Doktor Liang opuścił Chiny i zamieszał w
Nowym Jorku dwadzieścia lat temu. Udało mu się jednak zaszczepić miłość do
ojczyzny swoim dzieciom. Najstarszy z jego synów, James, wyjeżdża do kraju
swoich przodków i wkrótce dołącza do niego trójka rodzeństwa. Młodzi ludzie
muszą nauczyć się żyć tak, jak dawniej: bez prądu i w obyczajach, które do tej
pory były dla nich obce.
Za każdym razem, gdy planuje kupić
książki używane czy też w dyskontach szukam tytułów autorstwa Pearl Buck.
Twórczość tej pisarki towarzyszy mi od lat i zawsze chętnie sięgam po jej
książki, które są tak inne od tego, co czytam na co dzień. „W stronę życia”
jest jej powieścią z 1948 roku.
Akcja tej powieści toczy się
mniej-więcej w dwudziestoleciu międzywojennym (jeśli coś mylę – przepraszam).
Sytuacja w Chinach jest mocno napięta. Komuniści dochodzą do władzy, a doktor
Liang jako uniwersytecki wykładowca głośno ich krytykuje. Buck w tej powieści
rysuje nam obraz azjatyckiej, wykształconej rodziny, która jednak stara się
pielęgnować pamięć o własnej kulturze. Próbuje łączyć teraźniejszą myśl z
przeszłością. Dla głowy rodziny kluczowe zdaje się być przedstawianie
Chińczyków jako narodu inteligentnego i wykształconego, co nie jest łatwe, gdy
w nowojorskim Chinatown wcale nie dzieje się najlepiej.
My, jako czytelnicy zostajemy zaś
wrzuceni po prostu w rodzinne perypetie. Głównym bohaterem powieści zdaje się
być James, jednak w gruncie rzeczy w mniejszym lub większym stopniu obserwujemy
zarówno jego rodziców, jego jak i rodzeństwo młodego mężczyzny. Choć tę
historię zamyka pewna klamra to nie jest opowieść zawierająca jakąś szczególnie
skonkretyzowaną fabułę. Autorka skupia się za to na rodzinie, na relacjach ją
łączących oraz na różnicach kulturowych, wykorzystując powieść jako możliwość
opowiedzenia czytelnikowi o Chinach, które nie są ani równoznacznie dobre, ani
złe. Raczej zacofane i potrzebujące pomocy, choć z tradycjami, które potrafią
być niebywale piękne, nawet jeśli świat zachodu ich nie rozumie i się z nimi
nie zgadza.W stronę życia
Pearl S. Buck
wyd. Muza, 2008
Mam wrażeniem, że ze stron tej powieści
bije przede wszystkim rodzinne ciepło. Bo rodzina Lianga, mimo perypetii,
naprawdę się kocha. To dobrzy ludzie, nawet jeśli różni od siebie. Dodatkowo
Buck między wierszami opowiada też o agresji i niebezpieczeństwach komunizmu, o
jego ofiarach i cierpieniu związanym z utratą młodych ludzi. Mam też wrażenie,
że tą powieścią chciała przedstawić swoje zdanie na temat tego doskonale
znanego sobie kraju jako tego, który potrzebuje pomocy, ale nie związanej z
wielkimi rewolucjami, a polegającej na edukacji i poszanowaniu dla tradycji,
przy równoczesnym otwarciu się na nowy świat.
Nie jestem ani historykiem, ani znawcą tego typu literatury pięknej. Nie byłabym też w stanie czytać takich powieści non stop. Mimo wszystko to historia bardzo powolna, bez bardzo konkretnej puenty. A jednak gdy już od czasu do czasu sięgnę po Buck to jej twórczość działa na mnie nie tylko bardzo kojąco, ale też daje poczucie, że wiem nieco więcej o świece. Że przybliża mi kraje i czasy, których nie znam najlepiej, a z których bije pewna harmonia, której zdaje się brakować dzisiaj.
Ja też nie jestem w stanie czytać takich historii za dużo, ale uważam, że są bardzo potrzebne, bo bije z nich taka uniwersalna prawda i ciepło właśnie :). Nie znam autorki i nie wiem, czy kiedykolwiek po na sięgnę, bo akurat ten typ mi nie leży zbytnio
OdpowiedzUsuńW sensie jaki typ? ;)
Usuń