czwartek, 26 kwietnia 2018

Valerian i Miasto Tysiąca Planet (2017): Najdroższy europejski film



Przyszłość. Ludzie okazali się nie być jedynymi mieszkańcami wszechświata: towarzyszą nam setki innych gatunków, a wszystkie z nich żyją razem w kosmicznym mieście. Valerian (Dane DeHaan) i Laurelina (Cara Delevingne) są w tym świecie agentami od zadań specjalnych. Dostają rozkaz, aby uratować ostatniego przedstawiciela pewnego niemal wymarłego gatunku.


„Valerian i Miasto Tysiąca Planet” to chyba najdroższa produkcja filmowa stworzona w Europie. Została wykonana na bazie komiksu, jednak ponieważ nigdy nie miałam z nim styczności, dlatego nie będę oceniać tego dzieła, porównując go do oryginału.
„Valerian i Miasto Tysiąca Planet”  (2017)
ang. Valerian and the City of a Thousand Planets
reż. Luc Besson
space opera
Zacznijmy może od jasnych… a może jasnej strony „Valeriana”: to niezwykle kolorowy film z bardzo ciekawą koncepcją świata. Choć efekty specjalne raczej niczym się nie wyróżniają to same projekty świata przedstawionego są cudowne, a niektóre pomysły potrafią być absurdalne i wspaniałe zarazem. Dzięki temu film ma w sobie coś pociesznego i naprawdę miło się na niego patrzy.
Miło, pod warunkiem, że wyłączymy mózg i nie będziemy zastanawiać się nad tym, co się tu właściwie dzieje. Niestety, choć jest tu sporo ciekawych koncepcji to film jako całość po prostu nie do końca się klei. Wprawdzie bazowa historia jest bardzo prosta, ale intryga po prostu została kiepsko poprowadzona.
            Na dodatek rady nie dają też postacie. Chociaż Cara Delevingne jako Laurelina wypada… po prostu „OK” to już Dane DeHaan kompletnie nie pasuje do swojej roli. Twórcy próbują kreować go na babiarza, radosnego człowieka, który potrafi wszystko – trochę jak Kapitan Kirk ze „Star Treka” – ale nie dość, że tego na ekranie nie widać (Valerian ani razu nie zachwyca się paniami, nie jest też zbyt zabawny) to na dodatek DeHaan ze swoim wyglądem kompletnie nie pasuje do takiego charakteru. Poza tym między nim, a Delevingne nie ma absolutnie żadnej chemii i choć już na starcie film próbuje podsunąć nam romans to on… kompletnie nie wybrzmiewa. Laurelina i Valerian to co najwyżej partnerzy, a nie zakochana w sobie para.
Poza tym „Valerian i Miasto Tysiąca Planet” ma… gdzieś życie innych ludzi. Wyobraźcie sobie, że w trakcie akcji ginie wam cała ekipa. Co robicie po zakończeniu misji? Wkurzacie się, że ktoś porwał waszą sukienkę. I to nie zdarza się w tym filmie tylko raz: według twórców agenci bez konsekwencji mogą wybić cudzego władcę i cały dwór…
Jeśli liczycie na występ Rihanny to… nie spodziewajcie się po niej niczego nadzwyczajnego. Gwiazdka dostaje wprawdzie całkiem ładnie  nagraną scenkę, ale ta bardziej nadaje się do teledysku, niż do filmu. Następnie piosenkarka znika z ekranu, podkładając tylko głos, po czym wątek jej postaci nagle się urywa, jakby producentom zabrakło pieniędzy, aby opłacić dalszy występ Rihanny. Ech.
To zdecydowanie nie jest dobry film. Wprawdzie nie ogląda się go bardzo źle, właśnie głównie za sprawą bardzo barwnych zdjęć, które przyciągają wzrok, ale ma tyle mankamentów, że trudno traktować go jak poważne dzieło. A szkoda… bo naprawdę lubię space opery i chciałabym, by „Valerian i Miasto Tysiąca Planet” był czymś, co sprawi, że będę się dobrze bawić.

10 komentarzy:

  1. No popatrz, a miałem iść jak się premiera w tamtym roku pojawiła. To nawet dobrze, że nie poszedłem, bo "wizualnie" to jest mnóstwo dobrych produkcji i właśnie trochę ikry im czasem brakuje. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie obejrzałam całego, bo ten chłopak mnie irytował, nie wiem czy to kwestia wyglądu czy zachowania, czy może jeszcze czegoś innego. Cóż jak widać niewiele straciłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja wyłączyłem mózg, dostroiłem wzrok i się całkiem nieźle bawiłem :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Film wygląda na typowy przykład dzieła, które będzie mnie denerwować swoją sztampowością :) Pozdrawiam, Paweł z http://melancholiacodziennosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam Valeriana za młodości i choć pamiętam niewiele, to mam wrażenie, że komiks bardzo mi się podobał. Na film do kina jednak wybrać się nie miałam ochoty, bo z góry postanowiłam zobaczyć go na komputerze. Jakoś tak nie spodziewałam się wiele i chyba się nie pomyliłam. A chociaż DeHaana lubię, to pasuje do postaci Valeriana jak pięść do oka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba miałam całkiem inne wyobrażenie o tym filmie, kiedy oglądałam reklamy w telewizji, myślałam, że jest on skierowany głównie do młodszej publiczności. :O Nie czuję się zachęcona do oglądania i pewnie nie obejrzę go w najbliższym czasie, może kiedyś spotkamy się jak będę uciekać przed reklamami. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co... to czasami w sumie troche wygląda jak Mali agenci.

      Usuń
  7. Raczej nie ciągnęło mnie jakoś bardzo do tego filmu, a teraz z pewnością po niego nie sięgnę.
    Pozdrawiam,
    Dominika
    TheBookMyFantasy

    OdpowiedzUsuń
  8. W ogóle nawet nie rozważałam obejrzenia i widzę, że dobrze :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też nie miałam w planach oglądać tego filmu, a już teraz to naprawdę wątpię, że to zrobię. :P

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony