Fleetwood Shuttleworth jest panią dużego majątku. Choć ma zaledwie siedemnaście lat, jest właśnie w czwartej ciąży. Żadnej z nich dotychczas nie donosiła, a wraz z mężem marzy o potomku. Gdy poznaje Alice, postanawia obdarzyć akuszerkę zaufaniem, mając nadzieję, że uratuje ona życie jej dziecka oraz jej własne. Wkrótce w okolicy rozpoczyna się polowanie na czarownice.
Czarownica ze wzgórza Stacey Halls wyd. Świat Książki, 2019 |
„Czarownicę ze wzgórza” znalazłam w dyskoncie w kategorii książek fantastycznych i uznałam, że hej, okładka sugeruje lekką, w miarę miłą powieść, a mi takich często brakuje. Więc postanowiłam dać pani Stacey Halls szansę. I choć nie żałuje, to na pewno to nie jest powieść fantastyczna.
Nie pomyliłam się co do tej miłej i lekkiej książki, bo mimo dość trudnych tematów, ta historia w odbiorze właśnie taka jest. Pozornie porusza poważne tematy, ale styl autorki jest lekki, niezbyt opisowy i całkiem ładny. To przy tym powieść historyczna, ale mam wrażenie, że autorka nie skupia się na realnym odzwierciedleniu dawnych czasów, a na złapaniu romantycznego klimatu filmów kostiumowych. Nie mam jej tego za złe, niemniej, warto pamiętać o tym, że to nie jest powieść, która doskonale przedstawi życie w XVII wieku.
Mimo lekkiego klimatu tu naprawdę dzieją się rzeczy dość poważne. Główna bohaterka jest bardzo młoda, ale jednak sporo już przeszła. Choć pozornie wydaje się szczęśliwa, to do szczęścia brakuje jej ukochanego dziecka. Jest też dość samotna, a jedyna osoba, która okazuje się bliska jej sercu, zostaje oskarżona w procesie o czarownice. To napędza całą powieść, ale to nie jest jednak powieść akcji. Miałam wrażenie, że fabuła snuje się dość powoli, mimo tego, że „Czarownicę ze wzgórza” czytało mi się raczej przyjemnie.
To chyba sprawia, że powieść pozostawiła mi po sobie lekki niedosyt, ale niekoniecznie w tym dobrym znaczeniu. Z jednej strony tematy były na tyle poważne, że nie mogę uznać, że ta historia jest zupełnie pustą wydmuszką. Z drugiej mam jednak trochę takie wrażenie, bo jednak ta cała opowieść była zbyt lekka na tak trudne tematy. Ani to nie jest więc stricte rozrywkowa historia, ani jakaś analiza emocji czy sytuacji, którą przeżywały czarownice z Pendle z 1612 roku (bo powieść jest jak najbardziej oparta na prawdziwych wydarzeniach). Szczerze mówiąc, nie wiem, czy podoba mi się tworzenie tak baśniowej otoczki wokół faktycznego zdarzenia, przez które zginęli ludzie.
Co mnie zaskoczyło, to brak romansu w tej historii. Jej ton wręcz sugeruje, że będą tu jakieś większe uniesienia ze strony bohaterki, ale jednak nie. Fleetwood ma męża, ale autorka nie skupia się na opisie jej romantycznych emocji w stosunku do niego, ani w stosunku do jakiegokolwiek innego mężczyzny. To było nawet odświeżające.
Wydaje mi się, że powieść może sprawdzić się jako oderwanie na lekki wieczór, o ile czytelnikowi nie są straszne problemy związane z trudną ciążą (a jest tu tego troszeczkę). Nie uważam jednak, aby było w niej dużo więcej, niż dość prosta rozrywka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.