środa, 2 maja 2018

Zaginieni: Śmierć w katedrze


W katedrze zostają odnalezione zwłoki kobiety. Lottie Parker, detektyw inspektor, rozpoczyna poszukiwanie zabójcy, odkrywając tajemnice swojego miasta.

Dreszczowiec, zwłaszcza ten z zacięciem kryminalnym, to gatunek, który jest dla mnie trochę nieodgadniony. Zwykle – tak jak w przypadku książek Thomasa Harrisa – odbieram je po prostu jako kryminały. Nie wywołują u mnie poczucia niepokoju, czy właśnie dreszczy. W moim odbiorze to po prostu kryminał, który czasem na pojedyncze, nieco bardziej makabryczne opisy. „Zaginieni” Patrici Gibney nie okazali się tu wyjątkiem: choć spędziłam z lekturą miłe chwile to strachu w tracie czytania zdecydowanie się nie najadłam.
Tytuł: Zaginieni
Tytuł serii: Lottie Parker
Numer tomu: 1
Autor: Patcicia Gibney
Tłumaczenie: Bartosz Czech
Liczba stron: 420
Gatunek: kryminał, thiller
Wydanie: NieZwykłe, Oświęcim 2018
Zacznijmy jednak może od tego, że ta powieść to debiut i to moim zdaniem jednak trochę w tej książce widać. Nie wiem do końca ile jest w tym pracy tłumacza, a ile autorki, jednak widać, że czasami niektóre słowa, albo zdania są nie do końca tam, gdzie powinny, albo są po prostu zbędne i wypadają wręcz głupio. Niemniej, poza tym pod względem stylu książka nie wypada źle: to po prostu powieść napisana raczej prostym językiem, która w miarę dobrze „wchodzi”. Nie jest przy tym nadmiernie wciągająca: jasne, gdy człowiek się za nią zabierze łatwo i w chwilę przeczytać setkę stron, ale po odłożeniu jej nie miałam poczucia, że muszę do tej opowieści natychmiast wrócić.
Nasza główna bohaterka, Lottie, to postać, z którą będzie się mogła utożsamić spora grupa odbiorców. To samotna matka, która nie do końca radzi sobie z rodziną, a to za sprawą śmierci męża. Przy okazji jednak naprawdę mocno kocha swoje dzieci, ale też na poważnie traktuje swoją prace: jest bardzo zaangażowana w to, co robi. Próbuje pogodzić rzeczywistość wokół siebie co raczej nie jest proste.
Charaktery wokół niej są zarysowane raczej dobrze i wyraziście, lecz nie mistrzowsko: postaci mamy tu naprawdę wiele i osobiście nie czułam się z częścią związana, chociaż jednocześnie raczej większość z nich rozpoznawałam, nie gubiąc się w narracji. W każdym razie, to co dostajemy absolutnie wystarcza, by śledzić przebieg zdarzeń i snuć własne domysły co do podejrzanych o morderstwo.
Narracje Gibney możemy podzielić na jedną główną i dwie poboczne. Ta podstawowa to oczywiście śledzenie Lottie oraz jej poczynań w poszukiwaniu mordercy. To kryminalna część, która zachowuje dobry balans pomiędzy pracą bohaterki, a jej rodzinnym życiem, które dodaje do całości odrobiony oddechu i sprawia, że nasza bohaterka jest bardziej ludzka.
 Następnie, jak to często bywa w tego typu książkach, mamy narrację „mężczyzny”, czyli człowieka skrytego w cieniu, który teoretycznie buduje napięcie, ale jak już wspominałam na początku, naprawdę mnie po prostu takie zabiegi w książkach „nie ruszają”. Cóż, być może za dużo w życiu przeczytałam mrocznych rzeczy, by tak było? W każdym razie najciekawiej wypada trzecia narracja. Narracja z przeszłości, która opisuje naprawdę makabryczne sceny i chyba to przy niej moja wyobraźnia pracowała najmocniej.
Jako debiut, historia sama w sobie wypada naprawdę bardzo dobrze: myślę, że to jedna z tych książek, przy których można się doskonale bawić, próbując samemu rozwiązać zagadkę. Mam jednak z nią jeden drobny problem: powiązania i zbiegi okoliczności. Mimo że mamy do czynienia z raczej większym miastem (co sugeruje nam obecność katedry) to jednak wszyscy zdają się tu jakimś cudem znać i być ze sobą powiązani. Chwilami miałam po prostu wrażenie, że tego wszystkiego jest w „Zaginionych” za dużo, niemniej, nie jest to coś, co psuło mi radość z czytania.
Niestety, samo wydanie trochę mnie zawiodło. Ten, kto mnie choć trochę zna, ten wie, że jeśli chodzi o interpunkcje jestem ślepą kurką, która absolutnie niczego nie zauważa. Z jednym wyjątkiem, a nim są… dialogi. Dialogi, które w tym wydaniu wypadają naprawdę niechlujnie. Czasami po myślniku zamykającym wypowiedź nie mamy spacji i bardzo często nim bohater cokolwiek powiedział pojawiała się więcej, niż jedna przerwa, co w chwili, gdy mamy dialogi linijka pod linijką, jest mocno widoczne. Niby to drobna sprawa, ale mocno rzucająca się w oczy i pozwalająca mi sądzić, że z interpunkcją w samych zdaniach też może nie być najlepiej. Niemniej, tego nie jestem w stanie ocenić.
„Zaginieni” to książka, którą chyba mogę spokojnie polecić, jeśli tylko lubicie kryminały z dodatkiem thilleru (bo osobiście tego określić inaczej nie potrafię) i szukacie w literaturze konkretnych postaci kobiecych. Choć nie jest to moja książka idealna to sama całkiem dobrze bawiłam się przy jej lekturze i chętnie zobaczę, jak autorka rozwinęła się na przestrzeni kolejnych tomów, bo z tego co wiem w oryginale zostały wydane już cztery historie z Lottie Parker w roli głównej.


