środa, 20 grudnia 2023

Minas Warsaw: trzecia szansa dla Magdaleny Kozak


W Warszawie pojawił się potężny mag oraz jego smok. Jednostki specjalne próbują poradzić sobie z magicznym cholerstwem, ale jak się okazuje, nie jest to wcale takie proste. Z kolei w innym, zaczarowanym świecie pewien Wędrowiec ratuje z sideł demona i wyrusza wraz z nim w podróż.

Minas Warsaw
Magdalena Kozak
wyd. Fabryka Słów, 2020


Zgodnie z regułą, że do trzech razy sztuka, postanowiłam dać kolejną szansę Magdalenie Kozak, licząc, że jej „Minas Warsaw” to powieść, która po prostu w końcu mi się spodoba. Od dnia wydania kusiła mnie bowiem okładka i miałam nadzieję, że tym razem autorka pójdzie w magiczne klimaty, nie skupiając się aż tak bardzo na technicznych kwestiach związanych z wojskiem. Teraz mogę jednak oficjalnie stwierdzić: no nie polubię się chyba za bardzo z tą jej twórczością.

Ta powieść składa się z dwóch linii fabularnych, z których jedna rozgrywa się we współczesnej Warszawie, a druga w fantastycznym świecie. Z czasem oczywiście obydwie historie zazębiają się, choć nie powiem, by sposób, w jaki do tego dochodzi, jakkolwiek mnie zdziwił: dość szybko zaczęłam spodziewać się właśnie takiego rozwiązania akcji. Zabieg, po który sięgnęła tu Kozak, jest dość popularny w podobnej literaturze i jeśli po tę książkę sięgnie oczytany czytelnik fantastyki, to raczej nie będzie miał powodów do zachwytów nad kreatywnością autorki pod tym względem.

Sam klimat historii jest jasny od samego początku: to nie ma być żadna poważna fantastyka, a coś lekkiego i komediowego, czasem zahaczającego wręcz o satyrę gatunku. Mój problem polega jednak na tym, że do mnie żart Magdaleny Kozak w ogóle nie trafia. Autorka próbuje komentować rzeczywistość, ale przed nią w podobny sposób zrobiło to wielu pisarzy, toteż nie są to dla mnie jakoś szczególnie celne czy zaskakujące spostrzeżenia i podobnie jest z samymi żartami. To przerobione już na milion sposobów teksty, które nie wybijają się dla mnie niczym szczególnym. Czytając, miałam wrażenie, że Kozak chce żartować, tak jak robi to Marta Kisiel, Martyna Raduchowska czy choćby Aleksandra Janusz, ale po prostu brakuje jej umiejętności, by te żarty były tak lekkie i trafne, jak udaje się to innym. Tak, jakby pisała tę powieść trochę na siłę, bo hej, taka lekka i żartobliwa fantastyka przecież dobrze się sprzedaje. 

A że to niby żartem ta powieść stoi, to kiedy ten element do mnie nie trafił, nie trafiła do mnie cała reszta. Fabuła nieszczególnie mnie interesowała. Wątek w świecie fantasy wydawał mi się bardzo toporny, a ten warszawski jakiś niemrawy. Poza tym jeśli ktoś spodziewał się, że w tej książce Kozak odetnie się od swoich wojskowych korzeni to niestety, to nie jest ta powieść. Autorka jednak dość mocno skupia się na działaniach służb specjalnych, które być może są rozpisane realistycznie (nie znam się na tym), ale w jej wydaniu kompletnie mnie nie interesują.

Muszę jednak dodać parę milszych słów na temat samej oprawy graficznej książki. Jak już wspominałam, okładka chwyciła mnie za oko, ale to nie wszystko. Wewnątrz znajdują się naprawdę dobre ilustracje, a same rozdziały mają też grafiki dostosowane do tego, gdzie rozgrywa się akcja: gdy dany rozdział ma miejsce w Warszawie, pojawia się tam bardziej miejska ilustracja, a gdy w magicznym świecie — magiczna, ze smokiem. To akurat naprawdę uroczy detal.

Nie wiem, czego spodziewałam się po tej lekturze, ale naprawdę miałam nadzieję, że będę się po prostu lepiej bawić. Niestety, nie wciągnęła mnie ta opowieść i nie sprawiła, że jednak mam ochotę na więcej powieści Magdaleny Kozak, w związku z czym teraz chyba naprawdę twórczość tej polskiej autorki sobie odpuszczę. Pod warunkiem że znów nie kupię książki przez miłą dla oka okładkę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony