Jesienny
czas nie sprzyja prowadzeniu pensjonatu. Magda Garstka oraz jej babcia, Maria,
ledwo wiążą koniec z końcem. Za rogiem czają się jednak nie tylko rządni
pieniędzy bankierzy, ale również trupy, które zaczynają wysypywać się z szafy.
Razem
z lekturą „Martwego sezonu” poznałam już osiem książek Anety Jadowkiej. Po upływie
czasu w miarę pozytywnie oceniam może trzy z nich. Niestety, kontynuacja „Trupa
na plaży” nie jest wśród nich. Bo choć tom pierwszy był całkiem uroczą i nawet
sympatyczną lekturą, to w topie drugim autorka daje po prostu popis tego, co wychodzi
jej najgorzej.
Odnoszę
coraz większe wrażenie, że uwielbienie Jadowskiej do swoich bohaterów oraz
kreowanych przez siebie „rzeczywistości” (ta książka to nie fantastyka) jest
jej najgorszym wrogiem. Bo gdy czytam jej książki mam wrażenie, że naprawdę
czuje i rozumiem to, jak bardzo ta pisarka cieszy się z tego, co pisze. Ale
jednocześnie czuję, że przez to sama siebie zapędza w kozi róg i przez to „Martwy
sezon” wypada tak, jak wypada. Oczywiście to tylko moje prywatne spekulacje,
ale nie umiem pozbyć się tego wrażenia.
Żeby
napisać coś może nieco bardziej konkretnego, skupmy się na tym, ile w tym
komediowo-obyczajowym kryminale jest kryminału. Jadowska dzieli „Martwy sezon”
na dwie równe części. Kryminał pojawia się dopiero w tej drugiej, na dodatek
początkowo będąc nie tyle znalezieniem trupa, a takim „śmieszkowaniem” i
tworzeniu legendy miejskiej (pensjonatowej?) przez grupkę przyjaciół. Chodzi mi
o rozmowy w stylu: „Patrzcie! Wrócił z toalety bez kapelusza! Na pewno zabił
nim pana Mietka!”. Coś, co czasem robi się prywatnie i w sprzyjających okolicznościach
bywa nawet zabawne, z takim zastrzeżeniem, że nie w przypadku tej powieści.
Zwłaszcza, że gdy już prawdziwe trupy się pojawiają to zachowanie bohaterów
przynajmniej mnie odrzuca. Jest nie na miejscu i niewłaściwie. Dziecinne.
Ponadto, zagadki kryminalnej jako takiej tu nie ma, bo rozwiązanie nasuwa się
samo i jest oczywiste od samego początku powieści.
Cóż
więc z częścią obyczajową, która właściwie stanowi większą część książki? No
niewiele. Co prawda mamy tu parę dramatów, powiązanych z przeszłościami bohaterów,
ale przez lwią część ci po prostu sobie rozmawiają o przyziemnych rzeczach.
Niby jakaś linia fabularna to łączy (owy „Martwy Sezon” w pensjonacie), ale
koniec końców niewiele z tego wynika i wstęp do kryminału jest przesadnie
rozbudowany, a przez to nudny.
Na
dodatek zwłaszcza ta pierwsza część jest wręcz łopatologicznym wciskaniem przez
autorkę jej prywatnych poglądów czytelnikowi. Jasne, „Trup na plaży” już
poruszał ważne w przestrzeni publicznej tematy, ale robił to znacznie
delikatniej i znacznie z większym taktem. A w „Martwym sezonie” mamy sceny
napisane wręcz SPECJALNIE pod to, aby autorka mogła się wypowiedzieć. Na
przykład, pojawia się scena z wózkiem inwalidzkim, w której bohater wykłada o wykluczeniu w przestrzeni publicznej z powodów architektonicznych. Albo pojawia
się postać (która nigdy więcej nie wraca!) zastanawiająca się, czy może w
kawiarni nakarmić dziecko piersią. Dodatkowo mamy tu też poruszoną tematykę przemocy
w rodzinie (ze strony mężczyzny oraz kobiety) oraz zaburzeń żywieniowych. To
ważne tematy, owszem. Ale nie dość, że Jadowska wrzuca je do powieści wręcz na
sile to jej (?) pogląd na te sprawy jest tak sztampowy i tak bezpieczny, że
nawet nie zachęcił mnie do konfrontacji opinii. To były po prostu niepotrzebne
wstawki, które niewiele wnosiły do fabuły i powinny zostać ucięte na etapie
redakcji tekstu (jak ¾ pierwszej połowy).
Skoro
obyczaj nie działa, kryminał też nie… to może chociaż komedia? Uwaga, będzie
plot twist: NIE. Żart w „Martwym sezonie” możemy podzielić na dwie kategorie.
