Życie Karou ma dwa oblicza. Na co dzień jest utalentowaną siedemnastolatką, która uczęszcza do artystycznej szkoły w Pradze. Po szkole jednak, na zlecenie swojego przybranego ojca i chimery w jednym, skupuje od ludzi z całego świata zęby. Wbrew pozorom, jej życie jest jednak zaskakująco stabilne, aż do momentu, w którym dziewczyna zostaje zaatakowana przez serafina.
Laini Taylor to bez wątpienia pisarka z niezwykłą wrażliwością i wyobraźnią. Przekonałam się już o tym w „Marzycielu”, który po prostu czaruje słowem i kreacją świata. Dlatego naprawdę miałam nadzieję, że „Córka dymu i kości” również mnie zachwyci. Niestety… To powieść, która wygląda jak wprawka pisarska przed „Marzycielem” i wypada w moim odczuciu dużo, dużo słabiej.
Córka dymu i kości Laini Taylor wyd. Amber, 2012 Cykl Córka dymu i kości, t. 1 |
Jak najbardziej widać, że to jest książka TEJ autorki. Mamy tu ciekawy koncept na świat przedstawiony, zwłaszcza w tej pierwszej połowie. Handlowanie zębami za marzenia to już sam w sobie interesujący pomysł, a tutaj dostajemy jeszcze dziwne istoty, które wcale nie są wymuskanymi elfikami, a także masę tajemnicy, która zdaje się obiecywać, że odkrywanie jej będzie naprawdę soczyste.
Ponadto Taylor jest naprawdę dobra w budowaniu klimatu słowem, a niektóre dialogi czy po prostu cytaty albo brzmią magicznie, albo mądrze, albo zaskakują, albo wszystko to naraz. To osoba, która potrafi malować słowem i co do tego nie mam wątpliwości.
Z tym że niestety, pozostałe aspekty tej książki jednak trochę kuleją. Taylor szybko zaczyna skupiać się na romansie (z wymuskanym prawieElfikiem) i nie miałabym nic przeciwko, gdyby pomiędzy bohaterami było więcej chemii. A tej niestety nie ma. Ponadto fabuły jako takiej też tu trochę brakuje. Po zawiązaniu akcji, autorka nie skupia się na przygodzie (a tu naprawdę mogłoby być jej sporo), tylko na romansie, który przy okazji ma dość przewidywalny (i dla mnie niesatysfakcjonujący) zwrot akcji. Książka wygląda właściwie jak wstęp do powieści i dalszej przygody, a jednak pierwszy tom powinien przynajmniej COŚ zawierać.
Przy okazji z czasem miałam wrażenie, że magia świata zaczyna znikać i wszystko z fajnego i ciekawego robi się takie… rozmemłane i niemrawe. Tak, jakby Taylor miała wizję na sam wstęp, a potem nie wiedziała, jak to sensownie pociągnąć.
Cóż, przynajmniej mogę się cieszyć z tego, że Laini Taylor rozwinęła się w trakcie pisania tej książki (i cyklu) na tyle, by później dać nam wszystkim „Marzyciela”. Bo „Córka dymu i kości” jednak swoje dość poważne niedomagania ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.