Deana
musi opuścić swoje rodzinne strony. Wyrusza na wiodącą przez pustynię
pielgrzymkę. Karawana z którą podróżuje odkrywa jednak spisek i wkrótce po tym
zostaje zaatakowana. Członkini ludu Israam zostaje porwana, a jej towarzyszami
podróży zostaje ślepiec-tłumacz oraz kilkuletni książę.
Altsin
izoluje się na wyspie, w nowicjacie zakonu Wielkiej Matki, gdzie oddaje się
pracy i pomocy ubogim, próbując zapanować nad tlącą się w nim mocą.
Jednocześnie próbuje odnaleźć wiedźmę, przez którą stał się boskim naczyniem.
Ma nadzieję, że kobieta będzie w stanie go ocalić.
Poprzednia
część „Opowieści z meekhańskiego pogranicza”, czyli „Niebo ze stali” łączyła
północne ludy ze wschodnimi. „Pamięć wszystkich słów” adekwatnie łączy więc
południe stylizowane na kraje bliskiego wschodu oraz portowo-wyspiarski zachód.
Obydwie te frakcję polubiłam w trakcie opowiadań, choć przyznaję, że historia
Altsina w dużej mierze wyparowała mi z głowy. Nieco lepiej było ze wschodem, który
zapadł mi w pamięć głównie przez pierwsze opowiadanie o Yatechu, będące
naprawdę całkiem wzruszającą historią o tragicznej miłości.
I
właściwie pod tym względem wschód znów nie zawodzi… bo i teraz wschodnia część
powieści dostaje ciekawą, miłosną historię. Nie jest ona nadmiernie
skomplikowana, czy nadzwyczajnie poprowadzona, bo właściwie korzysta z dość
dobrze znanych w kulturze tropów. Wegner jednak doskonale obudowuje historię w
większą ilość warstw, intryg politycznych, przedstawiania świata oraz wątków
pobocznych, a to po prostu wystarcza, by przeciętny romans zmienił się w dobrą
opowieść, mającą sens w całym kontekście cyklu.
Altsin
zaś właściwie dość długo nie potrafił przykuć w tym tomie mojej uwagi. Jego
wątek od samego początku powiązany jest z bogiem wojny, Reagwyrem. Bohater
próbuje okiełznać boski umysł, dla którego duszy stał się naczyniem. Ma więc do
przebycia podróż, aby się jej pozbyć, jednak to właściwie samotna wędrówka.
Deana dość prędko znajduje bliskich sobie kompanów; Altsin jest znacznie
bardziej samotnym bohaterem. Może dlatego przez lwią część czasu zdecydowanie
wolałam „wschodni” wątek, jako że osobiście bardzo lubię, gdy postacie nie
działają zupełnie same.
Mimo
tego, wydaje mi się, że zakończenie, które dostał Altsin jest ważniejsze dla
całokształtu powieści. Opowieść Deany jest dobrze zamknięta i właściwie nie mam
do czego się przyczepić. Bohaterka przeżywa pewną drogę; uczy się i rozwija, a
„Pamięć wszystkich słów” rozpoczyna i zamyka pewien etap w jej życiu. Ale to
historia Altsina jest tą, która (jak mi się zdaje) może mieć większy wpływ na
losy świata przedstawionego przez Wegnera.
Chciałabym
zaznaczyć, że ten tom jest tomem najbardziej magicznym ze wszystkich
dotychczasowych. Owszem, Wegner ogólnie rzecz biorąc nie rezygnuje z magii, ale
w przypadku tej części wpływ bogów na świat jest tak duży, jak nigdy wcześniej.
Teraz do rozgrywki wchodzą naprawdę potężne magiczne siły, nijak mające się na
przykład do źrebiarzy, występujących w tomach poprzednich. Wegner stopniowo,
ale konsekwentnie przedstawiał meekhańską magię, a ta część eksploruje ten
temat szczególnie mocno, jednocześnie pozwalając czytelnikowi lepiej poznać
strukturę religii w swoim świecie przedstawionym.
Muszę
też wspomnieć o pewnym skojarzeniu, które miałam w trakcie czytania „Pamięci
wszystkich słów”. Jakiś czas temu czytałam dwa tomy z cyklu o Tessie Brown
autorstwa pani Foryś. Głowna bohaterka to „typowa kobieta”, która non stop się
irytuje, krzyczy na panów, obraża itd. itp. Nie jest to cykl dobry i raczej go
nie polecam, choć część pierwsza odrobinę mnie bawiła. W każdym razie, Deana ma
jedną, naprawdę całkiem zabawną scenę, która jednocześnie jest podobna do tych
z „Tessy”, ale jednocześnie jest dużo lepsza, niż one wszystkie razem wzięte.
Bo cóż, Deana, choć kompetentna i silna duchem, dalej jest jednak kobietą
miewającą czasem swoje humorki.
Robert
M. Wegner tworząc swój cykl robi coś wspaniałego dla polskiej fantastyki.
Przedstawia epicką i stworzoną z rozmachem historię, łączącą wiele kultur i
wątków. Poddaje analizie wiele tematów i zdaje się niczego nie zaniedbywać. W
jego powieściach gra wszystko, od kreacji bohaterów, przez rytm i styl.
Jednocześnie dzięki mocnemu podziałowi kultur wydaje mi się, że wielu
czytelników znajdzie tu coś interesującego. Właściwie z polskich powieści high
fantasy na podobnym poziomie w tej chwili przychodzi mi do głowy tylko Andrzej
Sapkowski i Felix Kres, przy czym „Wiedźmin” to jednak coś nieco innego (więcej
post-modernizmu i nawiązań do baśni, mniej klasycznego fantasy), zaś „Księgi
całości” najzwyczajniej w świecie nie lubię. Więc naprawdę bardzo się cieszę,
że mam jeszcze przed sobą powrót do meekhańskiego uniwersum.
Powiem szczerze, że po tej recenzji mam ochotę sięgnąć po tą książkę :D
OdpowiedzUsuńNo ja mam nadzieję! <3
UsuńNapisałaś w recenzji, że ten tom jest najbardziej magiczny ze wszystkich. Trochę mnie zaskoczyłaś, bo podejrzewałam instynktownie rzecz z goła przeciwną. :)
OdpowiedzUsuńA to czemu w sumie?
UsuńTo naprawdę niezwykła seria i zgadzam się w pełni, że warto ją przeczytać, bo wyrasta na najlepszą w polskiej fantasy!
OdpowiedzUsuńTak! O ile Sapkowski w "Wiedźminie" czaruje stylem i kreacją postaci, o tyle Wegner... och, no tu po prostu wszystko tak wspaniale gra. <3
UsuńNagash wyszedł bardzo ładnie . Sama malowałaś ? :)
OdpowiedzUsuń