Arsene Lupin to ktoś więcej, niż tylko
wytworny dżentelmen. To również włamywacz, który doskonale zna się na swoim
fachu. Nieuchwytny i arogancki, kryje jednak w sobie również dobro i
współczucie dla drugiej osoby.
Uwielbiam Sherlocka Holmesa.
Przeczytałam wszystkie historie o nim jeszcze w trzeciej klasie gimnazjum (nim
poznałam serial „Sherlock”) i do dziś, gdy je otwieram po prostu dobrze się
bawię. To prywatnie mój ulubiony typ kryminału, w którym to nie zagadka jest
najważniejsza, a właśnie wybitny detektyw – wiem, że wiele osób woli jednak
odwrotną sytuację, ale to moje osobiste preferencje.
Dlatego „Arsene Lupin. Dżentelmen
włamywacz”, będący swoistą odpowiedzią na twórczość Doyle’a, wydała mi się książką
co najmniej intrygującą. Ten zbiór francuskiego pisarza, wydany po raz pierwszy
w 1907 roku (pierwsze opowiadanie w 1905 roku) jest parodią, czy też odwróceniem
tropów z Sherlocka Holmesa. Zamiast ekscentrycznego detektywa dostajemy
wybitnego włamywacza, który wodzi policję za nos. Nawet patrząc na to, co lubi
się współcześnie, Arsene Lupin wydaje się być postacią, która powinna dobrze
się sprzedać. W końcu „wszyscy lubimy złoczyńców”, zwłaszcza jeśli mają w sobie
coś sympatycznego.
Arsene Lupin. Dżentelmen włamywacz Maurice Leblanc wyd. Świat książki, 2021 Arsene Lupin, t. 1 |
Niestety, spotkanie z tym zbiorem
opowiadań – bo to powiązane ze sobą fabularnie, ale jednak opowiadania – nie
okazało się dla mnie czymś nadzwyczajnym. Czemu? Już tłumaczę!
Przede wszystkim – ja po prostu nie
kupuję Arsene Lupina jako postaci. Jego podstawowe założenia nie są złe. To
niby włamywacz, ale w gruncie rzeczy dobry człowiek. Niby okrada ludzi, ale
właściwie na łamach opowiadań jego czyny wydają się być bardziej dziecięcą zabawą.
Tu się włamie i zostawi karteczkę „ukradnę to, jak się zestarzeje”. Tam pomoże
złapać faktycznego złoczyńcę, innym razem odnajdzie jakieś złoto, czy biżuterię
i przekaże ją właścicielowi. Tego jest
po prostu zbyt dużo, abym uwierzyła w to, że Lupin jest naprawdę poważnym
włamywaczem.
Kolejna sprawa jest taka, że te
opowiadania, będące bądź co bądź zagadkami kryminalnymi, moim zdaniem nie są
wcale najlepiej poprowadzone. Przynajmniej mnie nieszczególnie wciągały, nie
interesowały, były dość… mdłe, nijakie. A im dalej w las, tym było gorzej. Mam
przy tym wrażenie, że one są po prostu niezbyt sprawnie napisane. Historie o
Sherlocku Holmesie to nie jest żadna literatura wysokich lotów, ale moim
zdaniem są po prostu porządnie napisane. W przypadku zbioru Leblanca mam co do
tego bardzo poważne wątpliwości.
Mimo tego zbiór czyta się lekko i szybko. To nie jest wymagająca lektura, mimo że data wydania pozornie może odstraszać. Ale naprawdę, nie każda powieść sprzed lat to „Nad Niemnem” – wtedy też ludzie potrafili tworzyć rozrywkowe historie. Może więc okazać się, że to dobra książka dla osób, które właśnie nie chcą wymagającej lektury i sam koncept na takiego włamywacza po prostu im się spodoba. Ponadto Lupin to ten typ bohatera, który może świetnie sprawdzić się w ekranizacji. Odpowiednio osadzony aktor może zrobić z niego prawdziwą perełkę, ale przyznaję, że żadnej adaptacji jeszcze nie poznałam.
Warto chyba dodać, że akcja tych
opowieści rozgrywa się w tym samym „uniwersum”, co historie o Sherlocku
Holmesie, z tym że autor (być może?) nie mógł (nie chciał?) użyć tego zlepku
słów. Dlatego w „Dżentelmeni włamywaczu” dostajemy postać, która nazywa się… Herlock
Sholmes.
Moje spotkanie z tą francuską książką
nie okazało się wybitnie pasjonujące, bo naprawdę spodziewałam się większej
przygody, lepszej zagadki, buzujących emocji, ciekawszej historii samej w
sobie, a dostałam coś, co w moim odczuciu wygląda trochę jak wydmuszka.
Niemniej, nie jest to ani książka trudna, ani długa, ani ciężka, w związku z
czym nie dziwię się, że swojego czytelnika cały czas znajduje.
Też uwielbiam postać Holmesa. "Pies Baskerville'ów" do dzisiaj jest jedną z moich ulubionych książek. Jakoś mnie jednak nie ciągnęło do twórczości Leblanca. Po tej opinii pewnie rzucę okiem, ale nie pali się. Jest sporo innych książek z tamtych lat, które chętnie przeczytam szybciej.
OdpowiedzUsuńOna ma dwie zalety: jest krótka i można ją tanio dorwać. Ja tę znalazłam w Biedronce za jakieś 8 zł, więc wzięłam na testowanie.
UsuńMam ochotę jednak spróbować i sprawdzić w czym jest feneomen
OdpowiedzUsuńWiele do stracenia w tym przypadku nie masz. ;)
UsuńJuż jak patrzyłam na serial nie miałam kompletnie ochoty mieć nic wspólnego z tym tytułem :)
OdpowiedzUsuńSerial jeszcze pewnie sprawdzę i porównam na instastory. Ale jest opcja, że wypada dużo gorzej, niż książka.
Usuń