Sorcha mieszka wraz z szóstką braci w zaczarowanym królestwie, którym włada ich ojciec. Gdy ten znajduje sobie nową żonę, rodzeństwo zauważa, że coś z nią jest nie tak. Szybko okazuje się, że kobieta nie ma względem nich dobrych zamiarów. Nakłada na braci klątwę, zmieniając ich w łabędzia. Trzynastoletniej dziewczynie udaje się uciec, a lud lasu daje jej szansę na odzyskanie rodziny. Cena, którą jednak będzie musiała zapłacić, jest jednak niewyobrażalnie wysoka.
Córka lasu
Juliet Marillier
wyd. Papierowy Księżyc, 2019
Cykl Siedmiorzecze, t. 1
„Córka lasu” jest powieścią, która styrała mnie jak dawno żadna powieść. To naprawdę unikatowy przypadek: nie dzieje się tu niby zbyt dużo, a jednocześnie w tych słowach czai się tyle treści i emocji, że w trakcie lektury naprawdę warto zadbać o skupienie.
Powieść Juliet Marillier jest w pewnym sensie podobna do historii tworzonych przez Annę Brzezińską. Z jednej strony jest bardzo baśniowa, napisana w pięknym stylu, nawiązując do opowieści o sześciu braciach, czy irlandzkiej mitologii. Jednak pod tą piękną otoczką kryje się realny świat, który często po prostu jest okrutny i brutalny.
Styl autorki jest przy tym gęsty, mimo tego, że opowieść snuje się powoli. Tu istotne są drobne gesty, szczegóły, pojedyncze słowa. Dlatego też ani przez chwilę „Córka lasu” nie wydaje się tzw. laniem wody, które tak często widzę w pisanej dzisiaj fantastyce. Warto tu chyba dodać, że premiera tej powieści miała miejsce w 1999 roku — pozornie nie aż tak dawno, jednak nie da się ukryć, że rynek książki od końca lat 90. znacznie się zmienił.
Biorąc pod uwagę aktualny wysp powieści fantasy dla młodzieży, które często są również retellingami, wydaje mi się, że warto tu dodać, że ta historia ani przez chwilę nawet nie stoi koło takowych. To dość ciężka emocjonalnie powieść, w której protagonistka nie raz i nie dwa przeżywa naprawdę okrutne rzeczy i choć nie chce powiedzieć, że młodsza osoba się w niej nie odnajdzie, to na pewno po prostu nie jest jej targetem.
To, co mnie w tej powieści urzekło to relacje między Sorchą a otaczającymi ją osobami. Nie zawsze są pozytywne i nie zawsze są w pełni zdrowe, ale są zbudowane z naprawdę bardzo dobrym wyczuciem. Ponadto to nie jest też tak, że autorka w tej powieści epatuje przemocą. Przeciwnie, raczej panuje tu pewien balans, w związku z tym mamy tu też dość dużo pozytywnych relacji. Nie brakuje rodzinnego ciepła, czy przyjaźni.
Bardzo podoba mi się również to, że Sorcha jest dobrze wyważoną postacią. Z jednej strony jest bardzo młoda i czasem woli skryć się za plecami kogoś starszego, czy spytać o radę. Z drugiej jest naprawdę silną osobą, która jest w stanie wiele znieść, a kiedy ktoś nie traktuje jej odpowiednio, jest w stanie to zauważyć. Dba o samą siebie, na ile jest to możliwe, a to jest coś, czego w wielu historiach mi brakuje.
Warto tu też dodać, że chociaż to historyczne fantasy to jednak historię czyta się bardziej jak high fantasy. Akcja osadzona jest gdzieś, kiedyś, niby w Irlandii, niby pojawiają się Brytowie, ale nie ma to w gruncie rzeczy większego znaczenia. To trochę jak z bajkami Disney’a. Niby wiemy, że akcja „Krainy lodu” rozgrywa się w Skandynawii, widzimy nawiązania, ale wiemy, że to w gruncie rzeczy jakiś świat obok naszego, tylko przypominający realną rzeczywistość.
Pierwsze kilka rozdziałów przyprawiały mnie o ból głowy, mimo że widziałam, że ta historia jest napisana w naprawdę piękny sposób. W kolejne naprawdę mocno się wciągnęłam, ale po każdej „sesji czytelniczej” czułam się po prostu zmęczona. Jednak mimo tego mam wrażenie, że to jak na razie najlepsza książka fantasy, którą przeczytałam od dłuższego czasu, a już na pewno w tym roku. Jednocześnie należy zaznaczyć: nie będzie to na pewno odpowiednia lektura dla każdego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.