niedziela, 16 sierpnia 2020

Laguna: nigeryjska rzeczywistość i zbliżająca się inwazja Obcych

 

Trójka nieznajomych spotyka się na plaży w Lagos. Gdy pojawia się olbrzymia fala, nie wiedzą jeszcze, że przyniesie ona zmiany całemu światu. Wkrótce z morskiej toni wyłania się nieznana im kobieta. Jak się prędko okazuje – pochodząca z gwiazd.

 

Nigdy nie czytałam afrykańskiej fantastyki. Często o niej słyszałam, jednak nigdy koniec końców po nią nie sięgnęłam. „Laguna” Nnedi Okorafor jest więc swego rodzaju pierwszym testem, choć też niepełnym. Autorka wprawdzie ma nigeryjskie korzenie, ale jest jednak Amerykanką. Spodziewałam się, że może będzie trochę dziwnie, że może nie do końca powieść „mi siądzie” i… rozpoczynając lekturę, naprawdę się zdziwiłam.

Bo po mglistym i tajemniczym wstępie autorka wrzuciła mnie w historię, która początkowo wydała mi się po prostu interesująca. Okorafor się nie patyczkuje, bo od razu ustanawia główną bohaterką biolożkę morską, Adaorę. To bohaterka z problemami małżeńskimi, niekoniecznie lubiana w swojej okolicy. Uznawana za wiedźmę i krytykowana przez lokalnego kapłana zawsze miała w swoim kraju pod górkę. Pokiwałam wtedy głową, uznając, że dobrze, rozumiem: autorka widzi w Nigerii jakiś problem i przedstawia go czytelnikom. Nie zrozumcie mnie źle: problemy rodzinne i krytyka społeczeństwa może zdarzyć się każdemu i zawsze. Nigeryjskie realia przedstawione przez pisarkę wydają się być jednak bardziej zabobonne, bardziej plemienne, niż te nasze, polskie. Sam problem pozostaje więc niby tym samym problemem, ale jednak ma jednak nieco inny „klimat”.

W każdym razie, Adaora wydaje się być bohaterką, która może coś do powieści wnieść. Pozostała dwójka bohaterów – raper Anthony i żołnierz Agu – być może przestawiają się mniej wyraziście, ale początkowo nie mam też problemów z pojęciem kto jest kim, gdzie, co się dzieje. Przez powieść płynę dość sprawnie, jeśli już ją otwieram, choć też mimo że pozornie wszystko mi opowiada nie mam ochoty po nią sięgać bez drobnego zmuszania się. Im dalej w las, tym jest gorzej, bo robiąc tygodniowe przerwy muszę powtarzać treść, zapominam postacie, zapominam, gdzie dokładnie skończyłam. I koniec końców powieść nie mającą nawet trzystu stron czytam miesiąc. Miesiąc. I to wcale nie przez to, że „Leguna” jest książką szczególnie trudną. Po prostu im dalej w nią brnęłam… tym mniej interesująca się dla mnie stała.

[Możliwy SPOILER] Motyw, który wykorzystuje autorka „Leguny” pojawił się wcześniej w czytanej przeze mnie już jakiś czas temu „Cenie szczęścia” Eriksona. Bo to ta powieść, w której kosmici przybywają na Ziemię i zamiast uznać, że chcą nas zniszczyć to planują się z nami zaprzyjaźnić. Zdaje sobie sprawę, że to pewnie nie jedyne dzieła kultury z podobną tematyką, ale w tym momencie inne powieści nawet nie przychodzą mi do głowy. W przypadku książki Eriksona sporym problemem był brak fabuły, brak konkretnego celu historii i brak głównego bohatera. Mam odczucie, że w tym przypadku jest trochę podobnie. Bo choć Okorafor prowadzi tę historie sprawniej i obiera ją w jakieś ramy, pokazując funkcjonowanie społeczeństwa na początku tych specyficznych przemian to koniec końców… nie umiem tej książki „poczuć”. Gdy kosmici przychodzą i mówią: chcemy wam pomóc i się z wami przyjaźnić, właściwie nie chcąc nic w zamian… to naprawdę trudno o jakieś szczególne zaskoczenia w fabule. [Koniec SPOILERA] Autorka jakby próbuje to rekompensować, próbując się skupiać na scenkach z samego kraju, a nie tylko głównych bohaterach. Podsuwa nam też inne tropy, przedstawia postacie o różnym punkcie widzenia… Ale koniec końców, to wszystko się rozmywa, robi niekonkretne, nudne.

Realia Nigerii to naprawdę ciekawe tło na dobrą historię fantastyczną i chętnie bym takową przeczytała. Jednak przy tym muszę przyznać, że „Laguna” – choć zaczynała się jak ciekawa podróż rozrywkowo-poznawcza – nie do końca spełniła swoją funkcję w moim przypadku. Nie chcę tej książki jednoznacznie sądzić. Czytałam ją o wiele za długo, nie potrafiłam się na niej skupić i być może po prostu odbiłam się od pióra autorki, bo i tak się czasem zdarza. Mam jednak wrażenie, że CZEGOŚ tu brakło. Może lepszego skonstruowania intrygi? Może właśnie pójścia w klimaty kompletnie dziwne, zupełnie mi nieznane i jeszcze bardziej nigeryjskie? Odbieram tę książkę tak, jakby chciała być wszystkim po trochu (przedstawieniem kultury Nigerii, jej problemów, historii SF, opowieści o reakcjach ludzi na nieznane itd.), a ostatecznie nie była niczym konkretnym.

[SPOILER] Powoli kończąc ten mój chyba nieco nieskładny i nawet nie do końca recenzencki wywód, chcę tylko wspomnieć o pewnym elemencie, który trochę mnie „ubódł”. Powieść rozpoczyna się tym, że Adaora wychodzi na plażę po pobiciu przez męża. Zdarza się to pierwszy raz w jej życiu, nie wie, co ma ze sobą zrobić, musi tę sprawę przemyśleć. Sprawa przedstawiona jest w narracji tak, jakby problem bicia kobiet w Nigerii był czymś naprawdę poważnym. Ponownie, nie chcę być źle zrozumiana: bicie kogokolwiek nie jest OK. Ale narracja zdaje się rysować sytuację, według której niemal każda kobieta w kraju jest ofiarą przemocy domowej. Być może tak jest: nie wiem. W każdym razie, Adaorą targają emocje, bo choć w jej związku nie działo się najlepiej, wydawało jej się, że jej mąż akurat do tego zdolny nie jest. Na plaży wraz z nią pojawia się dwójka mężczyzn, którzy też mają dość konkretne powody przez które się na nią wybierają. Aydodele wkrótce wyjaśnia im, że zebrali się przez jej ingerencję. Między innymi, to ona „zachęciła” męża Adaory do uderzenia jej w trakcie kłótni małżeńskiej. Nie zmusiła go, jedynie właśnie „zachęciła”. Szczerze mówiąc, ten element, połączony z dalszymi kłótniami małżonków i zachowań głównej bohaterki wzbudza we mnie spory dysonans. Bo koniec końców wychodzi na to, że choć jej mąż jest winny uderzenia to jednak w trakcie nie był w pełni swoich (i tylko swoich) własnych sił umysłowych. Gdyby nie pomoc Ayodele tego by nie zrobił. A ten element „Laguny” odebrałam tak, jakby Adaora była wręcz trochę wdzięczna swojej kosmicznej znajomej i tylko wykorzystywała to uderzenie jako pretekst do pozbycia się problematycznego męża. Ponownie, nie mam pojęcia, czy dobrze to odebrałam, zwłaszcza, że to bardzo delikatny temat… ale te sceny po prostu pozostawiły we mnie po sobie pewien niesmak. Może to dlatego mój entuzjazm co do tej powieści powoli słabł?


4 komentarze:

  1. Szkoda, że czegoś w książce brakowało i tak dłużyła Ci się ta lektura. Jednak z tego co piszesz ostateczne wrażenia nie najgorsze. Mam nadzieję, że kolejne spotkanie z afrykańską fantastyką będzie lepsze. :) Ja sobie właśnie uświadomiłam, że chyba nie czytałam jeszcze nic z tamtego regionu świata...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej, spotkanie było kiepskie dla mnie osobiście, ale rozumiem, czemu ta książka jest w "Uczcie wyobraźni". :P Tego się u nas prawie nie wydaje. :( Ta powieść pewnie nie zostałaby przetłumaczona, gdyby oryginał nie był napisany w języku angielskim...

      Usuń
  2. To już któraś taka recenzja tej książki - właśnie dlatego jej nie kupiłem. Mam nadzieję, że porządną afrykańską fantasy okaże się "Czarny lampart, czerwony wilk" Marlona Jamesa (tak, wiem, że typ jest z Jamajki, ale ponoć to afrykańska fantasy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no, ma średnie opinie ogółem. Aczkolwiek to książka z wymiany, więc trafiła do mnie trochę przypadkiem, a co za tym idzie - jak już miałam to sprawdziłam. No i UW nie mam dużo, każdy egzemplarz cenny.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony