Podróż dookoła świata jest jeszcze
bardziej pasjonująca, gdy próbuje się pobić jakiś rekord. Noah Strycker
wyruszył, aby zaobserwować co najmniej 5000 różnych gatunków w ciągu roku.
„Rzecz o ptakach” i „Ptaki nie znając
granic” Stryckera kupiłam na dużych przecenach, przy okazji. Uznałam wówczas,
że właściwie będą obok siebie ładnie wyglądały, a przecież nie mogą być złe,
więc czemu nie? Niestety, „Rzecz o ptakach” okazała się raczej kiepską pozycją…
a „Ptaki nie znają granic” w pewnych względach jeszcze gorszą.
Zacznijmy od tego, że polski tytuł
wprowadza czytelnika w błąd. Oryginalny brzmi: „Birding without borders”, czyli
w wolnym tłumaczeniu „Ptasiarstwo bez granic”. To zdecydowanie lepiej obrazuje, o czym ta książka jest. Bo Strycker nie pisze bezpośrednio o ptakach, a o
swojej podróży dookoła świata, w której trakcie miał je obserwować. Zadanie
wykonuje jako ptasiarz, czyli osoba, która po prostu patrzy na te zwierzęta i
odhacza kolejne i kolejne gatunki na swojej liście.
Ptaki nie znają granic Noah Strycker wyd. Muza, 2019 |
Na początku myślałam, że będzie to tytuł
lepszy, niż „Rzecz o ptakach”. Samo ptasiarstwo to temat raczej mi obcy, a
Strycker zaczyna od wykładu na ten temat. Tłumaczy, skąd się to wzięło, jak
działają takie osoby, z jakich aplikacji warto korzystać itp., itd. To było
ciekawe wprowadzenie do jego pasji i pozwoliło mi trochę poznać ten nieznany mi
świat.
Potem robi się gorzej, głównie dlatego,
że „Ptaki nie znają granic” to po prostu bardzo, bardzo nudny reportaż. Schemat
tej książki wygląda mniej więcej tak: Strycer opisuje, że przybywa do jakiegoś
kraju. Tam spotyka swojego przewodnika albo dwóch, szukają ptaków. Zazwyczaj
najważniejszy dla danego rozdziału jest jakiś jeden, o którego zobaczeniu autor
marzy. Następnie widzi go, zachwyca się tym, jak to zwierzę wygląda, zapodaje
jedna lub dwie ciekawostki i leci dalej.
Rozumiem, że ta podróż miała na celu
pobicie światowego rekordu w ilości zobaczonych gatunków w jak najkrótszym
czasie. Ale taka podróż „na szybko” nie nadaje się na reportaż. Brakuje tu
jakiegokolwiek zagłębienia się w temat. Gdy coś już się pojawi to znika w
kolejnym akapicie. Autor nie prowadzi żadnych interesujących rozmów, a
ciekawostki i zachwyty, którymi raczy czytelnika są w większości wtórne do „Rzeczy
o ptakach”.
Niemniej, mimo wszystko rozumiem osoby,
którym się ta książka podobała. Pokazuje nieco inny świat, na dodatek jest po
prostu lekka. Mnie styl Stryckera nudzi: jest w nim za mało konkretów, a za
dużo jego prywaty. Ale wyobrażam sobie, że po ciężkim dniu pracy taka gawęda
może niektórym odpowiadać, a same ptaki to po prostu sympatyczny temat.
Zwłaszcza, że autor nie wchodzi głęboko w temat zmian klimatycznych, czy
wymierających gatunków, więc ten tytuł nie obarczy niczyjej głowy tego typu zmartwieniami.
Warto dodać, że książka ma ok. 380
stron, ale tak naprawdę tylko 300 stron czegoś, co można czytać. Na końcu można
znaleźć m.in. podziękowania, listę ekwipunku (to akurat przydatna sprawa!) oraz
całą listę ponad 6000 gatunków ptaków, które autor zobaczył na wyprawie. A
wystarczyło dać tam link do dokumentów Google! Osobiście odbieram to jako marnotrawstwo
papieru, które niewiele do książki wnosi.
Nie jestem zadowolona z lektury. Nie jest ona odrażająco zła, przeciwnie – uznałabym ją po prostu za przeciętną. Ale od miłośnika ptaków naprawdę spodziewałabym się odrobiny więcej zaangażowania w przedstawienie konkretnych gatunków, albo opisanie ciekawych historii. Zaś pośpieszna podróż przez świat, byleby tylko odhaczyć kolejne gatunki i przedstawić kolejne nudne statystyki kompletnie mnie nie interesowała.
Ciekawa pozycja
OdpowiedzUsuń