środa, 3 marca 2021

Władca Pierścieni: wracam do historii po latach


Nad Śródziemiem zaległ cień. Sauron chce odzyskać swój pierścień o potężnej mocy. Ludy z różnych krajów i ras zbierają więc drużynę, która ma jeden główny cel: zniszczyć potężny artefakt.

 

Po „Władcę pierścieni” pierwszy raz sięgnęłam po raz pierwszy około 10 lat temu, wypożyczając książki ze szkolnej biblioteki. Zrobiłam to jednak raczej z poczucia obowiązku, niż szczerej chęci. W końcu wszyscy tak mówią o tym Tolkienie, każdy wie, że jest istotny dla fantastyki, a ja ją przecież czytam, prawda? Musiałam go poznać. I przyznaję, że wtedy kompletnie nie miałam narzędzi, aby tę powieść odpowiednio ocenić.

Lata minęły, a choć dalej nie uważam się za specjalistę od Tolkiena i jako taki nie mam zamiaru się wypowiadać, w końcu wydaje mi się, że mam narzędzia, które pozwalają mi na lepszą analizę tego dzieła. Nie wybitną, ale lepszą, która pozwala mi na przynajmniej częściowe zrozumienie fenomenu „Władcy pierścieni” i rozłożeniu książki na drobniejsze czynniki. Nie powiedziałabym przy tym, że na „części pierwsze”: aby tego dokonać, musiałabym wiedzieć więcej choćby o konstrukcji baśni.

Władca Pierścieni
J. R. R. Tolkien
wyd. Muza, 2012

Nie jest to typowa recenzja i nie ma nią być – takowymi niech zajmują się literaturoznawcy, bo najzwyczajniej w świecie nie odważyłabym się tego zrobić. Ale być może moje spostrzeżenia po przeczytaniu książki po latach po prostu komuś w jakimś stopniu pomogą.

Przede wszystkim niewątpliwe jest jedno – Tolkien posługiwał się absurdalnie przepięknym stylem. Poetyckim, wzniosłym i bardzo baśniowym, choć w niektórych momentach przełamywanym drobnym żartem czy po prostu bardziej „ludzkimi” elementami. To historia stworzona z wielkim kunsztem, wyczuciem i świetnym warsztatem.

Warsztat Tolkiena świetnie widać też w samej konstrukcji powieści. Tu każdy rozdział jest konkretną historią, którą można swobodnie poznać osobno i też mniej-więcej zrozumieć, o co chodzi. Współczesna literatura to często poplątane ze sobą wątki, chaotycznie rozłożone postacie, ogrom emocji i myśli. „Władca pierścieni” zaś sprawia wrażenie bardzo klarownego, idealnie czystego, wypieszczonego wręcz. W tej historii nie da się zgubić.

Tu dochodzimy do kolejnej różnicy między fantastyką współczesną a historią stworzoną przez Tolkiena. „Władca pierścieni” pod kątem fabularnym jest… zaskakująco prosty. Przyznaję, że w ciągu tych dziesięciu lat kilkukrotnie obejrzałam filmy, w związku z czym fabułę mniej-więcej pamiętałam dość dobrze, ale tam, ta prostota nie rzuca się aż tak w oczy. Tak naprawdę gdyby z rozdziałów wykluczyć pieśni czy opisy świata, „Władca pierścieni” byłby co najmniej o połowę krótszy i fabularnie nie straciłby właściwie nic. Przy tym warto zauważyć, że wydanie zawierające wszystkie trzy części to ok. 1200 stron, gdzie dzisiaj jeden tom książki fantasy potrafi mieć ich bez problemu 600-800. To epicka, ale naprawdę zaskakująco krótka i konkretna historia.

Oczywiście to, czemu tak się stało, jest dość oczywiste. Tolkien, pisząc swoje dzieła, pracował ręcznie lub na maszynie. Musiał więc znacznie bardziej ważyć stawiane słowa i nie mógł pozwolić sobie nawet na odrobinę grafomaństwa, co jest zmorą wielu dzisiejszych twórców. Zresztą, ktoś o takim wykształceniu i wiedzy jak on, chyba nie zrobiłby tego nawet współcześnie.

Choć ponowne przeczytanie „Władcy pierścieni” sprawiło, że zaczęłam doceniać Tolkiena jeszcze bardziej, nie mogę ukryć tego, że w dalszym ciągu preferuje raczej współcześnie pisaną fantastykę. Czemu? A no właśnie przez baśniowość tego świata i języka. Jest przepiękny, owszem, ale osobiście wolę, gdy autor skupia się bardziej na bohaterze. Gdy mogę w niego w pełni uwierzyć i po prostu się do niego przywiązać. W tej historii zaś postacie są przede wszystkim figurami, które służą autorowi do wypełnienia historii. One deklamują, nie rozmawiają. Mają konkretne cechy charakteru, ale tak naprawdę czytelnik musi dopowiedzieć sobie relacje między nimi, bo w narracji Tolkiena nie ma dłuższych opisów myśli bohaterów, ich bardziej „prywatnych” chwil ze sobą.

