Zygmunt jest diabłem pracującym w
piekielnej korporacji. Jego zadanie jest proste: ma za pomocą swojego sprytu
zachęcać ludzi do popełniania złych czynów. W ramach realizacji Projektu
Mefisto trafia do Wyplut, niewielkiej miejscowości. Okazuje się jednak, że ta
okolica wcale nie będzie łatwym rejonem dla piekielnego wysłannika.
Marcin Mortka jest mi znany ze słyszenia
od lat i od lat wydaje mi się sympatycznym człowiekiem i być może wartym
zainteresowania twórcą. Zwłaszcza, że niedawno przeczytałam przecież „Nawię”,
antologię, w której poznałam odrobinkę jego styl, uznając go za godny zaufania.
Dlatego też w końcu chwyciłam za leżący mi na półce od dłuższego czasu „Projekt
Mefisto”. To wydana w 2016 roku powieść, niebędąca częścią żadnego konkretnego
cyklu, więc przynajmniej pozornie wydawała się dobrą propozycją na start z
autorem.
Projekt Mefisto Marcin Mortka wyd. W.A.B., 2016 |
Czemu tylko wydawała się? A bo okazała
się raczej słabym ogniwem w twórczości Mortki. Tak przynajmniej mniemam, biorąc
pod uwagę, jakie opinie zdobyła, zwłaszcza w porównaniu do reakcji czytelników
na jego inne powieści. W tym miejscu muszę też chyba dodać, że moje
rozczarowanie wynika trochę z innych oczekiwań. Okładka i znajdująca się na
niej grafika skojarzyła mi się z serialem „Lucyfer” i chyba podświadomie
oczekiwałam opowieści z NAPRAWDĘ charyzmatycznym głównym bohaterem, a jednak…
cóż, Zygmunt nie mógł stać dalej od Lucyfera.
Przechodząc do rzeczy, sam pomysł Mortki
na fabułę nie był wcale zły. Być może piekło jako korporacja nie jest pomysłem
szczególnie oryginalnym, ale to lekki i przyjemny koncept, który można naprawdę
łatwo ograć. Do tego wystarczyłaby po prostu sensowna, konkretna intryga oraz
bohaterowie, których da się polubić. Niestety, tej książce brakuje i jednego, i
drugiego.
Intryga niby jakaś jest, ale całość
wygląda trochę tak, jakby Mortka nie potrafił się zdecydować, o co mu w ogóle
chodzi. Krąży to wokół CZEGOŚ, wokół jakiejś TAJEMNICY, ale w gruncie rzeczy
narracja trochę czytelnikowi obiecuje, ale nie ma w gruncie rzeczy nic do
zaoferowania. Rozwiązanie fabuły jest po prostu niezbyt satysfakcjonujące, a o
to powinno przecież chodzić.
Bohaterów niby trochę jest, ale żaden z
nich, poza Zygmuntem, nie jest jakoś wyraziście zarysowany. Niby też mają „zabawne”
dialogi, ale przyznaję, że w tym przypadku Mortka mnie po prostu nie bawi. Sam
główny bohater jest zaś po prostu godnym pożałowania, trochę irytującym
diabłem. Koniec końców więc w sumie nie ma ani kogo śledzić, ani komu
kibicować. Niestety, z takim charakterem, jak Zygmunt, trudno było mi się
utożsamić. Rozumiem zamysł autora, ale odnoszę wrażenie, że ten nie do końca mu
wyszedł.
Kolejnym problemem tej powieści jest
światotwórstwo. „Projekt Mefisto” to komediowe urban fantasy, a w takiej nie
mogło zabraknąć oczywiście – uwaga, werble – mitologii słowiańskiej. Bo poza diabłami
pojawiają się tu także nasze rodzime stworzenia. Tyle, że w gruncie rzeczy bez
nich ta opowieść mogłaby być po prostu ciekawsza i lepiej działać, bo one
naprawdę niewiele wnoszą ani do fabuły, ani do charakterów konkretnych postaci,
ani do postrzegania mitologii słowiańskiej we współczesnej literaturze fantasy.
Mimo bez wątpienia ogromu wad tej książki da się ją czytać lekko i całkiem sprawnie. Mortka to wprawiony autor i to widać – po prostu tutaj coś mu nie wyszło. Dlatego podejrzewam też, że czytelnicy z mniejszymi wymaganiami ode mnie będą zadowoleni. A jeśli chodzi o mnie to po prostu najwyraźniej będę musiała sięgnąć kiedyś po jakąś inną powieść autora, aby sprawdzić, na co naprawdę go stać. Bo ja wiem, że on potrafi więcej i lepiej, niż to, co pokazał w „Projekcie Mefisto”.
Mam w planach coś od Mortki, tylko nie mogę się zdecydować. Kusi mnie taka jedna seria, chyba coś z piratami, ale głowy sobie urwać nie dam
OdpowiedzUsuńZnam tylko to, więc chyba nie bardzo pomogę. XD Ale większość rzeczy ma chyba nieco lepszych, niż "Projekt Mefisto".
Usuń