem: w moim odczuciu ta wizja przyszłości dość mocno się zdezaktualizowała.
Mimo tego jednak to przecież dalej mogłaby być wybitna książka, czyż nie? Zachwycająca światem, zachwycająca bohaterami, akcją, językiem… czy czymkolwiek innym. Dla mnie jednak to po prostu dość porządna, ale raczej zwykła dystopia. Osobiście dużo bardziej od Bradbury’ego wolę Zajdla, a chyba i Orwell wypada lepiej. Jego świat wydaje mi się bardziej kompletny. “451⁰ Fahrenheita” wydaje mi się powieścią krótką, wręcz składającą się z pewnych urywków, naprawdę będąca raczej wizją autora i krytyką otaczającej go rzeczywistości, niż taką fantastyką, która próbuje spiąć absolutnie wszystko: od mądrego przesłania, przez dobrych bohaterów po świetny świat przedstawiony.
Biorąc pod uwagę, jak często jest gdzieś ten tytuł wspominany, warto go sprawdzić. Bądź co bądź, to klasyka, która mimo upływu lat wciąż jest czytana. Pewnie będę też czasem ją polecać, bo i czyta się to całkiem przyjemne, i nie jest wcale długie. Właściwie gdybym miała opisać moje wrażenia po tej lekturze uznałabym je za takie “neutralne +”. Nic mnie tu w końcu szczególnie negatywnie nie ubodło, a kilka początkowych scen, w których główny bohater rozmawia ze swoją sąsiadką było naprawdę urocze i całkiem z resztą ciekawe. Nie umiem jednak ten książki uwielbiać i nadzwyczaj zachwalać, bo ponownie: znam lepsze dystopie. Bardziej aktualne i mocniej do mnie przemawiające.
Już się wypowiadałam na instagramie, że sądziłam, że mnie trzaśnie, a tylko uszczypnęła ta powieść. Na pewno jest to ważna książka, ale jednak widać, że trochę inna epoka...
OdpowiedzUsuńNo niestety. :C
UsuńCały czas mam tę książkę w planach!
OdpowiedzUsuńTo daj znać, jak już sięgniesz, czy Ci się podobała. :)
Usuń