Co się z tym też wiąże, każdy punkt podróży bohaterów ma właściwie taką samą długość. Organizowane jest przyjęcie urodzinowe? Super. Będzie miało mniej więcej tyle samo uwagi autora, co wyruszenie bohaterów w podróż, ranienie jednego z nich czy nawet śmierć, albo sam finał historii. Nie da się ukryć, naprawdę wolę bardziej emocjonalne podejście do narracji, ale jednocześnie: to po prostu moja osobista preferencja, a nie wada „Władcy pierścieni”. Bo on, w gruncie rzeczy, wad jest niemalże pozbawiony, jeśli chcemy oceniać historię obiektywnie.

Przyznaję też, że osobiście nie przepadam za fragmentami opisującymi Sama i Froda. Znacznie bardziej wolę przebywać z drugą częścią drużyny – tam się po prostu dzieje więcej istotnych dla fabuły i świata przedstawionego rzeczy. Sam i Frodo po prostu wędrują, spotykając na swojej drodze niewiele osób. Niemniej, ten sam problem mam zawsze także w chwili, w której oglądam ekranizacje.

Cieszę się, że w końcu do tej historii wróciłam. Że teraz lepiej rozumiem jej fenomen. Jej konstrukcję, jej sposób narracji, jej wielkość, bo to historia prawdziwie wielka. Jednocześnie jednak jeszcze bardziej cieszę się, że będę mogła wrócić do współczesnego fantasy. Teraz, być może, z lepszym zrozumieniem tej odmiany fantastyki.


12 komentarzy:

  1. Ja już chyba do Tolkiena nie wrócę - czytałem to bodajże cztery razy, widziałem film... W ogóle mnie Tolkien nie ciągnie. Ale swego czasu bardzo mi się podobało, że kiedy teoretycznie powinien być koniec, Tolkien ma jeszcze do opowiedzenia dwie historyjki - o sprzątaniu w Shire z Sarumana i o odejściu Froda z elfami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi raczej na razie też ten jeden powrót wystarczy. Koniec końców, naprawdę wolę współczesną twórczość.

      Usuń
  2. Tą historię znam tylko w filmowej wersji - przez książkę jakoś ciężko mi przebrnąć.

    Pozdrawiam
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu trzeba przysiąść i sie skupić. ;)

      Usuń
  3. Fajnie, że zdecydowałaś się wrócić do tej książki. Wydaje mi się, że nie raz wracając do danych historii, może się okazać, że odbierzemy je zupełnie inaczej. Ja zawsze obawiam się, że będę zawiedziona powrotami, więc dobrze, że Twój okazał się dobry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno był bardzo pouczający. :) Ja raczej nie mam zamiaru wracać do tych "nieistotnych" ksiażek, ale Tolkiena po prostu głupio prawie nie pamiętać, wciąż pisząc o fantastyce.

      Usuń
  4. Próbowałam przeczytać książki, ale póki co udało mi się przebrnąć tylko przez pierwszy tom, ale też tylko dlatego, że go słuchałam i mogę stwierdzić jedno - że na początku to było fascynujące, w jaki sposób można coś opisać! Ale dla mnie osobiście Tolkien jest po prostu cholernie nudny, ale doceniam go jako całość. Na filmie zawsze zasypiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem do niego trzeba podejść po prostu trochę literaturoznawczo. ;) Ja musiałam te parę lat jednak dorosnąć, by zacząć czaić. xD

      Usuń
  5. W tym roku robię reread. Mam wrażenie, że od czasu, gdy czytałam Władcę pierwszy raz, czyli siedem chyba lat temu, odbiorę go zupełnie inaczej i będzie to dla mnie prawie jak nowa historia. Wiadomo, fabułę znam, wątki i postacie też, ale mimo wszystko zapoznałam się w międzyczasie choćby i z Listami.
    Z tym deklamowaniem to prawda - nie ma między bohaterami za wiele specyficznych interakcji i jakiegoś indywidualnego stylu wypowiedzi, ale ma to swój urok. Niedawno czytałam Dzieci Hurina i już zaczęłam inaczej patrzeć na styl wypowiedzi, ale i na cały świat stworzony przez Tolkiena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie u mnie "Listy" sporo chyba zrobiły.
      To ma swój urok i obiektywnie jest dobrze zrobione. Ogólnie to jest po prostu absolutnie przepiękna książka książka i tyle. A że wolę bardziej "normalne" relacje między postaciami to już kwestia moich osobistych preferencji.

      Usuń
  6. Całą trylogię przeczytałam w podstawówce i byłam oczarowana, ale wydaje mi się, że nie wyciągnęłam z niej wszystkiego i w żaden sposób nie analizowałam, po prostu czytałam, dlatego kiedyś również planuję do niej wrócić. :)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony