Corban jest chłopcem, który marzy o byciu wojownikiem, jednak nie jest ani odważny, ani szczególnie utalentowany. Jednak trafia na nauczyciela, który zaczyna pokazywać mu, w jaki sposób trzymać miecz. W tym czasie zbliża się wielka wojna bogów.
„Zawiść” Johna Gwinne jest jak wielka, pusta hala. Nic w niej nie ma, ale echo jest jakieś takie dziwnie znajome… Coś się odbija, ale jest zniekształcone, gorsze, słabsze. Czasem rozpoznajecie głos, czasem trudno powiedzieć, skąd zna się te słowa, ale wszystkie są dobrze znane. Tyle tylko, że nie mają już w sobie piękna oryginału.
To niezwykle wtórne i sztampowe high fantasy, które było chyba jedną z najnudniejszych książek, jakie miałam w ostatnim czasie w rękach. Gwynne wrzuca czytelnika w pusty świat, który jest kopią wielu poprzednich. Ma raczej prosty, ale absurdalnie nudny styl. Do tworzenia imion postaci prawdopodobnie używa generatora i bierze pierwsze lepsze z brzegu, przez co wszystkie brzmią identycznie. Ba, przy charakterach swoich bohaterów nawet nie potrzebuje nacisnąć przycisku, bo wszystkie wydają się takie same.
Zawiść John Gwynne Wyd. Mag, 2018 Cykl Wierni i Upadli, t. 1 |
Spodziewałam się, że nie będzie to najlepsza powieść. Widziałam opinie i cóż, trudno pozostać na nie ślepym. Ale jednocześnie miałam nadzieję, że nie będzie aż tak źle, a było gorzej, niż się spodziewałam, niż być może.
Ta powieść ma prawie 700 stron. I choć niby dzieje się na jej kartach dużo, w praktyce nic z tego nie ma większego znaczenia. Postacie się biją, wchodzą w zasadzki w lesie, ujeżdżają konie i ćwiczą walkę na miecze, ale to nie ma w sobie energii, nie ma dobrej narracji. Nie byłam w stanie się w to zaangażować.
A główny wątek? Ten, kto zna choć kilka powieści tego typu od początku musi zdawać sobie sprawę, że to Corban będzie wybrańcem. To nie jest żaden spoiler. Problem polega na tym, że powieści dla młodzieży, które ten wątek poruszają, zwykle dość szybko przerabiają kwestię szkolenia i wysyłają bohatera dalej, po przygodę i nowe doświadczenia, bo to po prostu jest ciekawe. W tym przypadku Gwynne chciał chyba się wyróżnić, bo ta cała pierwsza część cyklu, która jest naprawdę DŁUGĄ książką to opis przygotowań bohatera do dalszych przygód. Dostaliśmy więc jeśli nie prolog, to pierwszy akt, rozciągnięty na jakiś minimum milion znaków (a przypominam lub uświadamiam, że przeciętny romans będący zamkniętą historią to jakieś 200-300 tys. znaków).
Mam na swojej półce jeszcze dwa tomy tego cyklu. Pewnie sobie tego zakupu nie daruje i za jakiś czas je przeczytam. Ale jak na rozrywkową fantastykę, nieźle się na tej historii wynudziłam. Nie mam jak ani komu tej historii polecić. Nawet w kategorii wyjątkowych wybrańców w wersji dla młodzieży, która nie obfituje w wybitne tytuły, jest wiele lepszych, a jeśli nie lepszych to przynajmniej nie tak nudnych, powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.