Pierwsza
to przerabianie powiedzonek. Na przykład: „mieć Garstkę w garści” albo „nie
żebym zaglądała darowanej rezydencji w zęby”. Z tym, że akurat to mnie nie
bawi. W ogóle. Nie w wykonaniu Jadowskiej. Takie zabiegi wychodzą Marcie
Kisiel, ale nie jej. Po prostu ta autorka jest w tym zbyt toporna, zbyt „śmieszna
na siłę”.
Druga
to śmieszne historie z życia. Albo właściwie „śmieszne”. Takie na poziomie: „chciałam
zafarbować włosy na tęczę, ale wyszedł mi kolor kupy”. To może bawić raz. Dwa,
jeśli jest dobrze zrobione. Ale że ten raz był już w „Trupie…” i wtedy także
mnie nie bawił to zgadnijcie, czy uśmiałam się przy tym tomie.
Dodać
muszę, że jak lubiłam Garstkę po tomie pierwszym tak teraz coraz bardziej mnie
ta mała Madzia irytuje. Ta dziewczyna nawet psów nie lubi.
Czy
ta powieść ma jakieś zalety? Może jedną kluczową. Lekko się ja czyta. Wchodzi
szybko i natychmiastowo, bo w stylu Jadowskiej po prostu nie ma żadnego ciężaru.
Ot, można przeczytać, pewnie mało wymagającemu czytelnikowi nawet się spodoba.
Ale ja naprawdę potrzebuje od książki chociaż czegoś nieco więcej! Tak
ciut-ciut, by w powieści było naprawdę nad czym się pozytywnie pochylić, a nie
tylko narzekać.
Jadowska
napisała już sporo. To nie jest poczatkująca pisarka. Mimo to mam wrażenie, że
ona naprawdę dalej nie potrafi wyjść poza swoje osobiste fantazje. To rzecz
jasna SPEKULACJE i MOJE ODCZUCIA (coby mnie nikt nie posądzał, że ja tu jakieś
wyroki wydaje!), ale odnoszę wrażenie, że jak „Dora Wilk” była fantazją tej
młodziutkiej osoby, która chciała kopać tyłki i mieć masę kochanków, tak „Garstka
z Ustki” jest fantazją już starszej wersji tej osóbki, która chce się
ustatkować. Najlepiej w niewielkim miasteczku, z kochającą rodziną u boku i
odrobinką dreszczyku. W tym rzecz jasna nie ma nic złego, jak najbardziej
rozumiem takie pragnienia. Ale przelanie ich na papier bez (jak mi się zdaje) większego
odsiana ziarna od plew i rozpisania to po prostu kiepski pomysł. I takie
fantazjowanie mogłam wybaczyć debiutance, ale nie osobie z takim stażem pisarskim.
W sumie wiele różnych opinii czytałam o twórczości tej autorki i chyba w końcu sięgnę po jakąś jej książkę, żeby sprawdzić jak mi się ją czyta.
OdpowiedzUsuńJak chcesz sprawdzać to weź sobie "Dynie i jemiole" po prostu.
UsuńNarzekasz na Jadowską od dłuższego czasu, ale i tak sięgasz po kolejne :P. A tak serio, humor rzeczywiście mało zabawny - może się starzeje :P.
OdpowiedzUsuńJa tę książkę kupiłam dosłownie chwilę przed przeczytaniem drugiego tomu "Dory Wilk" - więc po prostu i tak ją miałam na półce. No i jednak "Dora" to ten pierwszy cykl, a że "Trup" oraz "Dynia i jemioła" były nawet OK... no liczyłam, że po prostu jest lepiej. Ale jednak nie jest. XD Ech, to chyba nie kwestia starzenia się niestety. Ale przynajmniej takim książkom fajnie wypunktowuje się wady.
UsuńNie no, nieraz jest taki autor, który nie pisze najlepiej, ale jakoś tam pisze, to daje mu się następną szansę... I dalej tak średnio. Więc w sumie rozumiem nawet, jakbyś kupiła to teraz.
UsuńAle prawda, o gniotach się pisze dużo łatwiej :P.
Ona jest lekka i to ją "ratuje" - to dzień czytania jest, jeśli mam trochę wolnego czasu. Ale dużo bardziej wolę jednak lekką prozę na poziomie mimo wszystko. :P
UsuńJa generalnie jakoś nie przepadam za komediami kryminalnymi. Nie odnajduję się w gatunku jako takim. Komedia - tak. Kryminał - tak. Połączenie jednego z drugim natomiast kompletnie do mnie nie przemawia.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że wypada tak marnie :( Mam ją w ebooku i ciągle planuję lekturę, ale po negatywnych opiniach, które ciągle ostatnio widuję, cały czas zwlekam.
OdpowiedzUsuńJadowska gdzieś od dawna jest na moich listach, ale nie wiem, coś nie mogę się zmotywować.
OdpowiedzUsuń