Patroklos nigdy nie był dumą ojca. Dlatego gdy trafia na wygnanie i zaczyna interesować się nim syn bogini Tetydy, Achilles, chłopiec początkowo nie chce w to uwierzyć. Wkrótce pomiędzy nimi zaczyna rodzić się uczucie.
Pieśń o Achillesie Madeline Miller wyd. Albatros, 2021 |
Od kiedy „Pieśń o Achillesie” ukazała się ponownie w 2021 (wcześniej pojawiła się w Polsce w 2014 pod tytułem „Achilles. W pułapce przeznaczenia”) widywałam ją regularnie i nawet dostawałam zapytania, co o niej sądzę. W końcu więc przyszedł na nią czas, choć przyznaję, raczej z powodu zapytań, niż mojej wewnętrznej chęci. Jak wypada moja opinia po tym spotkaniu? Cóż, było nawet miło.
Ta historia settingiem przypomina nieco historię o Percym Jacksonie, tylko osadzoną w starożytnej Grecji. Madeline Miller moim zdaniem nie stara się wcale oddać ducha starożytnego świata, a raczej pokazuje popkulturowo przerobiony świat dawnych mitów. Osobiście wolałabym, by jednak historia wchodziła nieco głębiej i nieco poważniej w klimat starożytnej Grecji, ale też nie uważam, aby samo podejście autorki było kategorycznie złe.
Pod względem fabuły i stylu pisania powieść przypomina mi zaś książkę „Arystoteles i Dante odkrywają sekrety wszechświata”. Obydwie te historie łączy homoseksualny romans (tu z większym natężeniem), tematyka dorastania bohaterów oraz styl, który wygląda, jakby te powieści były wstępem do literatury pięknej dla młodzieży, mimo że w przypadku „Pieśni o Achillesie” wahałabym się, czy aby na pewno jest to historia scricte dla tego targetu.
Przy tym wydaje mi się, że książka Madeline Miller wszystko, co może, robi jednak gorzej od „Arystotelesa i Dantego”. Mam wrażenie, że porusza mniej istotne tematy lub w mniejszym natężeniu. Skupia się znacznie bardziej na romansie, ale jednocześnie osobiście nie czułam ani chemii pomiędzy tymi bohaterami, ani nie byłam zainteresowana samymi postaciami w jakiś szczególny sposób. Styl był ładny, ale często sprawiał wrażenie wydmuszki, a im bliżej było końca, tym bardziej osobiście na lekturze się nudziłam.
To powieść, o której trochę czytałam. Słyszałam o niezwykłych emocjach, jakie wywołuje i potężnych „wzruszkach”, ale… ja tego absolutnie nie poczułam. To nie była wcale bardzo zła czy męcząca powieść, czytało mi się ją całkiem miło, ale raczej trafia u mnie do szufladki „wkrótce zapomnę”, a nie „jakie to jest piękne!”. Nie znalazłam tu nic szczególnego dla siebie, ani w kwestii relacji pomiędzy bohaterami, ani tworzenia fantastycznego świata.
Koniec końców, dla mnie to po prostu neutralna lektura. Ot, miła, niby nie potrafię znaleźć tego jednego, konkretnego punktu, o który mogę się czepić, ale z drugiej strony zdecydowanie nie jest to w pełni moja książka. Ale jednocześnie wiem, że jeśli ktoś szuka stosunkowo lekkiej opowieści, nawiązującej do mitologii i z raczej dość delikatnie rozpisanym romansem to może akurat znaleźć tu coś dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.