Na Ziemię spada tajemniczy meteor. Wkrótce okazuje się, że tak naprawdę jest swoistym statkiem kosmicznym, w którym przybyli Marsjanie. Mają jeden cel: podbić nową planetę i zamieszkać na jej powierzchni.
H. G. Welles jest uznawany za ojca współczesnej fantastyki. Co prawda musiałabym dokładniej zbadać sprawę, by debatować nad zasadnością tego stwierdzenia, ale to w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia. Najważniejsze, że to ważny dla „mojego” nurtu w literaturze autor, więc najzwyczajniej w świecie w końcu, po latach, musiałam się za niego zabrać. Chwyciłam „Wojnę światów”... i właściwie dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam.
Wojna światów H. G. Welles wyd. Vesper, 2018 tłum. Lesław Haliński |
Za mną już nie jedna książka z XIX wieku i ta właściwie ma sporo cech typowej, rozrywkowej literatury z tamtych czasów. „Wojna światów” wygląda pod pewnymi względami bardziej jak sprawozdanie, a nie typowo współczesna powieść. Nie bez przyczyny: wtedy najważniejsze było to, by czytelnik faktycznie uwierzył (przynajmniej na początku lektury), że opisywane cuda miały miejsce, a taka forma chyba była w tym najskuteczniejsza.
Sama przywykłam już do tego typu powieści i osobiście odbieram je jako naprawdę lekkie i przystępne. Typowe w tego typu narracji jest to, że właściwie zbyt wiele się tam nie dzieje, a bohater-narrator przytacza wiele, niekoniecznie istotnych albo pasjonujących, detali. Nie była to więc dla mnie najbardziej porywająca lektura, ale jednocześnie powieści z tamtych czasów mają urok leżący w ich niewinności, prostocie i klasie, jeśli chodzi o język, nawet jeśli są po prostu rozrywką dla mas.
Czy fabularnie poczułam się jakkolwiek zaskoczona? Nie. Za długo siedzę w fantastyce, by nie rozpoznawać pewnych tropów, a szkielet akurat tej powieści mniej-więcej znałam. Ale to nie zmienia faktu, że po prostu miło było spotkać się z Wellesem sam na sam i przynajmniej chwilę zatrzymać się nad jego słowem.
Zresztą, tu naprawdę nie ma zbyt dużo wydarzeń. Wprawdzie obcy atakują ziemię i dostajemy od autora sporo opisów wojennych, ale nasz bohater nie przeżywa jakiejś szczególnej drogi. Jest raczej dość biednym obserwatorem rzeczywistości i to kompletnie nie na nim skupia się fabuła. A że jestem czytelnikiem stawiającym raczej na mocny charakter protagonisty, niż resztę wokół to moje zainteresowanie samą opowieścią w trakcie lektury było raczej na średnim poziomie.
„Wojnę światów”, tak jak właściwie każdą klasyczną powieść, warto sprawdzić. Szczególnie jeśli faktycznie chce się dotrzeć do rdzenia fantastycznej literatury i zobaczyć jej rozwój od początku. Ale czy istnieją leprze powieści w gatunku? Współcześnie jak najbardziej tak. Z tym że o to przecież chodzi – by literatura, czy sztuka ogólnie, dzięki dziełom wielkich ojców i twórców, mogła iść dalej i nieustannie poszerzać horyzonty.
A tak spytam, jeśli chcesz docierać do "rdzenia fantastycznej literatury" - czytałaś "Drogę do science fiction" pod red. J. Gunna? Jeśli nie, to polecam. Wydanie fatalne (to cztery tomy w pięciu woluminach wydane przed wiekami, w najbardziej parszywym okresie w dziejach polskiej książki - późny Jaruzelski, schyłek PRL). Ale zawartość to rekompensuje - można kupić za grosze (widzę na Allegro komplet za 80 zł - podobno w dobrym stanie; moje się rozleciały; na OLX jest komplet za 40 zł).
OdpowiedzUsuńCzytałam fragmenty do prac dyplomowych bodajże i jak dam radę to pewnie kiedyś wezmę się za całość ;)
Usuń