Dżahan to odległa planeta, na której wytwarzany jest czars, narkotyk kupowany przez Ziemian za wojskową technologię. To napędza wojnę na pustynnej planecie. Młody następca tronu Izzat Szamar prowadzi kampanię. W tym czasie, po drugiej stronie barykady, wieśniak Znajda przypadkiem trafia do armii buntowników.
Łzy diabła Magdalena Kozak wyd. Insignis, 2015 |
Moją przygodę z twórczością Magdaleny Kozak zaczęłam w 2017 roku od „Nocarza”. Ten nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia (książka wydawała mi się ogólnie dość pusta i nijaka), więc nie brnęłam w to dalej. Jednak skoro „Łzy diabła”, chyba jedna z lepiej ocenianych książek autorki, trafiła mi w ręce w dobrej cenie, to postanowiłam spróbować. Efekt? Mniej więcej w połowie uznałam, że nie widzę sensu jej kończyć.
Nie dlatego, że jest jakoś wybitnie zła: to po prostu absolutnie nie jest lektura dla mnie. To powieść, którą odbieram jako udawaną fantastykę, która w praktyce jest realistyczną książką wojenną, która skupia się mocno na tym, co dzieje się na polu bitwy w sposób, który właściwie wcale mnie nie interesuje. Ale po kolei.
Zacznijmy od świata, w którym rozgrywa się akcja. W teorii to odrębna planeta. Świat przyszłości, ludzkość kupuje narkotyk z pustynnej planety, na której istnieje rozwinięta cywilizacja, ale brakuje sprzętu wojskowego. Mieszkańcy Dżahnu nazywają Ziemian Obcymi, co sugeruje, że oni sami nie pochodzą z naszej rodzimej planety.
Ale poza tym wszystko wygląda jak „u nas”. Nic w opisie wyglądu Dżahnu nie wskazuje na inne pochodzenie, jeżdżą na zwykłych koniach i wypasają zwykłe owce. Ich bronie nie różnią się w opisie od naszych, realistycznych, co nie ma sensu z dwóch powodów. Po pierwsze, w świecie przyszłości raczej uległyby jakiejś modyfikacji. Po drugie, to zakłada, że na planecie grawitacja czy gęstość powietrza jest identyczna, jak na Ziemi. A w tyle prawdopodobieństw trudno uwierzyć. Przy okazji plany wojenne na spotkaniach są prezentowane w PowerPoincie. Serio!
To wszystko wygląda tak, jakby Kozak napisała książkę o Afganistanie (w którym faktycznie była), ale wydawnictwo nie chciało opublikować powieści realistycznej, więc dorzuciła obce nazwy, jakieś proste motywacje i gotowe!
Jednak nawet jeśli potraktuję tę powieść jako coś realistycznego, to dalej nie jest to tytuł dla mnie. Nie interesują mnie zbytnio opisy strategii, czy broni. Autorka co prawda dobrze oddaje część mechanizmów wojennych, zachowań wojska, czy fanatyków, ale mam wrażenie, że nie do końca wychodzi poza tu i teraz. Nie wchodzi w głąb bohatera, nie skupia się na przyczynach, czy skutkach wojny. Ta powieść jest być może (bo nie znam się, by w pełni ocenić) dobrą książką o tym, jak wygląda wojna od wewnątrz, ale nie widziałam żadnej szerszej perspektywy. A to mogłoby sprawić, że byłabym treścią zainteresowana. Tego typu treść dla mnie jest po prostu dość nużąca.
Właściwie moje odczucia po połowie „Łez diabła” są nieco podobne, jak do „Nocarza”. W obydwu książkach brakuje mi bohatera i mocniej zarysowanego świata, czy ogólnej sytuacji. I mam wrażenie, że w tym 2017 roku dobrze zrobiłam, nie grzebiąc dalej w twórczości Kozak: to po prostu nie jest autorka dla mnie.
Gdyby ta książka była krótsza, pewnie dałabym radę przeczytać całość, ale obecnie na te ponad 700 stron szkoda mi czasu. Byłam na tyle znudzona, że nie do końca śledziłam sytuację, nie miałam ochoty sięgać po książkę, odkładałam czytanie w czasie… I to chyba mija się z celem. Być może jest to książka dla tych, którzy fascynują się militariami… ale nie dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.