* * *

 Dół, który wykopali, miał mniej niż metr głębokości. Maleńkie ciało spoczywało w białym worku po mące, ciasno związanym sznurkami brudnego białego fartucha. Toczyli je po ziemi, pomimo że było dość lekkie. Szacunek dla zmarłych był im obcy. Jeden z nich kopnął zwłoki, wpychając je butem głębiej. Bez modlitwy, bez ostatniego namaszczenia zakopali je pod warstwą wilgotnej gliny. Pod jabłonią, która na wiosnę miała wypuścić białe pąki, a latem dojrzałe owoce, znajdowały się teraz dwa kopce ziemi. Jeden z nich – zbity i twardy, drugi – świeży i sypki.
Fragment „Zaginionych” Patricii Gibney



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe!

14 komentarzy:

  1. Mimo debiutu, chętnie bym tą książkę przeczytała. Lubię ten gatunek, zazwyczaj bardzo wciąga :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie coś dla mnie :)

    Pozdrawiam
    http://zksiazkanakanapie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że mogłaby mi się ta książka spodobać. Nie lubię czystych kryminałów, wolę właśnie z ddodatkiem thrilleru albo czasami obyczajówki. Będę mieć tę pozycję na uwadzę.

    Pozdrawiam i zapraszam:
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o kryminały, to czasem lubię sobie coś takiego przeczytać, ale do tej książki jakoś mnie nie ciągnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do uczucia deszczyku, chyba lepiej sprawdzają się ku temu horrory. Sama też często łapią się na tym, że kiedy sięgam po dreszczowiec, to czytam go właściwie ze spokojem a czasem to i nawet ze znudzeniem. Wiem, że ciężko jest stworzyć na pozór przeciętną historię z tą nutą tajemnicy która wywoła w nas ciarki...ale niestety to się w jakiś 80% przypadków nie udaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Horror akurat ma w zwyczaju kompletnie mnie nudzić ;P

      Usuń
  6. Osobiście jestem bardzo zadowolona z lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Niby fajnie, niby ciekawie, ale jednak coś nie gra... Może się jednak skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, czy książka zniechęciłaby mnie ze względu na formę wydania - jeśli męczyłby mi się wzrok, to najprawdopodobniej bym ją odłożyła. Co do fabuły to będę szczera - sama nie wiem co myśleć.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurczę, jakoś przez wiosnę i lato nie mam ochoty na kryminały, ale myślę, że jak tylko nadejdzie jesień będę nadrabiać zaległości. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Twoja recenzja mówi mi, że to jest książka dla mnie ;)

    Pozdrawiam,
    Lady Spark
    [kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń
  11. Typowego dreszczowca nigdy nie czytałam, ale już kryminały czy thrillery nie są mi obce. "Zaginieni..." może i nie brzmią bardzo oryginalnie czy wybitnie, ale wydają się być ciekawą pozycją, która z pewnością zaangażuje czytelnika i pozwoli miło spędzić czas. Myślę, że w przyszłości się nią zainteresuję.

    Pozdrawiam ♥

    bookmania46.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Mnie znowu kryminały raczej nudzą na potęgę, także rzadko po nie sięgam, tylko jak mnie wybitnie zainteresują, a ta pozycja tym razem tego nie zrobiłam niestety. ;P

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony