sobota, 11 listopada 2023

Dobry omen: niekompetentni aniołowie i demony vs żart Pratchetta i Gaimana


Crowley jest demonem odpowiedzialnym za sprawowanie opieki nad Antychrystem. Gdy chłopiec dorośnie, nastąpi koniec świata, a dobro i zło stoczą ostateczną walkę. Z tym że Crowley całkiem ceni sobie życie wśród ludzi i wcale nie chce opuszczać ziemskiego padołu. Dlatego ze swoim (nie)przyjacielem oraz aniołem piątej kategorii, Azirafalem, próbuje jakoś temu zaradzić.


Ta książka miała zadatek na powieść, przy której będę się wybornie bawić. Ale ostatecznie wypadła moim zdaniem przede wszystkim dość chaotycznie. „Doby omen” został napisany przez dwóch popularnych i cenionych pisarzy. Neil Gaiman i Terry Pratchett w jednym projekcie brzmi jak przepis na sukces. Aczkolwiek nawet żartobliwe, lekkie fantasy powinno mieć przecież odpowiedni rytm i strukturę.

Dobry omen
Terry Pratchett, Neil Gaiman
wyd. Prószyński i s-ka, 2019

„Dobry omen” ma swoje momenty. Niektóre akapity, czy nawet zdania potrafią być jednocześnie trafne i zabawne. Jednocześnie to żarty raczej eleganckie, całkiem inteligentne i puchate, w żadnym razie nie sprośne/obleśne. I to jest chyba największa siła tej książki.

Druga największa siła to duet Crowley’a oraz Azirafala. To postacie, które niby się nie lubią, ale tak naprawdę łączy je po prostu głęboka przyjaźń. Moim zdaniem jest pomiędzy nimi dobra chemia, a i demon, i anioł, dają się po prostu lubić. 

To w ogóle jedno z tych urban fantasy, w której i piekło, i niebo są po prostu niekompetentnymi organizacjami, które nie radzą sobie z podstawowymi zadaniami. Anioły nie tańczą, a diabły wciąż są mentalnie w średniowieczu, zaś to ludzie odpowiadają w największej mierze za dobro i zło tego świata. To w gruncie rzeczy typowy zabieg dla angel fantasy, ale w tym przypadku po prostu jest to wyciągnięte do granic absurdu. W końcu bądź co bądź to po prostu komedia. 

Z tym że w momencie, kiedy odchodzimy od głównych bohaterów, to ta historia naprawdę robi się po prostu chaotyczna. Skaczemy pomiędzy postaciami, scenkami, momentami w życiu i historii i choć to wszystko prowadzi do prostego zakończenia, to mnie konstrukcja tej powieści potrafiła po prostu męczyć. Oczywiście, trochę ją rozumiem: więcej postaci to więcej stereotypów do przerobienia i więcej żartów do opowiedzenia. Ale gdyby tak to wszystko trochę uporządkować to z „Dobrego omenu” mogłaby wyjść naprawdę znacznie lepsza powieść. Zwłaszcza że drugoplanowe postacie, tak czy siak, nie dorównują głównym protagonistom, dlatego osobiście po prostu wolałabym się trzymać właśnie ich.

Dobrze było się z tą historią zapoznać i na pewno same postacie są na tyle charakterystyczne, że zapadną mi w pamięć na dłużej. Ale przyznaję, po tym duecie liczyłam na coś więcej. Na historię o lepszym rytmie, która przy tym bardziej mnie zaskoczy fabularnie. Bo niestety, i historia wydaje się tutaj trochę klejona na ślinę, bez zwrotów akcji, których bym się nie spodziewała. Choć może po prostu przeczytałam już trochę za dużo podobnej fantastyki, by komediowa książka stworzona w latach 90. robiła na mnie efekt „wow”.

Aczkolwiek jeśli ktoś z Was szuka lekkiego urban/angel fantasy, które jest żartobliwe i lekkie, a nie zna jeszcze tej powieści Gaimana i Pratchetta to być może warto dać jej szansę.



1 komentarz:

  1. Jeden z nielicznych przypadków, gdzie serial jest lepszy od książki, chociaż i ta nie jest zła :)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony