piątek, 15 października 2021

Czego nie dałam rady ostatnio dokończyć? Październik 2021


Dawno tu nie było nic poza recenzjami, które i tak wpadają na Lubimy Czytać, ale prawda jest taka, że gdy piszę o wszystkim na bieżąco na Instagramie to blog, który i tak jest prowadzony głównie dla mnie i który nie generuje zbyt dużego ruchu nie jest miejscem, nad którym w tej chwili chcę spędzać wiele czasu. Jednak w ciągu ostatnich tygodni zdarzyła się rzecz niesłychana – nie skończyłam dwóch książek. Więc pozwólcie, że w skrócie napiszę dlatego, bo być może kogoś uda mi się tu przed nimi przestrzec.



„Peryferal” Williama Gibsona

Bardzo lubię steampunk, a do cyberpunku jako takiego właściwie „nic nie mam”, a to Gibson jest uważany za ojca obydwu tych nurtów w fantastyce. Dlatego w pewnym momencie uznałam, że po prostu coś od niego kupię i sprawdzę. Trafił do mnie „Peryferal” z Uczty Wyobraźni: znalazłam go dość tanio, więc nie narzekałam.

Jak to u mnie bywa, po dłuższym czasie od zakupu zabrałam się za lekturę. Początek był zaskakująco w porządku. Nie do końca rozumiałam, o co chodzi, ale w fantastyce tak bywa. Styl autora wydawał się jednak całkiem, całkiem, więc czekałam, aż akcja się bardziej rozwinie i narrator zacznie wyjaśniać, o co chodzi.

I tak dobrnęłam do jakiś 160 stron powieści, która z kartki na kartkę męczyła mnie coraz bardziej. Może druga część jest lepsza, może warto byłoby w to brnąć, ale ostatnio trafiam na same ciężkie książki i tak po ludzku – nie mam ani siły, ani ochoty się czymś takim katować. I właściwie nie mam się tu nawet nad czym dłużej rozwodzić, bo po prostu mam wrażenie, że w tego tekstu niewiele zrozumiałam, więc jakakolwiek analiza go wydaje mi się pozbawiona sensu.

 

„Czarne słońce” Jakuba Żulczyka

„Peryferalu” nie dokończyłam, bo mnie wymęczył i wydawał się niezrozumiały. W przypadku „Czarnego słońca” Jakuba Żulczyka jest nieco inaczej, ale właściwie może zacznijmy od samego początku, bo ten autor jest dla mnie w pewnym sensie dość istotny.

Był taki moment w moim życiu, że miałam staż w redakcji gazety. W trakcie tegoż stażu nie czułam się najlepiej w ekipie, bo miałam wrażenie, że przez mówienie „czytam fantastykę” zamiast „uwielbiam reportaże!” inni patrzyli na mnie trochę spode łba. W ekipie była zaś jedna osoba, która reportażem zajmowała się zawodowo i tylko go czytała. Ja z kolei dopiero w ciągu ostatniego roku zaczęłam mieć poczucie, że dobry reportaż jednak nie jest taki zły i o ile nie krytykowałam ludzi za ich czytanie (bo i jakim prawem?) to wiadomo – brakowało mi do tego entuzjazmu, tak po prostu. I właśnie ta osoba sięgnęła mniej więcej wtedy po „Ślepnąc od świateł” i uznała tę powieść za zaskakująco dobrą.

No dobrze, człowiek, który zawodowo pisze teksty mówi, że coś jest dobre to chyba musi być dobre, prawda? Udało mi się wygrać „Ślepnąc od świateł”, przeczytałam i… och, to było zdecydowanie gorsze od większości fantastki, którą czytam. Na wielu płaszczyznach.

Jednak jedna zła książka nie czyni złego autora i gdy natrafiłam na dwupak Orbitowskiego i Żulczyka to wzięłam. Z myślą o tym pierwszym, ale uznałam, że po paru latach mogę sobie i drugiego sprawdzić. Może dorosłam, może się zmienił, może tamta książka była po prostu niewypałem dla mnie – zobaczymy.

