Justyna wraca do rodzinnego mieszkania
we Wrocławiu, gdzie żyje jej siostra, Eleonora oraz zdziwaczała ciotka, Klara.
Od razu przypomina sobie, czemu stąd uciekła: ach, te głupie zasady! Przecież
nie ma sensu to, że nie może nikogo zapraszać do siebie ani nikogo wpuszczać.
Gdy więc pod drzwiami pojawia się tajemniczy mężczyzna, dziewczyna po prostu go
wpuszcza, otwierając drzwi do poznania rodzinnej przeszłości.
Po kilku cięższych pozycjach, których
czytanie najzwyczajniej w świecie było dla mnie nieco męczące, po prostu
musiałam zabrać się za coś, co będzie lżejsze i przyjemniejsze – tak, aby „nie
zwariować”. A że twórczość Marty Kisiel zawsze jest gwarantem takiej lektury,
sięgnęłam po „Toń” – niezbyt długą książkę, przynależącą do cyklu, od którego
zaczynałam przygodę z powieściami autorki.
I na samym początku chyba warto nadmienić,
jak to w ogóle z kolejnością tego cyklu jest. Na Lubimy Czytać „Nomen omen”
figuruje jako tom drugi, „Toń” jest zaś pierwsza. Jednocześnie jednak pod
względem dat wydania kolejność jest odwrotna i w takiej też te książki miałam
okazję poznać. Przyznam, że cieszę się z tego i takie czytanie bym zalecała. Co
prawda, treść nie jest bezpośrednią kontynuacją, ale czytając najpierw „Toń”
można pozbawić się kilku zaskoczeń z „Nomen omen”.
Toń Marta Kisiel wyd. Uroboros, 2018 Cykl wrocławski, t. 1 |
Przy tym muszę wyraźnie zaznaczyć, że „Toń”
jest książką zdecydowanie lepszą. Poważniejszą i bardziej skupioną na
przedstawieniu bardzo ludzkiej historii, choć odzianej w fantastyczny płaszczyk
i okraszony humorem Marty Kisiel. Nie jest książką bez zgrzytów, bo kilka tu
jednak zauważyłam. Na przykład, rozmowy bohaterów są czasem aż nadto potoczne,
co potrafiło mnie wytrącać z rytmu. Poza tym narracja czasem jest dość mocno
rwana. Autorka przerywa akcję, aby wrócić do niej po kilku stronach, stopniowo
budując napięcie. To zwykle działa, ale nie zawsze: w kilku przypadkach na
chwilę zgubiłam się w lekturze.
Jednak poza tym… czuje się zaskoczona,
jak na nieco ponad 300 stronach autorka dobrze zbudowała swoje postacie.
Owszem, bazują na pewnych stereotypach (które zresztą Kisiel momentami
przełamuje), ale każdy z bohaterów ma konkretne wady i zalety, przez co są
naprawdę bardzo ludzcy i sprawiają, że pomiędzy nimi po prostu się „dzieje”.
Szalona Justyna, poukładana Eleonora i próbująca sprawować nad nimi pieczę
Klara dobrze się uzupełniają, choć przyznam, że drugoplanowe postacie wypadają chyba
jeszcze ciekawiej.
Na dodatek, mimo bardzo lekkiego tonu
całości, Kisiel wzięła na tapet naprawdę trudną tematykę. Historia rodziny
Stern nie należy wcale do prostych i w gruncie rzeczy dostajemy tutaj dość dużą
ilość rozgrzebywania i analizowania przeszłości. Oczywiście nie jest to wprawdzie poziom jakiś bardzo skomplikowanych psychoanaliz, ale wydaje mi się, że „Toń”
po prostu robi to zaskakująco dobrze. Przyznaję: nie spodziewałam się tego.
Jedyne, czego mi trochę brakowało, to
być może mocniejszego rozbudowania niektórych z relacji. Choć generalnie te
napisane są po prostu poprawnie, to zwłaszcza w stosunku do postaci
drugoplanowych aż prosiłoby się czasem, by tego było nieco więcej. Ale z
drugiej strony, jak na taką objętość i tak naprawdę dość dużą ilość wątków,
całość wypada naprawdę nieźle.
Jeśli chodzi o świat przedstawiony w „Toni”, to czytanie tej książki nasunęło mi pewną myśl: polscy autorzy urban fantasy
kochają Wrocław i zdają się myśleć w bardzo podobny sposób. Świat przedstawiony
przez Kisiel nie jest szczególnie skomplikowany i bazuje raczej na dość prostych
i popularnych motywach. Nie odkrywa wielkiej świeżości w gatunku, zdaje się być
tylko pewną kalką. Nie mam jednak tej książce tego za złe – swoją funkcję rozrywkowej książki pełni po prostu wystarczająco dobrze, a sama historia
głównych bohaterek wystarcza za główny temat.
W trakcie czytania przyszła mi do głowy jedna myśl. „Toń” jest taką powieścią fantastyczną z kategorii „akurat”. Akurat na start z gatunkiem. Akurat na odprężenie po ciężkim dniu. Akurat na poprawę humoru, akurat by w głowie pojawiła się myśl na temat własnej rodziny i relacji w niej. Nie jest w żadnym razie książką wybitną, która odkrywa coś nowego, ale… czasem to po prostu wystarcza. Wbrew pozorom, na rynku nie ma wcale aż tak wielu lekkich książek, które przy okazji jednak trzymają poziom literatury zdatnej do czytania.
Nie czytałam jeszcze nic od Kisiel, choć mam w planach :)
OdpowiedzUsuńW ogóle nie leży mi zaliczanie "Nomen omen" do tej serii. To jest tak inna książka od pozostałych dwóch, że po prostu mi nie pasuje, cały czas się gryzie, niezależnie od motywu czasu i postaci.
OdpowiedzUsuńNiemniej "Toń" bardzo mi się podobała, ostatni tom również, w dużej mierze przez to, że to są to książki cięższe i poważniejsze od dotychczasowej twórczości Kisiel.
Mnie się wydaje, że mimo wszystko są połączone, więc rozdzielanie ich nie ma większego sensu po prostu. Szczególnie że "Nomen omen" moim zdaniem naprawdę lepiej jest przeczytać przed, a zwłaszcza przed tomem trzecim. No i nie oszukujmy się, po prostu mnie ta kwestia za bardzo "nie rusza".
Usuń