I och, to był absurdalnie zły pomysł.

Przebrnęłam przez 91 stron „Czarnego słońca” i miałam dosyć. Pozwólcie, że zacytuje kilka losowo wyłapanych zdań z tej książki:

·       „Urodziła się z głupim łbem i taka miała zdechnąć.”

·       „…że w środku Gruza siedzi jakaś bita i dymana cipa (…).”

·       „W sensie, cztery chude pały siedziały na takiej jakby scenie i dyskutowały o tym, jak to ich pedalskie, nieinteresujące nikogo gówno obronić przed tymi, którzy będą je chcieli słusznie posprzątać (…).”

·       „Z jej tyłka można byłoby wyliczać oś ziemi, tak był okrągły.”

Czytam fantastykę na co dzień, a w tym gatunku łatwo trafić na obrzydliwości. Sięgam czasem po kryminał, czy sensacje. Parę erotyków też mam na koncie. Naprawdę, nie jestem wyjątkowo wrażliwym człowiekiem na takie sprawy, ale nie umiem tekstu Żulczyka określić innym słowem, niż „obleśny”.

To nie tak, że jego styl jest absurdalnie zły sam w sobie. Pierwszy rozdział miał naprawdę niezłe tempo i gdyby usnąć z niego nadmiar „mięsa” to może i byłby całkiem dobry. Ale w tej formie tego się n i e  d a  c z y t a ć. Po prostu nie. To nie jest budowanie klimatu, ani nawet to nie jest szokowanie czytelnika takim językiem. To brak umiaru i jakiegokolwiek smaku ze strony autora. A wydawca z tyłu okładki pisze jeszcze o tym, że Żulczyk oferuje „głęboko humanistyczną opowieść o wielkiej duchowej przemianie”. Ucząc się od szanownego pana twórcy – co ku*wa?

Na moje oko po tych niespełna 100 stronach to powieść sensacyjna, która próbuje udawać fantastykę socjologiczną, niby-krytykującą to, co dzieje się w kraju, ale w moim odczuciu to jest robione przez autora tylko dla efektu. Nie mam zamiaru tracić na niego więcej czasu, a jak będę chciała sięgnąć po jakąś dystopię to sobie najwyżej powtórzę „Różaniec” Kosika albo „Limes inferior” Zajdla.

2 komentarze:

  1. Żulczyk? Ten gość ewidentnie ma coś nie tak z głową. Nawet nie chodzi o to, że jego poglądy uważam za obrzydliwe, ale przeczytałem jeden wywiad z nim i stwierdziłem, że zdecydowanie nie warto się zabierać. Tutaj kluczowy fragment:
    "Jakoś trzeciego dnia pobytu doszedłem do wniosku, że chcę iść do Watykanu. Pamiętam, jak zacząłem chodzić tymi złotymi korytarzami muzeów watykańskich i od razu myśl, i to taka przygniatająca, że to jest miejsce krzywdy i rabunku. Wpadłem nawet w lekki atak paniki. Poczułem, jakby zło, które przez całe życie mnie osaczało, było właśnie tam, wywodziło się z tego miejsca. Nie chcę gadać jakichś głupot, ale ja to zło czułem, ono mi szumiało w uszach. Kiedy wchodziłem do Kaplicy Sykstyńskiej, musiałem sobie włączyć na słuchawkach jakiś black metal, żeby się od tego odciąć."
    https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/1446827,zulczyk-kosciol-nacjonalisci-faszyzm-ksiazka-polityka.html

    Także ten, zdrowych nóg temu panu życzę, bo na głowę już chyba za późno, a Twoja opinia o "Czarnym Słońcu" tylko potwierdza moje postanowienie, by się za jego twórczość nie zabierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To brzmi... co najmniej dziwnie. Ciekawe, czy to samo poczułby w Muzeum Brytyjskim, albo choćby tym w Berlinie. XDDDDDD Przydałoby się. Ja mu na pewno daje już spokój, nie mam siły na takie książki.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony